sobota, 25 lutego 2012

Jerome D. Salinger "The Catcher in the Rye"

Czyli słynny "Buszujący w zbożu", edycja nie dość, że angielskojęzyczna, to jeszcze oryginalny zapis tekstu. (Dygresja związana z polskim obowiązującym tytułem - "catcher" to jak na mój gust raczej jakiś "łapacz" niż "buszujący". Ale nie znam się.)
A cóż to jest za zapis! Autor postarał się, aby dzieło swoje wyglądało odpowiednio prawdopodobnie jak na opowieść szesnastolatka. Pełno tam dziwacznych, slangowych skrótów i wyrażeń, narrator utożsamiony z bohaterem nadużywa swoich ulubionych powiedzonek i przekleństw. Także ogląd rzeczywistości i podejście do świata sprawia wrażenie bardzo prawdopodobnego jak na zbuntowanego nastolatka, palącego i spijającego się, i nie chcącego dorosnąć.
O czym właściwie jest ta historia? O nastolatku, który wywalony z kolejnej prywatnej szkoły średniej (takiej wielkiej, z internatem), postanawia przed powrotem do domu (tzn. on w sumie nie wiedział, czy chce wrócić, czy nie) trochę pozwiedzać najbliższy świat i znaleźć w nim jakiś sens. Zmaga się przy tym z problemami dosyć typowymi dla szesnastolatków, niezależnie od czasów, w których żyją (książka została wydana w 1951 roku a opisane zdarzenia rozgrywają się pięć lat wcześniej) - czyli z akceptacją dla samego siebie, z frustracją związaną z dojrzewaniem płciowym, z tym, że mało kto mu sprzeda alkohol w knajpie, bunt, burza i napór, pierwsze miłości, utarczki z rówieśnikami, itd - wszyscy przez to przeszliśmy, to możemy się domyślać, co się w książce dzieje.
Właśnie, możemy się domyślać, ale zapewne nieco nie trafimy w swoich przewidywaniach. W porównaniu do stereotypowego ogółu polskich szesnastolatków A.D. 2012, buszujący w zbożu w 1946 roku Holden jest aniołem, cichym i spokojnym człowiekiem. Niewiarygodne, że ta książka mogła wywołać takie poruszenie, kiedy się ukazała. Była wtedy potężnym kopniakiem w purytańską pruderię amerykańskiego społeczeństwa, na chwilę obecną jednak nie jest niczym aż tak poruszającym, jak wtedy. Wtedy bowiem obraz nastolatka pijącego, palącego, przeklinającego, uciekającego z domu, kłamiącego (także dla zabawy), bluźniącego na religię, mającego w poważaniu wartości rodzinne, wreszcie spotykającego się z prostytutkami czy podrywającego kobiety dwukrotnie od siebie starsze był czymś niewyobrażalnym, czymś absolutnie antyspołecznym, godzącym we wszelkie normy społeczne i przyjęte obyczaje. W czasach obecnych jest to w sumie szara rzeczywistość. Dlatego też, przenosząc na książkę współczesne wyobrażenia, zawiodłem się nieco, spodziewając się zezwierzęconej orgii zepsucia i dzikiego, rozpasanego nihilizmu, przy którym zabawa "w słoneczko" blednie i czerwieni się ze wstydu, a tymczasem poznałem historię wrażliwego i sympatycznego młodego człowieka, szukającego swojego miejsca w życiu, sensu życia, który nawet w swoim buncie zachowuje mimo wszystko jakiś moralny kręgosłup i jakieś wartości, różne od wartości otoczenia, ale jednak. Zawiodłem się więc pozytywnie - bunt Holdena nie jest autodestrukcyjną apoteozą wszelkiej degrengolady, tutaj niewinność miesza się z pośpiesznym dorastaniem, gdzie ze świata dorosłych, pełnego niezrozumiałych rytuałów i nudnych snobów młody bohater zbiera w sumie to, co najgorsze.
Swoją drogą, zawiodłem się swego czasu książkami markiza de Sade, których okropieństwa zupełnie współcześnie spowszedniały, więc nie ma się czym moją opinią sugerować, nie mogę odmówić tej książce wszystkich jej licznych plusów, już zresztą wymienionych, oraz tego, że była kolejnym (i w sumie nadal mimo wszystko jest) kopniakiem w zastaną, zmurszałą społeczną rzeczywistość dawno martwych form. W książce przewijały się jeszcze motywy wyalienowania ze społeczeństwa osoby niepełnosprawnej oraz pedofilii wśród nauczycieli, co było dolaniem oliwy do ognia, który ogarnął broniącą się, cenzorującą książkę amerykańską dulszczyznę.
No i nie wiem, czy z moim angielskim wszystko zrozumiałem z tej książki tak, jak powinienem. :P

BTW a sam autor jaką był ciekawą postacią!

5 komentarzy:

  1. Ajaj, ja to czytałem gimnazjum jeszcze, mam jakieś cienie tylko, ale cienie mówiące, że się podobało.
    Czasy są coraz gorsze (choć czy wąż nie pożera własnego ogona, czy wahadło przesadne nie zwraca siew stronę drugiej przesadności - może kiedyś nastać taki purytanizm, że ja będę z nim walczył :P ), ale nie powiedziałbym, żeby różne szokujące rzeczy były "standardy". No, ale każdy widzi świat, jak chce widzieć.
    Z fragmentu o łapaniu dzieciach w zbożu, to raczej będzie to łapacz, ale zadaniem tłumaczy profesjonalnych często wcale nie jest tłumaczenie wierne, zwłaszcza jeśli chodzi o rozmaite slangi, nieprzystające podwójnie - pod względem czasów i jak i pod względem miejsca.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tłumacze profesjonalni czasami są profesjonalnymi idiotami, nie obrażając i nie ubliżając nikomu.

    A wąż Uroboros to wspaniały symbol, ale tak naprawdę dotyczy tylko i wyłącznie teraźniejszości, całe budowanie na zerżniętej z niego symbolice kompleksowych systemów historiozoficznych to nadinterpretacja. Chociaż bardzo fajna zazwyczaj, jeśli nie zabiera się za nią prawactwo żadne.

    "Każdy widzi świat, jaki chce widzieć" ot, to to, wreszcie napisałeś coś sensownego gdziekolwiek. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Duude, klikam na Twój nick tutaj, i co widzę?

    "Nie można wyświetlić żądanego profilu usługi Blogger. Wielu użytkowników usługi Blogger nie zdecydowało się jeszcze na upublicznienie swoich profilów.

    Jeśli jesteś użytkownikiem usługi Blogger, zachęcamy Cię do włączenia dostępu do swojego profilu."

    Nie chwalisz się swym blogiem smętnem?

    OdpowiedzUsuń
  4. "Tłumacze profesjonalni czasami są profesjonalnymi idiotami, nie obrażając i nie ubliżając nikomu." Warum? To zazwyczaj ludzie po filologii i z wieloletnim doświadczeniem. Na jakiej podstawie często wiemy, że tu byłoby lepiej tak? Czasem chodzi o szkołę piękności i szkołę dosłowności, słusznie jest iść w przekładzie w piękność, bo języki róznie się rządzą i "Buszujący" jest - subiektywnie moim zdaniem lepszy od "łapacza". Ale kit z tym w sumie :P

    "A wąż Uroboros to wspaniały symbol, ale tak naprawdę dotyczy tylko i wyłącznie teraźniejszości, całe budowanie na zerżniętej z niego symbolice kompleksowych systemów historiozoficznych to nadinterpretacja. Chociaż bardzo fajna zazwyczaj, jeśli nie zabiera się za nią prawactwo żadne."
    Dlaczego nadinterpretacja? Jest jakiś kanon używania tego?

    "ot, to to, wreszcie napisałeś coś sensownego gdziekolwiek. :D "
    Nie trzeba być postmodernistą, żeby tak uważać. A dodam, że różne patrzenie na świat nie wyklucza istnienia Prawdy...

    "Nie chwalisz się swym blogiem smętnem? "
    Na razie to jest za smętne, żeby się chwalić, nie wypaliło zupełnie, nie mam tej mocy blogowania co kiedyś...inna rzecz, że może grzebałem w profilu zanadto. I tak się wkurzam, bo się loguję, to póżniej na YT jestem automatycznie zalogowany...

    OdpowiedzUsuń
  5. To óczucie, kiedy robisz rewizje jednej z półek, żeby zrobić wiecej miejsca na ksiazki historyczne i odkrywasz, że pomiędzy starymi bajkami i powieściami masz wcisnietych "Bogow Bal-Sagoth" Howarda :O Co więcej, nie pamiętam żebym to czytał...

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.