piątek, 3 stycznia 2014

J.G.Ballard "Witaj, Ameryko"

Wydawnictwo "Książnica", seria kieszonkowa. Znów łup z Taniej Książki.
Pełnowartościowa historia o symulakrach. Ale może po kolei.
Pod koniec XX wieku nastąpiła seria katastrof ekologicznych (częściowo wywołanych przez człowieka - któremu chciało się np. postawić Tamę Beringa), która zbiegła się z kryzysem energetycznym na gigantyczną skalę. W wyniku tych wydarzeń, które spowodowały pustynnienie większej części Stanów Zjednoczonych oraz stworzyły uroczą dżunglę w stanach centralnych i południowych (np. w Nevadzie) oraz wymusiły powrót do silników parowych (także w motoryzacji) ostatecznie miliony mieszkańców Stanów wyemigrowało do Europy. Kontynent opustoszał, niezdatny (przynajmniej tak się wydawało) do zamieszkania. Tymczasem Europa cofnęła się do w rozwoju do XIX wieku, powstało tam coś w rodzaju quasi-stalinizmu ze stolicą w Moskwie, racjonalizuje się żywność, ubrania, itd. Kolonie amerykańskie powoli integrują się z europejczykami, potomkowie dawnych emigrantów powracają do nazwisk przodków, itd. Rząd Stanów Zjednoczonych istnieje przez jakiś czas w Europie, po czym rozwiązuje się, gdy prezydent Brown zamyka się w klasztorze zen w Japonii (niedługo potem Japonia zostaje zamieniona przez zmienione prący morskie w lodowe pustkowie).
Mijają lata. Zza oceanu do Europy dochodzi zwiększony poziom promieniowania. Czy to dawne elektrownie atomowe rozpadają się ze starości lub starożytne rakiety balistyczne rdzewieją w silosach? A może coś jednak tam się dzieje? Ktoś tam żyje? I pyrga sobie niefrasobliwie bronią nuklearną na lewo i prawo?
Dlatego też w końcu do Stanów wypływa z Europy wyprawa, która ma sprawdzić co i jak. W skład wchodzą naukowcy i marynarze, którzy mają korzenie amerykańskie. Pojawia się konflikt kompetencji miedzy kapitanem statku SS "Apollo", Steinerem i komisarzem Grigorijem Orłowskim [przodkowie Orłowskiego wyjechali do USA z Ukrainy, zanim ostatecznie przyszło im wrócić do kraju przodków; w USA nosili nazwisko... Orwell], rozwiązany wkrótce na korzyść... pasażera na gapę, niejakiego Wayne'a, fascynata Ameryki, goniącego za marzeniem o odrodzeniu kontynentu i odbudowaniu potęgi sprzed lat. Oraz szukającego człowieka, który mógł być jego ojcem, a który zaginął na kontynencie w czasie poprzedniej, nieudanej wyprawy. Nie on jeden jednak niósł w sobie marzenia o kraju wolności, przestrzeni i ogromnych możliwości. Podobne nastroje szybko opanowały także resztę uczestników ekspedycji. Każde z nich szukało własnego El Dorado. Nadziei na lepsze jutro.
Nowy Jork zastali zakopany w piaskach pustyni drapieżnie pochłaniającej dawne miasto. Nikt ich tam nie powitał hamburgerami i komiksami, jak oczekiwali. Przyszło im potem wieść długą drogę przez kontynent, aż w puszczach Nevady natrafili na świecące wszystkimi neonami Las Vegas, kontrolowane przez milicje latynoskich nastolatków (lecz nie tylko) pod dowództwem samozwańczego prezydenta... Charlesa Mansona, który za pomocą posiadanej broni nuklearnej walczy z "zarazą", niszcząc opustoszałe miasta na kontynencie. Wayne zaś odnalazł, czego szukał, ale znalazł też znacznie więcej - a część zgubił (wiem jak to zdanie brzmi, ale nie poradzę, bez nadmiernych spoilerów się inaczej nie da).
Manson (tutaj bez znaku charakterystycznego pomiędzy brwiami) i jego ludzie nie są jedynymi mieszkańcami zniszczonego kontynentu. W pustyni i w puszczy żyją plemiona nomadów, nazwanych przez autora Indianami oraz prawdziwymi amerykanami - Geje w San Francisco, Rozwódki w Reno i Biurokraci w Waszyngtonie. Niedobitki Urzędników (przyłączyli się do wyprawy), noszących stare garnitury jako oznakę przynależności plemiennej i nadających funkcję kultową np. niedziałającym do lat kalkulatorom noszą imiona dawnych produktów i korporacji, np. - 7-UP, Big Mac, Exxon. Wszystkie kobiety noszą imię Xerox, bo robią dobre kopie.
Dlaczego na początku napisałem, że to opowieść ze świata symulakrów ?  (jak miło czasem myśleć Baudrillardem)
Bo dotyczy potęgi wyobrażeń i sztucznych, odtworzonych obrazów. Bohaterowie natrafiają na gigantyczne hologramy na niebie, mające albo odstraszyć wrogów prezydenta Mansona, albo przyciągnąć potencjalnych sojuszników - Wayne pognał w stronę Vegas po tym, jak zobaczył widziadła - aktorów grających w słynnych westernach. Nad bombardowanymi miastami wyświetlano Myszkę Miki lub Enterprise (ten ze "Star Treka"). Członkowie ekspedycji zbierają dobra niedostępne w Europie, które w opuszczonych w pospiechu miastach zachodniego wybrzeża jeszcze zalegają. Dla doktor Anny Summers szminka i kosmetyki stają się relikwiami niby z raju utraconego, podobnie dla innego naukowca, McNaira, zbierającego broń i stylizującego się na gangstera z lat '20 - '30 XX wieku. Gdy ekipa wyrusza przez pustynie, nacieranie całych połaci ciała starymi kosmetykami (by uniknąć oparzeń słonecznych) znacznie przekracza funkcję ochronną, a wchodzi w funkcję kultową, szalony kult cargo, kult pamięci i wyobraźni, kult dawnej Ameryki, tęsknota za utraconą (pop)kulturą, za miastami neonów, za wyobrażoną krainą nieograniczonych możliwości. Tęsknota za własnymi marzeniami marzących o lepszym, cudowniejszym, dzikim i niezwykłym świecie.
Potem pojawiają się zaś roboty. Idealne, człekokształtne kopie artystów, aktorów, muzyków - oraz prezydentów USA. Aktorzy wypowiadają kwestie, z których są najbardziej znani, piosenkarze śpiewają stare przeboje. Prezydenci przypominają słynne przemówienia, bon moty, itp. Jakże przejmująca jest jedna z ostatnich scen, w której te symulakry dawnych prezydentów, uzbrojone dodajmy, idą po Mansona. Obleczone w mechaniczne ciała wyobrażenia o dawnej przeszłości, pięknej i tragicznej, strasznej i dumnej idą po szaleńca-uzurpatora. Ależ to wymowne!
Równie wymowne jest samo zakończenie (uh, miało nie być spoilerów, trudno) - główni bohaterowie odlatują w stronę słońca w szklanych maszynach napędzanych promieniami słonecznymi.
Nadszedł czas na nowe sny, godne prawdziwego dnia jutrzejszego, marzenia o pierwszym z prezydentów Słonecznych Ptaków. Zostawili symulakry za sobą i wyruszyli na spotkanie Nowego.
Typowym fanom post-apo książka może się nie spodobać, bo mało w niej typowego post-apo, ale ci, którzy lubią ambitne lektury nie zawiodą się na niej. Polecam gorąco. Książka miała kilka różnych wydań, nie powinno być trudności z dotarciem do któregokolwiek z nich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.