sobota, 19 listopada 2011

Ernst Jünger "Promieniowania. Pierwszy dziennik paryski. Zapiski kaukaskie. Drugi dziennik paryski."

Dobra książka jest jak kieliszek dobrego czerwonego wina, delikatnie cierpka, rozlewająca się boskim nektarem po języku, muskająca podniebienie, by następnie spłynąć głębiej strumieniem nieziemskich doznań, rażących zmysły świetlistym blaskiem przynoszącym ze sobą ulotny moment zrozumienia. Dobra książka jest też jak kieliszek absyntu, rzecz jasna podanego w barbarzyński sposób - zielona wróżka nie utopiona w cukrze razi te punkty jaźni, które na co dzień pozostają głęboko uśpione, uderza szybko i celnie, padają z głośnym hukiem bariery, których istnienia człowiek się nawet nie spodziewa. Nagle znikają zasłony i przez urywki chwil, spowity w zielonym dymie człowiek dotyka samej esencji istnienia.
Co prawda wino mieszane z absyntem może przynieść cierpienie, zrzucenie do Tartaru ze szczytów Olimpu doznań, jednak cóż jest w ogólnym rozrachunku warte ludzkie życie, ponad te nędzne próby sięgnięcia do gwiazd, w wieczny mrok zalegający w nie dających się opisać przestworach niezmierzonych przestrzeni. Czy kiedyś wielka tęsknota za nieznanym, trapiąca Człowieka od tysiącleci, każąca iść mu dalej i dalej, każąca mu wpatrywać się w przestwór rozgorączkowanymi oczami zostanie zaspokojona?
Takie to też różne wrażenia nachodzą czytelnika w czasie czytania Promieniowań, dzieła monumentalnego, przeszywającego do szpiku kości, dzieła będącego jak ożywczy powiew wiosennego wiatru dla skostniałych i zmarniałych pędów zabijanych miarowo przez mróz wiecznej zimy.
Cóż to są te "promieniowania"? Sam najlepiej w przedmowie ujął to Autor - przez to słowo należy w głównej mierze rozumieć wrażenie, jakie świat i jego przedmioty wywołują w autorze, stwarzaną przez nie delikatną kratą światła i cienia. Przedmioty są rozmaite, nierzadko sprzeczne; ba, nawet biegunowo przeciwne, jak "Wschód i Zachód" oraz inne wielkie tematy naszego świata, które szukają zestrojenia w naszym wnętrzu. (...) Promieniowania - autor chwyta światło, którego odbicie pada na czytelnika. (...).
A tak bardziej po ludzku? Są to dzienniki prowadzone przez autora, kapitana rezerwy, w czasie jego kariery w Wehrmachcie w czasie II WŚ. Nie był jednak żołnierzem frontowym, jak w czasie I WŚ, która tak mocno wpłynęła na niego i uwarunkowała jego światopogląd w ramach rewolucji konserwatywnej, zajmował się różnymi sprawami, a w swoich dziennikach praktycznie nie wspomina o swoich obowiązkach (raz zdarzyło mu się być obecnym przy rozstrzelaniu dezertera - bardzo przejmująco opisana scena, nawet dla autora obeznanego ze śmiercią [ponoć do końca życia miał on nad łóżkiem hełm angielskiego żołnierza, którego zabił w walce na bagnety w czasie I WŚ - specyficzne trofeum]).
Jeśli ktoś dokładnie nie zna poglądów reprezentowanych przez autora, jego bujnej i długiej ideowej drogi, to niech wypierdala do swoich pokemonów, pieprzony podczłowiek, rzeczy podstawowych i oczywistych nie chce mi się przypominać, tutaj tylko ogólne wrażenia i opinie.
Widzimy pruskiego anarchistę (jak go określił Tomasz Gabiś), jak polemizuje z interpretacjami własnych prac (zwłaszcza Robotnika), jak ten, który uknuł pojęcie "Totalnej mobilizacji" został pokonany przez francuską sztukę życia, czyli to, co sam krytykował i zwalczał, co czyni go niemalże protoplastą (bardzo dalekim i niezmiernie odległym) sytuacjonistów i Baudrillarda. W 1941 roku rozpoczyna pisanie pracy o pokoju, którą czytało wielu późniejszych spiskowców przeciwko Kniebolowi. Widzi, jak odhumanizowana technologia ostatecznie zabija jednostkowy heroizm i rycerskość, jak wojna - szczególnie na froncie wschodnim - przybiera formy nienawiści czysto zoologicznej, międzygatunkowej chęci wyrżnięcia się wzajemnie, triumfu niskich, prymitywnych instynktów. Obserwuje wewnętrzne napięcia (i wreszcie otwarty konflikt) między SS i Wehrmachtem, spotyka się zarówno z Picassem jak i Carlem Schmittem, zbiera owady i pije burgunda gdy alianci bombardują miasto. Pisze między słowami, ale pisze też słowami. Daje czytelnikowi wgląd w swoją duszę, rzuca go w kotłujący się bezmiar przeżyć i napięć. Stara się być człowiekiem w świecie, gdzie ludzie stają się rzadsi. Widzi umierające tabu i rozpad starych form, ale nie optuje już za chaosem, którego trzeba okiełznać.

Promieniowania Jüngera to niezwykłe świadectwo - zarówno epoki, jak i ludzkiej wrażliwości, próby wykrzesania z siebie heroizmu w świecie statystyki. Za cholerę za to nie wiem, co z tej książce znajduje skrajna prawica - dla mnie to pierwsze poważne rozliczenie, przewartościowanie wcześniejszych poglądów autora, gdy zostały skonfrontowane z rzeczywistością.
A tutaj jako mała ciekawostka, wkład Jüngera w chemiognostycyzm.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.