Co prawda wino mieszane z absyntem może przynieść cierpienie, zrzucenie do Tartaru ze szczytów Olimpu doznań, jednak cóż jest w ogólnym rozrachunku warte ludzkie życie, ponad te nędzne próby sięgnięcia do gwiazd, w wieczny mrok zalegający w nie dających się opisać przestworach niezmierzonych przestrzeni. Czy kiedyś wielka tęsknota za nieznanym, trapiąca Człowieka od tysiącleci, każąca iść mu dalej i dalej, każąca mu wpatrywać się w przestwór rozgorączkowanymi oczami zostanie zaspokojona?
Takie to też różne wrażenia nachodzą czytelnika w czasie czytania Promieniowań, dzieła monumentalnego, przeszywającego do szpiku kości, dzieła będącego jak ożywczy powiew wiosennego wiatru dla skostniałych i zmarniałych pędów zabijanych miarowo przez mróz wiecznej zimy.
Cóż to są te "promieniowania"? Sam najlepiej w przedmowie ujął to Autor - przez to słowo należy w głównej mierze rozumieć wrażenie, jakie świat i jego przedmioty wywołują w autorze, stwarzaną przez nie delikatną kratą światła i cienia. Przedmioty są rozmaite, nierzadko sprzeczne; ba, nawet biegunowo przeciwne, jak "Wschód i Zachód" oraz inne wielkie tematy naszego świata, które szukają zestrojenia w naszym wnętrzu. (...) Promieniowania - autor chwyta światło, którego odbicie pada na czytelnika. (...).
A tak bardziej po ludzku? Są to dzienniki prowadzone przez autora, kapitana rezerwy, w czasie jego kariery w Wehrmachcie w czasie II WŚ. Nie był jednak żołnierzem frontowym, jak w czasie I WŚ, która tak mocno wpłynęła na niego i uwarunkowała jego światopogląd w ramach rewolucji konserwatywnej, zajmował się różnymi sprawami, a w swoich dziennikach praktycznie nie wspomina o swoich obowiązkach (raz zdarzyło mu się być obecnym przy rozstrzelaniu dezertera - bardzo przejmująco opisana scena, nawet dla autora obeznanego ze śmiercią [ponoć do końca życia miał on nad łóżkiem hełm angielskiego żołnierza, którego zabił w walce na bagnety w czasie I WŚ - specyficzne trofeum]).
Jeśli ktoś dokładnie nie zna poglądów reprezentowanych przez autora, jego bujnej i długiej ideowej drogi, to niech wypierdala do swoich pokemonów, pieprzony podczłowiek, rzeczy podstawowych i oczywistych nie chce mi się przypominać, tutaj tylko ogólne wrażenia i opinie.
Widzimy pruskiego anarchistę (jak go określił Tomasz Gabiś), jak polemizuje z interpretacjami własnych prac (zwłaszcza Robotnika), jak ten, który uknuł pojęcie "Totalnej mobilizacji" został pokonany przez francuską sztukę życia, czyli to, co sam krytykował i zwalczał, co czyni go niemalże protoplastą (bardzo dalekim i niezmiernie odległym) sytuacjonistów i Baudrillarda. W 1941 roku rozpoczyna pisanie pracy o pokoju, którą czytało wielu późniejszych spiskowców przeciwko Kniebolowi. Widzi, jak odhumanizowana technologia ostatecznie zabija jednostkowy heroizm i rycerskość, jak wojna - szczególnie na froncie wschodnim - przybiera formy nienawiści czysto zoologicznej, międzygatunkowej chęci wyrżnięcia się wzajemnie, triumfu niskich, prymitywnych instynktów. Obserwuje wewnętrzne napięcia (i wreszcie otwarty konflikt) między SS i Wehrmachtem, spotyka się zarówno z Picassem jak i Carlem Schmittem, zbiera owady i pije burgunda gdy alianci bombardują miasto. Pisze między słowami, ale pisze też słowami. Daje czytelnikowi wgląd w swoją duszę, rzuca go w kotłujący się bezmiar przeżyć i napięć. Stara się być człowiekiem w świecie, gdzie ludzie stają się rzadsi. Widzi umierające tabu i rozpad starych form, ale nie optuje już za chaosem, którego trzeba okiełznać.
Promieniowania Jüngera to niezwykłe świadectwo - zarówno epoki, jak i ludzkiej wrażliwości, próby wykrzesania z siebie heroizmu w świecie statystyki. Za cholerę za to nie wiem, co z tej książce znajduje skrajna prawica - dla mnie to pierwsze poważne rozliczenie, przewartościowanie wcześniejszych poglądów autora, gdy zostały skonfrontowane z rzeczywistością.
A tutaj jako mała ciekawostka, wkład Jüngera w chemiognostycyzm.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.