"Małe zielone ludziki" leżały na półce ze starymi książkami bardzo długo. Nie sięgałem po nie, czytając najpierw inne tytuły, bo sam tytuł tego dwutomowego dzieła wydawał mi się nieco infantylny.
Potem sięgnąłem po te książki - i właśnie posypuję głowę popiołem. Obiecuję sobie, że nigdy już nie ocenię książki po tytule, jak bardzo by nie wydawał się idiotyczny.
Kolejna perła z lamusa, którą wchłonąłem jednym tchem.
Nie każdemu jednak przypadnie to do gustu. Książki są bowiem przeładowane wręcz szczegółowymi analizami politycznymi, opisami intryg politycznych w bardzo szerokim kontekście, nawet jeden z głównych bohaterów jest doktorem politologii.
Agnieszka jest terrorystką z wątpliwościami należącą do grupy Zielony Płomień. Organizacja została założona przez jej chłopaka, cenionego naukowca, który został złapany w Afryce i trafił do więzienia. Organizacja postanawia odbić swojego przywódcę, jednak Agnieszce nie podobają się metody używane przez nieco autorytarnego towarzysza z Japonii.
Na miejscu wszystko się jednak bardzo komplikuje, gdy okazuje się, że cała intryga kręci się wokół tajemniczego Vortexu P - dziwacznej sfery, która utworzyła się na ogromnym obszarze w Afryce, pochłaniając sobą kilka ważnych miast i ośrodków przemysłowych (w tym kopalnie uranu i fabrykę sprzętu wojskowego) kilku krajów, głównie zamieszkałego przez białą ludność Dusklandu, gdzie oficjalna ideologia jest wybitnie rasistowska. W kraju obok, gdzie rządzi de facto międzynarodowy koncern - przez kolejnych marionetkowych dyktatorów, sytuacja zaostrza się do tego stopnia, że w każdej chwili może wybuchnąć wojna domowa.
Wraz z rozwojem fabuły i to przyśpieszające, to znów zwalniającej akcji (niektórzy mogliby stwierdzić, że książki są nierówne, widowiskowe strzelaniny, pościgi i ucieczki przeplatają się z ciągnącymi się nawet po kilkadziesiąt stron rozmowami, rozważaniami, itp.) bohaterka na skutek zbiegu okoliczności zostaje wzięta za kogoś innego. Ląduje w samym środku odmalowanych przez autora globalnych spisków najróżniejszych formalnych i nieformalnych organizacji międzynarodowych, wywiadów światowych mocarstw, itd. Czy rzeczywiście Vortexem, pod którego czaszą człowiek doświadcza niezwykłych (ale zazwyczaj destrukcyjnych) przeżyć, wizji, halucynacji, gdzie z wielkim trudem działa elektronika ktoś steruje? Czy to efekt użycia tajnej broni? Nieudany eksperyment? Znak od siły wyższej? Od UFO? Czy ściśle zakamuflowane "dyspozytornia" i "anty-dyspozytornia" od wieków toczą walkę o władzę nad światem, swobodnie przestawiając na globalnej szachownicy pionki państw? Dlaczego niektórzy zdają się być bardziej odporni na działanie Vortexu od innych?
Wielkim plusem (ale dla niektórych zapewne będzie to minus) książek jest to, iż postacie wykreowane przez autora zderzają się z czymś, czego nie rozumieją, co ich przerasta, autor nie daje czytelnikowi prawdy podanej jak na tacy, zamiast tego bardzo wiarygodnie przedstawia najróżniejsze warianty i wariacje opinii na temat tego, co właściwie się dzieje. Z wielkim rozmachem (i ze znawstwem) kreuje też sieć międzynarodowych relacji zacieśniającą się wokół Vortexu, pokazuje jak poszczególni aktorzy rozgrywają swoje partie w globalnej grze zwanej polityką.
Dla niektórych niedosytem może być zakończenie. Uwaga spoiler - autor niczego nie wyjaśnia - historia kończy się zupełnym pandemonium. Ma to jednak sens. Nie po to autor tworzył misterną sieć domysłów i podejrzeń, by na końcu jednym ruchem pióra (czy czym/na czym tam pisał) wyłożyć karty na stół. Czytelnik ma wrażenie, że tak jak główna bohaterka zostaje wrzucony nagle w wydarzenia rozgrywające się już od bardzo długiego czasu, jest skołowany i nie wie, co się dzieje, którzy bohaterowie są pozytywni, którzy nie, kto jest na czyich usługach, kto co chce osiągnąć i jakim kosztem. Tu nie ma czerni i bieli (no, niech tam, niektórzy są ciemnoszarzy a niektórzy jaśniejsi), jest tylko konflikt interesów.
Fani fantastyki socjologicznej/politologicznej na pewno się na tym nie zawiodą. Reszta może w niektórych momentach przysnąć, przytłoczona ogromem nazwisk, nazw własnych, itd.
Przeczytałem tę powieść w 1985 roku..... Zaczynałem też bez przekonania. Ogólnie to bardzo się dziwię, że nie powstał żaden film oparty na jej podstawie. Taki polski Indiana Jones, tyle że z AGNIESZKĄ w miejsce IJ. Zjawiska polityczne z tamtego okresu bez żadnego trudu można adaptować do sytuacji obecnej a Afryce, Azji czy Ameryce Łacińskiej, a nawet Europie. Wierzę, że kiedyś jakiś zdolny reżyser (a w Polsce takich nie brakuje) wreszcie zainteresuje się powieścią i stworzy lepszy hit od IJ. Średnio raz na 5 lat powracam do MZL odkrywając coraz to inne konotacje i skojarzenia. Powieść GENIALNA !
OdpowiedzUsuń