niedziela, 11 listopada 2012

Czarny metal to wojna

Taki oto artykulik, lub raczej jego wczesna wersja, którą kiedyś zacząłem pisać z zamiarem wysłania do takiego smutnego, studenciackiego pisma, akurat istniejącego na moim wydziale. Jednak w międzyczasie doszedłem do wniosku, że wyszło to zbyt radykalnie, jak na takie piśmidło, poza tym nie chciało mi się tego kończyć, jest trochę urwane pod koniec. Tak czy siak, viola.

Czarny metal to wojna


Od dawna wiadomo, że muzyka to świetny nośnik dla wszelkiego rodzaju propagandy, wiadomo też, że im bardziej niszowe gatunki, tym bardziej radykalny przekaz. Zaś apolityczność w praktyce nie istnieje, bo polityczne jest de facto wszystko, zgodnie z najszerszą i najbardziej radykalną definicją. Poza tym każdy ma jakieś poglądy, nawet jeśli nie zdaje sobie sprawy z ich posiadania.
System kapitalistyczny tak działa, że sprzedaje jako dobra luksusowe bądź alternatywne, skierowane do określonej działającej w jego ramach subkultury, to, co sam uprzednio wyparł lub przejął, gdy pojawili się ci, którzy na danej modzie postanowili zarobić. Stąd też z jednej strony obecność Nergala w mediach głównonurtowych, a książki o jego kapeli ("Konkwistadorzy diabła") leżą w salonikach prasowych obok n-tych zbiorów cudów Jana Pawła II oraz, z drugiej strony, utyskiwania podstarzałych fanów, że kiedyś to było lepiej, gdy wszystko sprowadzało się do pisania odręcznych listów i wysyłania ich do amatorskich, kleconych często byle jak i byle z czego zinów oraz nagrywania kolejnych "kultowych" dem na zabrane mamie kasety Maryli Rodowicz.
Pewne gatunki jednak nie wyjdą ze swoich nisz, bo są zbyt trudne w odbiorze dla szerokich mas potencjalnych odbiorców, jak np. power electronics. Inne wyjdą tylko częściowo, zawsze rozdarte między radykalne światopoglądowo i stylistycznie podziemie, oraz ugładzone, bawiące się konwencją grupy, którym udało się przebić do głównego nurtu.
Nie ma w tym także nic dziwnego, że bardzo często ci, którzy za młodu chcieli kopniakami ruszyć z posad zastaną bryłę świata, na starość usiedli na niej wygodnie. Tak jest już człowiek zbudowany, oprócz tych różnych wyjątków, które się "nie sprzedały" i twardo stoją na straży posiadanej przez siebie Prawdy.
Do tych gatunków można zaliczyć właśnie black metal z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Nie ma co się rozwodzić nad historią gatunku, gdyż nie ma to w tym momencie żadnego znaczenia, nie ma co też rozwodzić się nad historiami tych, którzy wylądowali w mainstreamie, często po latach nagrywania w podziemiu, wystarczy włączyć dowolną muzyczną telewizję, by takich zobaczyć i posłuchać, co mają do powiedzenia, w tym krótkim artykule chciałem pokazać tych, którzy – we własnym mniemaniu – mają coś radykalnego do powiedzenia i sami się stawiają poza – a często przeciwko – szeroko pojętemu głównemu nurtowi. Rzecz jasna, skupię się tylko na tych, którzy są interesujący z punktu widzenia politologii, na tych, których poglądy można podciągnąć pod bardzo szeroko pojętą filozofię, gdzie można natrafić na odwoływanie się do określonych ideologii, itd.
Artykuł ten nie będzie rzecz jasna fachowym artykułem naukowym, gdyż nie widzę takiej potrzeby, poza tym w pewnych przypadkach trudno w morzu plotek, domysłów i wymysłów znaleźć wiarygodne informacje na dany temat. Uroki podziemia. Zresztą, prawdę powiedziawszy, myślę, że część przypadków byłaby bardziej interesująca dla psychiatry, niż politologa.
Tak czy owak, w szeroko pojętym black metalu można wyróżnić umownie "skrajną prawicę" i "skrajną lewicę". Akurat w tym gatunku ta pierwsza jest znacznie bardziej rozpowszechniona. Zaliczyć tu trzeba przede wszystkim całą masę najróżniejszych wykonawców odwołujących się do różnych form i wariacji (neo)nazizmu. Nurt zwany NSBM (National Socialist Black Metal) nie jest rzecz jasna jednolity stylistycznie, ani nawet światopoglądowo. Mamy tam bowiem grupy odwołujące się do przedchrześcijańskich, pogańskich wierzeń takiej czy innej historycznej grupy ludności, zazwyczaj Germanów, Słowian i Celtów, przy czym popularny jest swoisty "pogański ekumenizm", mieszanie pojęć, symboli i nawet bóstw z różnych mitologii, przy uznaniu ich za równe sobie manifestacje tych samych mocy natury lub – rzadziej – bliżej niesprecyzowanych bytów duchowych. O ile dla części wykonawców tego nurtu różne Peruny, Thory i Odyny to martwe symbole przedchrześcijańskiej przeszłości, które są jednak "nasze" i stanowią dobre narzędzie do walki z "obcym" chrześcijaństwem (zazwyczaj nazywanym "judeochrześcijaństwem"), dla niektórych to rzeczywiście istniejące bóstwa, ośmieszone lub przerobione przez zwycięskie chrześcijaństwo na złe demony. Nieliczni uznają wszystkie bóstwa pogańskie za różne manifestacje tej samej lucyferycznej siły, rozumianej jednak nie w sensie sensu stricte satanistycznym, lecz gnostycznym (bóstwa pogańskie/Lucyfer – „dobre”, bo zgodne z naturą i pierwotnymi instynktami człowieka, bóg chrześcijański – jakiś obcy, narzucony Demiurg – „zły”, bo sprzeczny z naturalnym „prawem silniejszego” i kultywujący jakieś mgliste zaświaty zamiast zaprowadzenia porządku na Ziemi tu i teraz – taka mała immanentyzacja eschatonu) lub sekularyzowanym – antychryst jako natura, jako wola życia, wola mocy – widać tutaj zwulgaryzowane wpływy nietzscheańskie. Mdły, przeintelektualizowany i eklektyczny mistycyzm miesza się z jasnymi deklaracjami ateizmu.
Oprócz pogańskich wojowników walczących z chrześcijańskimi najeźdźcami, muzycy tego nurtu odwołują się bardzo często albo do współczesnych mutacji nazizmu, co sugeruje nazwa, albo wręcz do "dziedzictwa" III Rzeszy, lub innych narodowo-socjalistycznych bądź faszystowskich reżimów/ruchów istniejących na świecie na przestrzeni lat. Co ciekawe, z nazizmu sensu stricte, wykonawcy NSBM biorą zazwyczaj wszystko, co najgorsze – fascynację ludobójstwem, przemocą i kultem siły. Osobiście nie napotkałem na żaden utwór tego nurtu, który np. gloryfikowałby masowe roboty publiczne wprowadzone przez Hitlera czy Mussoliniego, za to upiornych, jadowitych i koszmarnie topornych piosenek o aryjskich/piekielnych/pogańskich legionach Waffen-SS rozjeżdżających czołgami kościoły i synagogi oraz bestialsko mordujących chrześcijan oraz wyznawców judaizmu w obozach zagłady jest Legion. Islamowi też się dostaje, zwłaszcza odkąd ostatnimi czasy nasila się emigracja ludności wyznającej islam z pozaeuropejskich Peryferiów do europejskiego Centrum, wędrówki te spowodowane są rzecz jasna przez sam kapitalizm jako taki, masy przemieszczają się za kapitałem, oczywiście muzycy NSBM, zwłaszcza ci wierzący w nadejście „wojny ras”, wyjaśniają to zjawisko tworząc liczne teorie spiskowe, np. o Żydach sprowadzających muzułmanów do Europy w celu zniszczenia do reszty jej dziedzictwa kulturowego i cywilizacyjnego. Program negatywny często staje się pozytywnym, i tak np. niejaki Kaiser Wodhanaz z projektu Ad Hominem (wśród nagranych przez niego piosenek znajduje się np. „Auschwitz Rulez”) stwierdził kiedyś, że „The 14 words1 are good for fools and life lovers. Only the death of the rotten civilization matters now”, po czym zdystansował się od NSBM jako takiego.
Poglądy na temat Holocaustu są wśród muzyków NSBM są niespójne – z jednej strony trafiają się głosy, że nie było czegoś takiego (a ci wszyscy ludzie umarli z przejedzenia? Ach, przepraszam – nie umarli wcale, tylko potajemnie wyjechali do USA i rządzą teraz światem, razem z reptilionami), z drugiej strony, że zginęło tam za mało ludzi.
Początki NSBM wiązane są z wczesną sceną norweską – zresztą, łatwiej byłoby wymienić chyba to, co nie jest z nią wiązane, niż wszystko, co jest. Za pierwowzór muzyka NSBM uchodzi Varg Vikerness, znany ze swojego jednoosobowego projektu Burzum, do czasów Breivika najsłynniejszy chyba norweski morderca.
Obiektywnie rzecz biorąc, Varg to mitoman i megaloman, światopoglądowo zaś łączy obecnie rasizm, sekularyzowane pogaństwo z uwielbieniem dla wczesnego ustroju norweskich plemion, jakieś wiecowej demokracji przy istnieniu plemiennego wodza i rady starszych, czy czegoś w tym stylu; w jednym z nowszych wywiadów stwierdził też, że ideałem byłoby żyć jak paleolityczni zbieracze-myśliwi, ale niestety nie jest to obecnie możliwe, bo ludzi jest za dużo a środowisko naturalne już ledwo dyszy2. Ciężko więc jednoznacznie zaliczyć go do NSBM, bo nie gloryfikował w tekstach nigdy III Rzeszy, jego wymarzony ustrój, zdecentralizowana, plemienna demokracja jest jednak dosyć daleka od totalitarnego molocha nazistowskich Niemiec. A sam rasizm i pogaństwo nie jest wyznacznikiem gatunku, granice pomiędzy NSBM i pogańskim black metalem, również zaliczanym do wspomnianej gdzieś na początku tego artykułu „skrajnej prawicy” gatunku, są bardzo płynne.
Tak czy siak, Varg zasłynął przede wszystkim z morderstwa dokonanego na swoim przyjacielu, również muzyku, Euronymusie. Ciężko powiedzieć, o co poszło, Varg stoi na stanowisku, że Euro chciał go zabić i nagrać to na video, w internecie można poza tym natrafić na ogrom różnych plotek. Varg tłumaczył się, że tamten potknął się i wpadł na szybę na klatce schodowej, spotkałem się też z tłumaczeniem, że Euro potknął się i nadział na nóż trzymany przez Varga. A potem musiał się podnieść, potknąć się i nadziać na ten nóż jeszcze raz. I tak w kółko wystarczającą ilość razy, by łącznie dostać szesnaście ciosów w korpus i osiem w głowę i kark. Varg był również zamieszany w podpalanie zabytkowych kościołów (zdjęcie jednego z nich, już spalonego, trafiło nawet na okładkę EP-ki Burzum „Aske”, co nomen omen znaczy „popiół”), jednak tego mu przed sądem nie udowodniono.
Należy także w tym momencie zauważyć koniecznie, że nie każda grupa black metalowa wykorzystująca nazistowską symbolikę i przemycająca w tekstach różne odwołania do tego czy tamtego, jest rzeczywiście neonazistowska. Image muzyka black metalowego miał przede wszystkim szokować – miał być zebraniem wszystkiego, co gnębi przeciętnego współczesnego, umiarkowanie konserwatywnego, szarego człowieka klasy średniej, wszystkich jego skumulowanych strachów i obaw, i miał być rzuceniem mu tym wszystkim w twarz. Na podobnej zasadzie pierwsi, nihilistyczni przedstawiciele subkultury punk nosili m.in. żelazne krzyże, nikt nie posądzał ich o promowanie nazizmu, chodziło tylko i wyłącznie o szokowanie, o złamanie obowiązujących w społeczeństwie „tabu”. Black metal, mający korzenie w częściowo punku właśnie czy wywodzącym się z niego thrash metalu, miał szokować satanizmem, miał być nihilistycznym buntem. Taka konwencja. Ideologie zaczęły tam napływać później.
Sceny NSBM zaczęły się swego czasu organizować. Np. w Polsce powstała organizacja o nazwie „Fullmoon”. Bardzo ciężko znaleźć na jej temat jakiekolwiek wiarygodne informacje, zresztą, wystarczy prześledzić chociażby losy kilku najważniejszych tam postaci, by przekonać się, że w gruncie rzeczy miała charakter czysto subkulturowy a artykułowane postulaty – nazwijmy je – polityczne nie miały żadnych szans realizacji, były przejawem młodzieńczego radykalizmu członków organizacji. „F” powstał jako organizacja sensu stricte satanistyczna, założona przez muzyków wczesnej polskiej grupy black metalowej Xantotol, gdzieś na początku lat '90. Nawiązano kontakty z różnymi grupami okultystycznymi ze świata, rozprowadzano w Polsce ich broszury i inne materiały. Organizacja była ściśle hierarchiczna i elitarna, próbowano ją ukształtować na coś w rodzaju zakonu. Jednak z czasem zaczęli tam pojawiać się różni ludzie, którzy „przepchnęli” jej profil bardziej w stronę (ezoterycznego) nazizmu. Mniej-więcej wtedy też pierwotni założyciele odeszli z organizacji, porzucając ją na pastwę ludzi w rodzaju Capricornusa czy Roba Darkena. „Fullmoon” zmienił też nazwę na „Temple of Fullmoon”. Organizacja zrobiła manifestację pod sztandarem ze swastyką bodajże w Szklarskiej Porębie, czym wzbudziła zainteresowanie odpowiednich państwowych służb. Potem pojawiły się pierwsze podziały (niewyjaśniona w sumie historia z Karcharothem, który wiele lat później popełnił samobójstwo), a organizacja zaczęła ograniczać się do bicia nielubianych muzyków kapel, które nie chciały się przyłączyć, ale i z tym różnie bywało. Jako ciekawostkę można przytoczyć fakt, że ponoć nawet tak sławny obecnie Nergal miał oberwać od muzyka z grupy Perunwit, jednak prawdziwy przebieg tego i innych związanych z organizacją wydarzeń pozostaje nieznany. Inna plotka mówi o pewnym muzyku, który niechcący zdradził organizację. Otóż przyszła do niego pewnego dnia policja, a ten, przerażony, sam dał im wszystkie posiadane materiały „ToF”. Jak miało się okazać później, policja przyszła do niego w sprawie kradzieży z piwnic, a nie mniej lub bardziej kuriozalnej działalności antysystemowej.
Capricornus, pozujący na lidera późnego „ToF”, wydawał zina „Legion”. Ciężko powiedzieć, czy ukazało się więcej numerów poza pierwszym, tak czy siak, do tego udało mi się dotrzeć. Co rzuca się w oczy to przede wszystkim żenujący poziom merytoryczny. W numerze było coś z Crowleya, coś z Nietzschego oraz wywiad obszerny z muzykiem z niemieckiej grupy Absurd. Co ciekawe, grupy polakożerczej, odwołującej się zarówno do pogaństwa, volkizmu jak i do nazizmu niemieckiego sensu stricte. W jednym z wywiadów, muzyk ten, zapytany o zadziwiającą popularność Absurd w Polsce, miał stwierdzić, że owszem, mają wielu fanów we wschodnich Niemczech. Nie przeszkodziło to jednak Capricornusowi przeprowadzić z nim czołobitnego wywiadu. Trzeba przyznać, że pochodzący ze Śląska Capricornus, nagrywający zazwyczaj po niemiecku, miał lekkie ciągoty germanofilskie.
Muzyk w wywiadzie opisał niemieckie więzienie, w którym akurat przebywał (trafił tam za zabójstwo – grób ofiary trafił na okładkę materiału Absurd zatytułowanego „Thuringian Pagan Madness”), doszedł do wniosku, że popełniony czyn zmienił go na lepsze (dodał sobie wtedy do nazwiska nazwę mitologicznej bestii Nidhogg), oraz opisał swoją ideologię „trzech trójkątów”, pogaństwo lucyferyczne, wspomniany wyżej już przeze mnie „pogański ekumenizm”, zakładający, że wszystkie bóstwa pogańskie to manifestacje różnych aspektów jednego Lucyfera.
Poglądy polityczne „ToF” zakładały rozpad i zagładę współczesnego, zdegenerowanego świata, członkowie „ToF” byli w swoim mniemaniu elitą, która przyśpieszy rozpad i zbuduje potem lepszy, aryjski świat, pod wodzą jakiegoś nowego Fuehrera.
„ToF” rozpadło się samo, lub zostało rozbite przez służby. Biorąc pod uwagę zakres i rodzaj podejmowanej przez nich działalności, podejrzewam, że służby specjalne państwa polskiego miały jednak do roboty lepsze rzeczy niż uganianie się za grupką świrów, którzy jeśli zaszkodzili komukolwiek, to przede wszystkim sobie samym. Obecnie Capricornus zerwał kontakty z podziemiem i jego los pozostaje nieznany. Nieżyczliwi twierdzili, że uzależnił się od narkotyków. Zaś Rob Darken, nadal nagrywający w ramach swojego projektu Graveland, nadal ma radykalne i niepoprawne politycznie poglądy, jednak z czasem stonował je. Przeprosił się też z Nergalem, z którym to był przez lata pokłócony (ponoć panowie wysyłali sobie paczki z pozbawionymi głów kurami, itp. - jak już wspominałem, informacje tego typu to krążące po internecie plotki, uzyskane od ludzi niewiarygodnych, przytaczam je, bo czemu nie, ale nie mają żadnej wartości), zajmuje się obecnie chyba głównie wrzucaniem na swoje konto na Facebooku kolejnych swoich zdjęć w zbroi wikinga.
Podziemie NSBM istnieje w Polsce i współcześnie, nie przejawia jednak ono tendencji do przyjmowania form zorganizowanych, ani jakichkolwiek innych.
Obrazu „skrajnej prawicy” black metalu dopełniają nieliczne grupki propagujące tradycjonalizm evoliański, włoski (archeo)futuryzm, neoeurazjanizm, itd., np. włoska „Black Metal Invitta Armata”.
Ciekawym zjawiskiem są też grupy NSBM/pagan bm z krajów pozaeuropejskich, wykonywane przez muzyków nie będących białymi i nie odwołujących się do „aryjskich” mitologii. W Meksyku istnieje spora scena pogańskiego black metalu, odwołująca się do wierzeń azteckich, i gloryfikująca mimochodem rasę indiańską. Na okładkach płyt wykonawców tego nurtu można zobaczyć koło siebie np. wizerunki żołnierza Wehrmachtu obok indiańskiego, azteckiego wojownika-jaguara lub azteckiego orła trzymającego w szponach stylizowaną, aztecką swastykę. Grupy te nagrywają też kowery niektórych różnych grup i projektów europejskich, np. Burzum.
Na „skrajnej lewicy” black metalu przede wszystkim wymienić trzeba wykonawców grających pomieszanych z black metalem crust. Akurat to zjawisko, jak i sama scena crustowa, jest mi praktycznie nie znana, więc nie będę się na jej temat rozpisywał.
Istnieje zjawisko przeciwne NSBMowi, zwane RABM – Red & Anarchist Black Metal. Organizować się zaczęło później, świadomości istnienia nabrało dużo później niż NSBM, jednak doszukiwało się swoich korzeni również w legendarnej scenie norweskiej, tej samej, z której wg niektórych ma wywodzić się NSBM. Zabity przez Vikernessa Euronymus miał być komunistą. To jednak nie prawda, owszem, był członkiem nawet jakiejś partii komunistycznej w Norwegii, ale on fascynował się tym, co w stalinizmie najgorsze – ponurością życia w wielkich blokowiskach, tajną policją, opresją systemu. Pasowało mu to do mizantropii i nihilizmu, podobnie jak części muzyków black metalowych do dziś pasuje mizantropia i nihilizm Frontu Wschodniego lub obozów koncentracyjnych. Już prędzej za protoplastów RABM można nazwać pochodzącą z Argentyny grupę Profecium, której muzycy byli ponoć trockistami. Nagrali m.in. utwór „Socialismo Satanico”. Klasyczny pod względem muzycznej formy black metal nie przyjął się zbyt dobrze u komunistów, u anarchistów często łączony jest z crustem, punkiem lub hardcorem, za to w środowiskach zielonych anarchistów i anarcho-prymitywistów znalazł przystań.
Powstała cała scena w USA, na Wybrzeżu Północno-Zachodnim (Cascadia), gdzie rozkwit przeżywają grupy łączące zielony anarchizm, krytykę cywilizacji przemysłowej oraz nie-nazizujące pogaństwo (jakiś anarcho-bio-regionalizm). Jako, że zjawisko to jest w Polsce praktycznie nieznane, warto wymienić nazwy tych grup – Panopticon, Wheels Within Wheels, Lake of Blood, Skagos, Agalloch, czy grupę od której wszystko się zaczęło, i która bywa różnie klasyfikowana – Wolves In The Throne Room. Muzycznie nie różni się to od zwykłego atmospheric black metalu z elementami folku, ambientu, gdzieniegdzie też blackgaze'u. Poruszanie kwestii ekologicznych i
Ekopogańsko-anarchistyczny black metal dotarł do swojego logicznego ekstremum w postaci nielicznych grup sympatyzujących z VHEMT3, które często, jak np. Iuves, poruszają się w stylistyce raw black metalowej czy black noise'owej, za wyjątkiem spokojniejszego Book Of Sand.
I to było w sumie na tyle.

1"We must secure the existence of our people and a future for White children." - slogan uknuty przez Davida Lane'a, amerykańskiego współczesnego ideologa neonazistowskiego, popularny w środowiskach neonazistów, zwolenników supremacji rasy białej oraz nacjonalistów, zazwyczaj tych „trzeciodrogowych” lub „trzeciopozycyjnych”.
2Takie poglądy zbliżają go do części współczesnych "narodowych anarchistów", jednak zakładam, że nie wie on o ich istnieniu.
3Voluntary Human Extinction Movement – Ruch na rzecz dobrowolnego wymarcia ludzkości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.