Opowieść zaczyna się na jakieś pierdołowatej planecie na zupełnym zadupiu kosmosu, gdzie w lokalnym baro-sklepo-hotelo-burdelu przesiaduje najlepszy myśliwy galaktyki, Nicobar Lane. Zajmuje się dostarczaniem różnym zoo, muzeom, galeriom, kolekcjonerom prywatnym najdzikszych i najbardziej niesamowitych zwierząt z najróżniejszych, najbardziej niegościnnych planet. Dostarcza je żywe lub - znacznie częściej - martwe.
Pewnego dnia zgłasza się do niego przedstawiciel pewnej wielkiej korporacji, z niecodzienną propozycją - upolowania mitycznego stworzenia, mającego wiele różnych imion, a poruszającego się swobodnie w przestrzeni międzygwiezdnej, poza prawami fizyki. Lane wyśmiał tego człowieka, ale bardzo szybko przekonał się, że taki stwór istnieje rzeczywiście.
Potem czytelnik obserwuje narastającą paranoję u głównego bohatera, który ostatecznie wręcz niszczy wszystko co kochał i wszystko co miało dla niego jakikolwiek sens, w ślepej pogoni za mitycznym stworem. Jego walka ciągnie się całymi latami, podczas których Lane dopuszcza się najbardziej odrażających czynów, by tylko zdobyć środki na kontynuowanie swojej samotnej krucjaty. Wreszcie udaje mu się nawiązać kontakt z przedstawicielem wymierającej, starożytnej rasy, która przed tysiącami lat wypowiedziała całej rasie takich międzygwiezdnych stworzeń wojnę na śmierć i życie. Oszczędności całego życia przeznacza na zakup materiałów, by obcy zbudował dla niego broń, zdolną zabić istotę składającą się tylko z energii...
W pewnym momencie space opera staje się psychologicznym studium postępującej paranoi, obłędu i frustracji o podłożu seksualnym, gdyż tajemnicza istota jest silnym empatą, przez co zadawane jej bodźce bólu sprawiają zadającemu perwersyjną przyjemność, gdyż wracają do niego odbite przez stwora. Zakończenie zaś to majstersztyk, co prawda można było je przewidzieć tak gdzieś od 2/3 książki, ale scenka w barze zapada i tak w pamięć bardzo mocno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.