wtorek, 3 września 2013

Bronisław Kijewski "Progi tolerancji"

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, za siedmioma dzielnicami dla państwowych urzędasów i partyjnych aparatczyków istniało sobie państwo, które nazywało się Polska Rzeczpospolita Ludowa. Wieś gminna niosła, że panował w niej "komunizm", chociaż w szarej rzeczywistości technokratycznego post-stalinizmu, który rychło przepoczwarzył się w system kapitalistyczny nikt go nigdy nie widział...
Ale ja nie o tym chciałem. W PRLu były sobie wydawnictwa - Krajowa Agencja Wydawnicza, "Iskry" i Wydawnictwo Poznańskie. Jedno i drugie oraz trzecie wydawało fantastykę naukową i przygodową. Zarówno autorów polskich, jak i wielu pisarzy z bloku wschodniego. Trafiali się też autorzy z "zachodu".
I wszyscy nieistniejący bogowie kosmosu mi świadkami, wydawano wtedy literaturę nierzadko lepszą, głębszą, bardziej intensywnie trafiającą do uczuć i emocji czytelnika, od kolorowo skrzącego się popkulturowego chłamu, setkami zalegającego na półkach w księgarniach i salonach prasowych współcześnie.
Malutki zbiorek opowiadań Bronisława Kijewskiego wydany w 1984 roku wpisuje się w nurt polskiej fantastyki socjologicznej, wiecie, tej po linii Zajdla, trochę Lema, trochę Peteckiego, Wnuka-Lipinskiego i kilku(nastu) innych autorów. W światach nierzadko rodem z hard s-f (gatunek praktycznie umarł współcześnie, a aż by się prosiło napisać hard s-f o zderzaczu hadronów czy teorii strun, gdybym się znał na tym, sam bym napisał) tworzyli oni antyutopie, pokazując rozdźwięk między postępem technicznym a regresem cywilizacyjnym człowieka; także maskowali opowieściami o odległych światach, stacjach kosmicznych i obcych planetach swoją bardzo krytyczną analizą tego wszystkiego, z czym stykali się na co dzień - z biurokratycznym, topornym żelbetowym molochem państwa i partii, mającego wbrew nazwom w dupie zarówno lud, jak i robotników.
Nie ze wszystkimi ich analizami i odniesieniami się zgadzam. Towarzystwo było jednocześnie bardzo prawicowe, niektórzy z tych autorów - np. Rafał Ziemkiewicz czy Marcin Wolski - na chwilę obecną są dla mnie zupełnie nie do strawienia (co nie znaczy, że hejtuję całą ich twórczość - wczesnego Wolskiego niestety nie znam, zaś wczesny Ziemkiewicz, ze swoim ostatnimi czasy wznowionym przez Fabrykę Słów zbiorem opowiadań "Władca szczurów", to czysty geniusz). U innych przywiązanie do wartości konserwatywnych absolutnie mi nie przeszkadza - np. u Zajdla, który jest bardzo wysoko w panteonie moich prywatnych bóstw polskiej fantastyki (obok Żwikiewicza, Peteckiego i Dukaja; są też dwa bóstwa pomniejsze - Sapkowski i Lem; panteony mają to do siebie, że są bardzo subiektywne - biorą się z indywidualnie kształtowanych uwarunkowań - więc Wasze, drodzy czytelnicy, mogą być zupełnie inne).
Bodajże Ursula LeGuin uznała kiedyś, że fantastyka naukowa opierająca się nie na naukach ścisłych, tylko humanistycznych lub społecznych mogłaby się nazywać soft s-f w odróżnieniu od hard s-f.
I takiej polskiej soft s-f opartej na tym, co gra nam wszystkim w uwarunkowanych Polską duchach jest pan Bronisław przedstawicielem. Najprawdopodobniej nie podzielał on jednak prawicowego resentymentu zbliżonych do niego autorów, bo sam pracował na Komendzie Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Poznaniu (lata 1967-1981, jak podaje Encyklopedia Fantastyki), jednak nie mnie stwierdzać, kto jakie ma poglądy, jeśli sam ich nie manifestuje wprost.
Zbiorek zaczyna się opowiadaniem "Ci przeklęci Polacy". Jest to dowcipna i refleksyjna opowiastka o kontakcie obcej cywilizacji z Ziemią. Obcy są w stanie siać mentalne zamieszane w umysłach Ziemian, przez co z początku inwazji odnoszą zwycięstwo za zwycięstwem. Potem jednak pojawiają się w szeregach Ziemian niesubordynowani i nieskoordynowani Polacy, którzy nie dość, że są odporni na ataki psychiczne obcych, to jeszcze sami bezwiednie emitują swoimi umysłami promieniowanie siejące zamęt w pomyślunku wrogów. Autor, ustami wojskowego ONZtu stwierdza, że to "duch sarmacki".
Potem jest rozmaicie. Raz poważnie - bardzo politologiczne w sumie opowiadanie "Przewrót" budzące do tego bardzo skojarzenia z chociażby "Paradycją" Zajdla, gdzie dopatrzyłem się trochę analizy zbliżonej zarówno do Baudrillarda (rozmycie władzy) jak i Hakim Beya (znikanie). Zakończenie zaś mogłoby wyjaśnić, trochę topornie, ale zawsze, np. powstanie stalinizmu. Innym razem znów jest całkiem groteskowo - jak w "Formule porozumienia", gdzie do zawarcia porozumienia między ludźmi i obcymi przyczynia się - przypadkowo - bezdomny bimbrownik. Zgadnijcie, w jaki sposób. W zbiorku jest też kilka opowiadań o losach jednostek w trybach totalnych systemów, a także jedno, dosyć przejmujące, kojarzące mi się z reptilionami ("Moje oczy").
Podsumowując, jak ktoś lubi polską fantastykę sprzed 1990 roku (granica w sumie umowna), to mu to przypadnie do gustu.

4 komentarze:

  1. Już nie jesteś stalinowcę? :o

    Czuć kąserwatyzm, acz z czytelnictwem to skomplikowana sprawa. Z racji swego zawodowego kurzu mam, hm, kilkusetletnie doświadczenie książkowego materiału. Radykalny spadek jakości książki to PRL właśnie, kontynuowany w III RP (choć knihgi zrobiły się bardziej kolorowe). Oczywiście, upraszczając i w jednym i drugim trzaska się albumy w twardych okładkach, ale...to klejenie, to rozpadanie się ksiązek). Międzywojnie reprezentuje się znacznie lepiej, a XIX w. to już w ogóle przewraca dzisiejsze książki - okładkami, jakością papieru, godnym zszyciem ksiązki. Dobra, należy wziąć poprawkę, że czasami bibliotekarze też coś naprawiają. Ale nawet to uwzględniając - też lepiej. I patrząc, ile wielotomówek trzaskano i czytano w XIX wieku...w szkołach to dają tylko czubek góry lodowej, tego buzującego świata.
    Aha, to poza okładkami. Knigi XIX w. są oszczędne w grafice, jak chyba żadne w żadnym innym wieku (wliczając starsze, gdzie - jak my - lubili obrazki). A okładki rzadko dojrzysz, bo obłożone. Ale nie chcę się zbytnio wymądrzać, musiałbym jeszcze więcej zobaczyć. Starodruki zaś to bajer i korporacyjna jakość, która zamiata wszystko tworzone fabrycznie. Inna rzecz, że była to na poły ręczna robota, drożyzna bezcenna, zresztą jest do dzisiaj. Ale ten papier! Panie, ma toto 400 lat, a trudniej go zagiąć/zarwać niż dzisiejsze cudaczne papiery kredowe.
    Dla mnie 1989 r. jako cezura czytelnictwa jest bez sensu. Swoje zrobił telewizor, ale on podchody zaczął mocno w PRLu. To gdybologia, ale myślę, że gdyby dziś nadal był PRL - dajmy, coś jak w Chinach, to czytelnictwo i tak byłoby już mniejsze niż w latach 80tych. To nie jest tak, że reżim się zmienił i ludzie nie chcieli już czytać. To bardziej skomplikowany proces.
    A pewna "zmiana" czytania - mniej a szybciej - zaczęła się szybciej - najwięcej o tym mówi porównanie starych gazet - odpal bibliotekę cyfrową, weź gazetę z 1913, z 1933, idź do biblioteki po taką z 1973 i po dzisiejszą. W 1913 to drobne kolumny dokładnych raportów i analiz politycznych + powieści w odcinkach + reklamy z wuchtą liter. Dziś foty, trzy słowa grubo, komentarz-felieton na 3 akapity jako "analiza polityczna" i reklamy z wuchtą bab w bikini XD
    Może kiedyś się rozpiszę w temacie XD
    Ale ogólnie się zgadzam, że kiedyś było lepij XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Wyd. Poznańskie istnieje do dziś, ale chyba znacząco zakreśliło charakter zainteresowań i nawet w swojej obecnej niszy nie jest numerem jeden...
    http://www.wydawnictwo-poznanskie.pl/

    OdpowiedzUsuń
  3. ja nigdy nie byłem stalinistą :O :'-|

    OdpowiedzUsuń
  4. chodziło mi o jakość książek. W sumie za "komuny" nawet i fantaści byli dotowani bardzo. I mogli pisać nie raz rzeczy trudne. Nie musieli się przejmować, czy ktoś kupi, czy nie, bo przydział był - więc państwo drukowało. Miało to swój plus, że drukowano czasem rzeczy i ambitne, które dziś na wolnym rynku może i nie nie zostały by przez nikogo wydane, jako nieopłacalne dla wydawnictwa. Przykład - np. Żwikiewicz. Do tej pory nikt go chyba nie rozumie. :D

    Ale nie dam się zabić w obronie powyższej tezy. Jakoś tak mi się wydaje po prostu. Teraz jest ocean chłamu, czasem się trafi coś fajnego, ale raczej chłam, kicz, odtwórcze pierdoły, zabawa konwencją bez głębszej treści, itd. Czasem to jest fajne, ale bez przesady.
    Sam Sapkowski w "Rękopisie znalezionym w smoczej jaskini" miał podobne spostrzeżenie, że po '89 z kurka chlusnęło także syfem, nie tylko ambitną literaturą.
    Co nie zmienia faktu, że chłam zdarzał się i wcześniej, bo się zdarzał.
    Czyli do czego doszedłem w tych wywodach? W sumie donikąd, pozdrawiam. XD

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.