sobota, 21 września 2013

Peter Grey "Czerwona Bogini"

~~ Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że poniższy tekst dotyczy książki o dosyć kontrowersyjnej - jak na nasz polski dyskurs hegemoniczny - tematyce i sam też porusza budzące kontrowersje tematy. Osoby wrażliwe na tle religijnym proszone są o nie czytanie tego, co jest tu poniżej. ~~

No, w końcu dostałem w swoje ręce "Czerwoną Boginię".
Niestety nie mam na myśli jej awatara (awatary?) odzianej w czerwony lateks, ale co się odwlecze, to nie uciecze, jak to mawiają.
Zacznę od oczywistego stwierdzenia - jest to książka o Czerwonej Bogini. Czerwona Bogini na imię ma Babalon, tak przedstawiła się czy to Crowley'owi, czy też wielu innym rozmaitym magom, wiedźmom i okultystom na przestrzeni wieków i czasów.
Jest to książka napisana przez maga, który nie ukrywa tego, że jest magiem, a nie historykiem czy religioznawcą. To nie jest jednak grimuar, raczej krótka wyprawa przez czas i przestrzeń w poszukiwaniu Babalon, trochę bardziej praktycznych informacji też się znajdzie, ale laik mało co z nich wyciągnie.
Czyli ja mało co z nich wyciągnąłem.  Co nie znaczy, nie przeczytałem książki jednym tchem. Bo przeczytałem.
Autor pisze prostym, przystępnym językiem, nieraz i nie dwa razy sypie kolokwializmami, przez co książka jest bardzo przystępna. Zapewne duża w tym zasługa tłumaczy (Filipa Kozłowskiego i Dariusza Misiuny). Nie wyłapałem w przekładzie jakiś większych błędów, tym bardziej w materii, o której mam małe pojęcie. Raz czy dwa zabrakło "ogonków" przy "ą" czy "ę", a "Wschodni Kościół Ortodoksyjny" to zapewne Eastern Orthodox Church w oryginale, czyli po prostu wschodnie prawosławie. Książka jest ładnie wydana, raz tylko się tusz rozmazał lekko, pod moim dotykiem, ale sam autor o tym ostrzegał parę stron wcześniej (lol).
Dzieło Greya podzielone jest na trzy Księgi.
W Pierwszej autor szuka pierwszych wzmianek o Babalon, i natrafia na św. Jana, który akurat siedzi w jakiejś wulkanicznej jamie i otrzymuje dziwaczne wizje od swojego Boga. Autor, zaznaczając wielokrotnie, że jego interpretacja jest tylko jedną z wielu możliwych, przekonywająco przedstawia Apokalipsę wg. św. Jana jako źródło historyczne opisujące czasy, w których żył autor, i które dotyczyło tylko i wyłącznie czasów, w których żył autor. Babalon to bogini ujeżdżająca Bestię o siedmiu głowach. Św. Janowi pomieszało się coś-niecoś, jego wizje to patchwork z elementów pogańskich przepuszczonych przez symbolikę chrześcijańską i własne, subiektywne postrzeganie uwarunkowane przez to chrześcijaństwo, na dodatek tenże patchwork jest sklecony z pobudek politycznych (wyciągnięcie ze śmietnika historii, tzw. w tym kontekście ze Starego Testamentu Babilonu i porównanie Rzymu do niego, to nic więcej w sumie jak umożliwienie chrześcijanom identyfikację ze starym wrogiem żydowskiego Boga). Autor następnie opowiada historię Narodu Wybranego, dlaczego mieli kosę z Babilonem i co z tego wynikło. Po drodze mamy Axis Mundi i Wieżę Babel.
Potem zaś czytelnik jest wprowadzony przez autora w historię babilońskiego kultu  Isztar (wcześniej Inanny) - to jedne z imion Babalon. Dowiadujemy się wielu ciekawostek o sakralnej prostytucji i zjednoczeniu pierwiastka męskiego i żeńskiego w chwili orgazmu, gdzieś w tle jest Matka Ziemia i boże kazirodztwo. Autor schodzi nawet wcześniej, do sumeryjskich Anunnaki i apokryficznych Nefilim, którzy "córom człowieczym" przekazali wiedzę o antykoncepcji. W starożytności zupełnie inaczej traktowano prostytucję. Ladacznice (jak podaje Grey, słowo to oznacza "kapłanka bogini Hathoor") umożliwiały kontakt z boskością, rozmycie się w krwi w kielichu dzierżonym przez archetypiczną Babalon
Później autor w sposób klarowny, ale z małymi niedopowiedzeniami (w sumie lepsze niedopowiedzenia od zdogmatyzowania wszystkiego - duch prawa ponad literą), przedstawia swoje rozumienie Babalon, wojowniczej i krwawej bogini miłości, nie stroniącej przed sadyzmem wobec wyznawców. W natchnionych słowach przedstawia swoje poszukiwania jej, wprowadzając rozróżnienie na Babalon i Lilith, czy przytaczając opowieści o Semiramidzie. Głosi, że nie ma co tworzyć antykwarycznego kultu, bo Babalon jest wszędzie tu i teraz, więc zamiast tworzyć antyczne grupy rekonstrukcyjne, warto znaleźć ją na ulicach współczesnych miast, a na poświęconych jej ołtarzach kłaść szminkę, puszki po Coli, itp. Babalon uwielbia seks, przemoc i (racjonalny!) hedonizm (nie pieprzenie wszystkiego wszędzie dla samego pieprzenia), oddanie się jej pełne i zupełne.
Wreszcie pod koniec Księgi Pierwszej autor rozprawia się z wiccańskim podejściem do tematu, mówiącym o jednej Bogini. Ponoć jeśli w chwili magicznej ekstazy nazwiesz Babalon innym imieniem, dostaniesz sążnistego kopa w jaja, i tak się skończy Twoje czarowanie.
W Drugiej Księdze autor przedstawia pokrótce tych, którzy próbowali (nie zawsze świadomie) do Babalon dotrzeć, ich życiorysy, wspólne elementy i w ogóle. Mamy więc Johna Dee, słynnego okultysty, alchemika, twórcy kluczy enocheńskich i magii anielskiej. Bidoczek był mistykiem chrześcijańskim, a dotarł w bardzo odległe klimaty. Przeszedł wszystkie rytuały, łącznie z zamianą żon. Bez Dee nie byłoby współczesnego zachodniego okultyzmu, tych wszystkich Hermetycznych Zakonów, OTO, itd. Jest i Crowley, Bestia 666, mocno skrytykowany (jako człowiek) przez autora. Najprędzej nie był zdolny prawdziwie kochać, był pozbawiony empatii, przez co jemu się nigdy do końca nie udało z Boginię, chociaż dotarł do wielu bardzo interesujących rzeczy, a jego Thelema to szalenie inspirująca hmm religia (chociażby dla mnie).
Najciekawiej się robi przy Marii Magdalenie, Graalu i Templariuszach. A także Szymonie Magu, który zlewa się w jedną postać z apostołem Szymonem - jako jeden z uczniów Jana Chrzciciela (obok Jezusa z Nazaretu). Salome reprezentowała kult Bogini. Maria Magdalena, zaślubiona w Kanie Galilejskiej Jezusowi, również. Ukrzyżowanie a także wskrzeszenie łazarza to najprędzej zapiski obrzędów inicjacyjnych. Helena, prostytutka i kapłanka Bogini bardzo pomogła Szymonowi w jego duchowych poszukiwaniach. Twierdzenie św. Piotra że pokonał Szymona modlitwą to pojedynek magów, praktykowany w niektórych lożach i zakonach także współcześnie.
Co jakiś czas leje się jad na moralność chrześcijańską, która bardzo źle obeszła się zarówno z rozkoszami ciała, jak i z kapłankami miłości. Ale to bardzo dobrze.
Mamy gematrię, sefiroty, Drzewo Życia a kalejdoskopowo zmieniające się obrazy zapewnione przez wyprawę pośród znaczeń i symboli.
Na arenę historii Babalon wkracza potem Jack Parsons - tak, ten sam, którego imię nosi jeden z kraterów po ciemnej stronie księżyca, słynny naukowiec od rakiet i paliw rakietowych, którego cenił nawet Werner von Braun. Prywatnie gość był uczniem Crowleya, który bardzo namieszał. Najpierw samemu, a potem z Hubbardem - przyszłym założycielem scjentologii, który w pewnym momencie uciekł z pieniędzmi Jacka. Jack chciał dopisać do Księgi Prawa czwartą część, poświęconą Babalon. Poszukiwał jej do utraty tchu, być może zapłacił za te poszukiwania życiem.
Trzecia księga to część najbardziej praktyczna. Czarna msza jako transgresja (nie oszukujmy się - nawet nie-chrześcijanin żyjący w świecie moralności opierającej się na sekularyzowanym chrześcijaństwie nasiąka tysiącami uwarunkowań, z których nawet nie zdaje sobie sprawy na co dzień - czarna msza ma za zadanie zmyć te uwarunkowania, przekroczyć tabu), mnóstwo zastosowań dla krwi, krwi menstruacyjnej i spermy. Przepisy na trunki, stosowanie narkotyków na określonych przykładach. Symbolika róży, i co mag może z tej róży zrobić/do czego wykorzystać. Miłość, żądza, sado-maso, symbolika i zastosowanie lustra, mnóstwo o seksie, dzikim, wyuzdanym, wolnym od wszelkich tabu i nie służącym reprodukcji. Oczywiście to wszystko służy czemuś innemu, niż tylko przyjemności - pocałunki umożliwiają wymianę energii z kanałów energetycznych, orgazm ma wiele zastosowań w różnych rodzajach magii.
Na zakończenie autor podsumowuje wszystko powyższe, stwierdza, że żyjemy w czasach ostatecznych, gdzie upada chrześcijaństwo, Babalon wraca, żyje nietzscheańskie Dziecko/Antychryst jako pewne archetypy. Świat się zmienia. Autor zauważa też katastrofalny stan środowiska naturalnego i kilkakrotnie na łamach książki przejmuje się losem planety.
Cóż mogę powiedzieć od siebie?
W wielu miejscach dzieła autor stwierdza, że coś tam jest oczywiste lub czegoś tam nie trzeba przecież rozwijać. Nie obraziłbym się, gdyby jednak autor coś tam rozwinął.
Na uznanie zasługuje ogromna wiedza autora. Niestety, przyzwyczajonemu mnie do naukowej struktury tekstu i nie znającego tematyki książki na tyle dokładnie, by znać część informacji z "wiedzy ogólnej", brakowało mi bardzo całego pierdyliona przypisów do różnych wiadomości podawanych przez autora w książce. Wielka bibliografia na końcu książki nie rozwiewa wszystkich wątpliwości.
Co nie zmienia faktu, że, jako w gruncie rzeczy jeszcze profan (i jakoś nie spieszno mi do zmiany tego stanu) doceniam książkę Greya bardzo. Niezwykle interesująca i inspirująca pozycja, dla otwartego, wolnego ducha się sięgać gdzie wzrok nie sięga (chyba, że trzeciego i więcej oczu) i nie bojącego się "duchowego piractwa".
Autor napisał wstęp do polskiego wydania, który jednak nie znalazł się w książce. Można do znaleźć na stronie wydawnictwa, tutaj