Antologia opowiadań s-f radzieckich pisarzy przetłumaczonych i zebranych przez Tadeusza Goska. Wydana w 1980 roku przez KAW w ramach serii "Szczęśliwa siódemka".
Kiedyś już tę książkę czytałem. Zdałem sobie z tego sprawę dopiero jednak w momencie, gdy dotarłem dalej niż do połowy całości. Najpierw pojawiło się deja vu, potem przyszła pewność, że już to skądś znam. Za cholerę jednak nie mam pojęcia, jak dawno to czytałem po raz pierwszy. Musiało to być bardzo dawno. Jako iż naturę mam nieco melancholijną, to wyobraziłem sobie samego siebie, jak kiedyś czytałem tę książkę. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak głęboko wryły mi się w pamięć te opowiadania, skoro kilka z nich pamiętałem do tej pory. Rzecz jasna szczegóły i autorzy zatarli mi się w pamięci, no ale fakt jest faktem. Dopiero teraz przypomniałem sobie, że dwa z nich są autorstwa Kiryła Bułyczowa, którego twórczości jestem wiernym fanem. Już lata temu miałem dobry gust, skoro zapamiętałem m.in. akurat te. Przynajmniej tyle współczesny ja mogę powiedzieć mnie z przeszłości.
Antologia składa się z siedmiu opowiadań pięciu autorów. Większość z nich rzeczywiście dotyczy obecności ludzi na obcej, pełnej niebezpieczeństw planecie. Czasem jednak to nie planeta jest źródłem zagrożenia.
I tak, po kolei, antologię otwierają dwa powiązane ze sobą opowiadania Jurija Nikitina. Pierwsze z nich, "Zbyt proste" faktycznie ma zbyt prostą ale za to bardzo przewrotną i dogłębnie rosyjską, melancholijną fabułę - ot, trzech kosmonautów zastanawia się, czemu jednemu z nich, który nazywa się notabene Jan Troll, nic się złego nie przytrafia i wychodzi on cało z najbardziej niebezpiecznych opresji. Padają podejrzenia o to, że jest on udającym człowieka agentem obcej cywilizacji. Jak się okazuje, po prostu na Ziemi kocha go dziewczyna, szczerą i czystą miłością, i dopóki będzie go kochać, dopóty nic mu się nie stanie. Czyż to nie rozczulające? Drugie opowiadanie tego samego autora opowiada o innym kosmonaucie z wyżej wspomnianej trójki - rozbija się w czasie rekonesansu na planecie, na której panujące warunki to istny overkill: drzewa polują na śmigłowce wyskakując z gleby, a korzeniami chwytają istoty poruszające się po powierzchni; przypominające bawoły drapieżne jednorożce stanowią zagrożenie dla wszystkiego, co nie ucieknie odpowiednio szybko; wreszcie małe zwierzęta podobne do chomików są w stanie rozerwać metalowe gąsienice ludzkich pojazdów. Na dodatek nad planetą świecą dwa słońca - gdy jedno wschodzi, drugie zachodzi - to drugie z nich to biały karzeł, emitujące zabójcze dla człowieka promieniowanie. Główny bohater zmaga się z fauną, florą i niesprzyjającymi okolicznościami, półprzytomny walczy o życie. Zakończenie opowiadania jest bardzo przewrotne, morał zaś jest oczywisty - "nie taki diabeł straszny, jak go malują".
Potem mamy opowiadanie Władimira Firsowa "Życie i śmierć". Autor przedstawia los ekspedycji na sielankowo wyglądającej planecie, która jak żadna inna nadaje się pod ludzką kolonizację. Najpierw jednak pojawia się tajemniczy pustelnik (skąd się tam wziął i kiedy tam przybył?) potem pojawiają się dziwaczni przedstawiciele fauny, a potem zaczynają znikać członkowie ekspedycji... całość jednak kończy się dobrze, optymistycznie, rozum triumfuje nad uprzedzeniami, technologia czyni świat lepszym. Naprawdę, czasami fajnie w coś takiego uwierzyć, szczególnie, jeśli jest dobrze napisane.
Następnie jest Kirył Bułyczow (nazywany też Kirem - nie mam pojęcia, dlaczego na przestrzeni lat był w Polsce drukowany pod zbliżonymi, ale jednak innymi personaliami), w antologii znalazły się dwa jego teksty. Jeden z nich to "Czerwony jeleń, biały jeleń" - przejmująca opowieść o tym, że ewolucja chodzi różnymi drogami. Na obcej planecie ekspedycja z Ziemi natrafia na szczątki prawie-że-ludzkiej cywilizacji z czasów paleolitu, która niemalże na oczach przybyszów zostaje zniszczona, wymordowana, jej przedstawiciele wyniszczeni i zjedzeni przez wyjątkowo drapieżne małopoludy. Główny bohater cierpi, że nie udało się ochronić tubylców przed wyniszczeniem. Pozory jednak mogą bardzo mylić, co do tego, gdzie jeszcze na planecie mógł się pojawić abstrakcyjny umysł. Przy tym opowiadaniu zdałem sobie sprawę, że "kurcze, kiedyś to gdzieś chyba już czytałem".
Drugie opowiadanie Kiryła, "Połowa życia", to chyba najlepszy tekst w książce. Nadieżda zostaje uprowadzona przez obcych. Trafia na pokład statku kosmicznego, gdzie automaty obcej rasy zbierają "próbki" życia z rozmaitych napotykanych po drodze planet. Na pokładzie wybucha bunt, gdy kobiecie udaje się porozumieć z obcymi z celi obok... Brzmi może i prosto, ale jest ukazane niejako z przeszłości, teraźniejszości z przyszłości w ramach fabuły, retrospektywnie oraz z przyszłości. Może trochę zagmatwałem, ale tak czy owak autor świetnie oddał tęsknotę, melancholię, nadzieję; ale także obojętność i całą gamę uczuć przewijających się przez opowiadanie bohaterów - nie tylko ludzkich zresztą. Zakończenie znów jest optymistyczne na swój nieco tragiczny sposób - jeszcze człowiek pokazał to, co jest w nim najlepsze. Ale jakiś cień jednak już nad całym optymistycznym s-f zaczyna wisieć, i gęstnieje z każdą chwilą.
Cień gęstnieje nadal, wraz z opowiadaniem "Tylko lód" Dymitra Bilenkina. W dalekiej przyszłości dzięki energii uzyskanej ze zniszczenia planety można otworzyć przejście przez czasoprzestrzeń ku innym galaktykom, ku Nieznanemu. Opowiadanie to rozterki bohatera będącego w ekipie takich niszczycieli, którym przyszło zniszczyć przepiękną planetę na której natura pokazała co potrafi, tworząc przecudowny, baśniowy świat z lodu. Na końcu cień gęstnieje tak, że przesłania wcześniejszy optymizm i lekkość - cuda natury są niepowtarzalne, nawet na obcych światach, ale człowiek idzie naprzód.
Ostatnie opowiadanie to "Opowieści marsjańskie" Walerija Cyganowa. Pesymistyczne, smutne i przygnębiające. Opowieść o ostatnim żyjącym Marsjaninie, żyjącym w czasach, gdy na opustoszały głob przybywają ludzie - z całą swoją butą, niewiedzą, niezdolnością do rozumienia, do poznania piękna, itd. Wraz z ludźmi świat głównego bohatera odchodzi do historii, a on sam bezsilnie patrzy, nie widziany przez przybyszów z Ziemi, jak wprowadzają na jego planecie własne porządki.
Mam wielki sentyment do tej książeczki (lekko ponad 200 stron nieregularnego chyba formatu dosyć kieszonkowego), to była kiedyś jedna z pierwszych pozycji s-f jakie czytałem w ogóle. Mimo wszystko, na ile jestem w stanie się tym nie sugerować, i tak uważam, że autor antologii zebrał tutaj opowiadania bardzo dobre (przynajmniej od Bułyczowa do końca) i zasługujące na to, by znać je i współcześnie. Jeśli ktoś lubi stare s-f, rzecz jasna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.