2) Poszedłem sobie ostatnio (tak gdzieś z tydzień temu) do osiedlowego sklepu z mydłem i powidłem i prezerwatywami, a tam na stojaku z prasą i wyrobami prasopodobnymi:
Wybaczcie jakość zdjęcia, ale jestem technofobem i mój telefon przede wszystkim jest telefonem. |
taką manifestację Polskiego Ducha znalazłem. Obok siebie stoją: jakieś gówniane romansidło, modlitewnik świętego POLSKIEGO PAPIEŻA™ ®, jakaś tania sensacyjka pseudo-dokumentalna. A w tle tego wszystkiego - rozkminy o podatkach (być może nie w stylu ojajebe, urzędasy kradno, ale w takim kontekście jak na załączonym zdjęciu skojarzenia są jednoznaczne). Różne konserwy z tytułami profesorskimi wylewały oceanu atramentu nad polską duszą czy dowolnym innym pokrewnym znaczeniowo abstrakcyjnym pojęciem, a żeby uchwycić opisywane nim zjawisko wystarczyłoby się rozejrzeć wokół. Ckliwa uczuciowość, patetyczna pop-religijność (Jan Paweł II w świadomości społecznej współczesnej Polski to idealna ilustracja Baudrillardowskiego pojęcia symulakr), dreszczyk emocji w kieszonkowym wydaniu (Trynkiewicz się przejadł, to trzeba ewokować kolejnego demona?), szarzyzna.
Poza tym ktoś się nieco pospieszył - kanonizacja JPII nie miała być przypadkiem dopiero 27 kwietnia? W określonych sytuacjach, gdy Kościół sobie a wierni sobie, Kościołowi to nie przeszkadza. Szkoda, że tylko w sytuacjach konstytuowania kolejnych mitów dyskursu hegemonicznego. W miarę trzeźwe głosy pojedynczych przedstawicieli kościelnego aparatu biurokratyczno-administracyjnego (zwanego klerem) są wyciszane szybko i skutecznie.
3) Matka Noc, czyli piszę-magisterkę-i-nie-mam-się-do-kogo-odezwać-bo-ograniczyłem-życie-towarzyskie-a-poza-tym-przyszły-święta-więc-wzbiera-we-mnie-chęć-internetowego-ekshibicjonizmu.
Pewnych snów nie da się zapisać. Sięgają one czasów sprzed Starego Przymierza i wydobywają nieokiełznaną pramaterię ludzkości. Trzeba przemilczeć, co się tam zobaczyło. Ernst Jünger (tłum.S.Błaut, Pierwszy dziennik paryski, 05.07.1942).
Co prawda, w późniejszych latach, na kwasie sam próbował zgłębić pramaterię ludzkości w oczekiwaniu na Wielkie Przejście (aż by się chciało utożsamić pramaterię ludzkości z nieświadomością wg. jakiś jungowskich heretyków, np. Jamesa Hillmana i jego inspirowaną Heraklitem i Michałem Sędziwojem animą mundi) ale można mu to wybaczyć. Od czasów "notki" pt. Przerażenie w Awanturniczym sercu (II) (1938) kończącej się słowami Czy przeczuwasz, co dzieje się w tej przestrzeni, którą pewnego dnia przyjdzie nam być może w upadku przemierzyć, a która rozciąga się między rozpoznaniem zagłady a samą zagładą? (tłum. W.Kunicki) przeszedł był długą drogę, wiodącą go przez liczne wypalone ugory empirycznie poznawalnej rzeczywistości (ale pozbawionej jakiegokolwiek głębszego sensu, znaczenia - aż się prosi kiedyś o analizę porównawczą W stalowych burzach Jüngera z Wojny w Zatoce nie było Jeana Baudrillarda) wprost w próby stworzenia nowej metafizyki.
Ale o czym to ja właściwie chciałem. A, kilka dni (jak na chwilę obecną, to będzie już z tydzień lub i więcej) temu współlokator mnie obudził o 3 w nocy (aż sprawdziłem godzinę z ciekawości i ubawiłem się setnie), bo coś go nawiedziło i wrzeszczał przez sen. Wyłapałem tylko odejdź z potoku bezkształtnych i nieforemnych dźwięków, zagłuszanych przez kotłowaninę. Nie wyspałem się przez to. Biedaczysko, własne demony trzeba trzymać krótko. Niektóre nawet lubią ostre traktowanie i mogą się potem odwdzięczyć. W końcu, jak ktoś namazał kiedyś w Tybetańskiej Księdze Umarłych: Szlachetny synu, słuchaj uważnie! (...) Postacie te z Twego własnego wywodzą się mózgu i objawiają się tutaj, teraz, tobie. Dlatego nie trwóż się ich! Nie lękaj się ich! Nie wpadaj w panikę! Rozpoznaj w nich formę twego umysłu. (cyt. za muzeum jakimś, bodajże etnograficznym, w Poznaniu), co też potwierdził niejako Aleister "Bestia" vel "Słoneczko" Crowley (przynajmniej wczesny Crowley) czy - znacznie mniej pretensjonalny - Austin Osman Spare.
Jünger inspirował się Alanem Edgarem Poe, nawet wziął od niego Maelstorm. Takie były czasy, fin de siecle się skończył, szlag trafił dotychczasowe świętości i stałości, nauka stawiała więcej pytań, niż odpowiedzi, to człowiek patrzył w nocne niebo i oprócz światła światów martwych być może od milleniów widział zarysy koszmarów przekraczających granice poznania i wyobraźni zarazem. To się czuło, świat przyśpieszył, technologia i nauka wchodziła wszędzie, w każdą dziedzinę ludzkiego żywota (tak jak teraz świat wirtualny), więc nie można było tego naukowo uzasadnić. Jüngerowska forma bytu vel Gestalt to poniekąd ta sama płaszczyzna wykoślawionej refleksji romantyzmu gwałconego przez oświecenie co i horrory kolejowe Grabińskiego, nietzscheańskie weird Ewersa, R'lyeh Lovecrafta. Tam, gdzie rozpędzone nowe zderza się z zastanym starym, tam kumulują się siły przekraczające tu i teraz. Widzimy, wydaje nam się, że widzimy, albo chcemy widzieć coś poza, ponad, coś głębiej, wyżej, dalej. Kształty promieniujące z mroku, zza chmur; wyłaniające się w nagłych rozbłyskach wyższej, obcej woli, prowokowanych w naszym umyśle przez ciche szepty w nieznanych językach, słyszane wtedy, gdy noc jest najzimniejsza.
A jeszcze zabawniej jest, gdy człowiek sobie czyta Jüngera, a tam nagle Baudrillard (lub jakiś inny gość od symulakrów): Próżnię należy rozpoznawać w jej głębi, nie tylko w symptomach, gdyż w sferze widocznej nie brak urozmaicenia. Zmiana wiąże się jednak z czasem i przestrzenią; ma ona charakter kinetyczny. Latamy na bieguny i na księżyc, przywożąc ze sobą próżnię. Wraz z intensyfikacją naszego ruchu nacierają na nas strumienie obrazów. Dlaczego nie można zaspokoić głodu obrazów? Jest to oznaką, że w ostateczności obrazy nie są nas w stanie zaspokoić. Prawdziwy niedosyt wybiega poza przestrzeń i czas. (Przybliżenia, tłum. W.Kunicki, str. któraś)
Ok, to niekoniecznie Baudrillard. To Baudrillard przywołujący Yog-Sothotha. Hiperrzeczywistości przed Baudrillardem dopatrzył się za to w The Glass Bees naszego zwariowanego Niemca John King.
Pewne tendencje prosto ale wyczerpująco i całkiem poetycko zostały nazwane przez Dukaja w Zanim noc. Po prostu jako Noc. Idąc tym tropem, jestem po tej samej linii (i tak, pamiętam, że u Dukaja w Noc wierzył esesman, co na pierwszy rzut oka, i zresztą też na kolejne rzuty oczami, własnymi i nie, nie jest dobrym skojarzeniem). Też wierzę w Noc.
Noc później ta historia miała swój bardzo zabawny i naprawdę urokliwy ciąg dalszy. Znów obudziłem się nad ranem, znów była trzecia w nocy. Poszedłem do łazienki. Wśród nocnej ciszy głos się rozchodził, pijackie wycie któregoś sąsiada - przyyyyyyyjdź. Aż chciało mu się powiedzieć: stary, nie tak się przeprowadza ewokację. Przecież w tym bloku nawet nie ma piwnicy bez betonowej podłogi. Ale zamiast tego poszedłem spać. Do pewnych granic każdy powinien dotrzeć samodzielnie, tylko z silnym i przejmującym przeczuciem, że jest się przez kogoś czujnie obserwowanym.
Na przestrzeni lat miewałem noce lepsze i gorsze, rozpaczliwie samotne i pełne niespodziewanych odwiedzin. Jedne i drugie kiedyś przedstawię, czy to w opowiadaniach, czy w czymś dłuższym. Jak mawiam, nic tak nie zadziwia, jak własne życie. Poza tym każdy jest gwoździem do swojej własnej trumny. Grunt, żeby się nie zamknęła zbyt szybko. A jak już, to przynajmniej żeby dać się w niej zamknąć spełnionym. I nie żałować niczego, nawet smrodu wciąż nowych i od nowa płonących mostów ciągnącego się latami.
Na zakończenie tego pieprzenia balansującego na obszczanym murku rozgraniczającym przekonanie-o-posiadaniu-czegoś-do-powiedzenia od patetycznego-przeintelektualizowania-które-nikogo-nie-obchodzi mój ulubiony cytat z Ernsta Jüngera ever: (...) Otwarcie mówić rzygam na to całe etyczne bajdurzenie, tę mięczakowatą problematyczność, te skacowane skargi na to, że się jest niezrozumianym, to niedojrzałe i rozmarzone wzdychanie do księżyca i ten przeflancowany do psychiki kult gonad. Wszystkim tym ludziom należy wsadzić race w dupy i je podpalić, aby nauczyli się skakać i krzyczeć swoim naturalnym głosem. Wszyscy ci ludzie to wspaniałe chłopy, gdy wytrąci im się szczudła spod pach i nauczy ich, że zdrowe ruchanko jest czymś bardziej przyzwoitym i naturalnym niż ta cała amerykańska koleżeńskość tak wymieszana z nordyckim kultem nagości, że epiderma wygląda na garbowaną skórę. To jest społeczeństwo, które ze swoich światopoglądowych i seksualnych niedostatków chciałoby skleić kodeks moralny, i należy raz na zawsze zastopować te bezkrytyczne roszczenia i szaloną pychę, pokazując tym trzykrotnie rozwodnionym eichendorffowskim nicponiom, jak wyglądają prawdziwe nicponie i ptaki wędrowne i jak zazwyczaj zachowuje się młode wino. W tym cytacie Jünger pluje na młodzieżowe organizacje i organizacyjki przez które się przewinął (jeszcze przed I wojną światową). Ma im za złe, ze przyjmują poglądy, postulaty, że nasiąkają upiorami dorosłego, dojrzałego, zastałego społeczeństwa, zamiast podpalić świat i oddać się ekstatycznemu tańcu i dzikiej orgii na gruzach mieszczańskich (nie)wartości ciszy, spokoju i ekonomicznej kalkulacji. A że ten cytat pochodzi z listu (z 1928r.) do naziola Ludwiga Alwensa - cóż, trudno, czasem znajomych się nie wybiera. Ciekawe, czy którąkolwiek wersję Awanturniczego serca czytał Hakim Bey.
1) Uwaga, polityka. Na dodatek w miarę bieżąca.
Komitet wyborczy koalicji skleconej wokół Zielonych nie zarejestrował listy w okręgu krakowsko-kieleckim (w sumie nie ma się czego dziwić, Kraków + Kielce to overkill dla czegokolwiek chociażby nieco nie-konserwatywnego). Więc nie będę głosował w nadchodzących wyborach do europarlamentu. Albo oddam głos nieważny, byleby podbić frekwencję, co - jeśli trochę ludzi by jeszcze wpadło na taki pomysł - może zaszkodzić kucom korwinowym lub stadionowej ekipie wąsatego karła-erotomana. I nie miałem wcale złudzeń co do realnych efektów działań koalicji skupionej wokół Zielonych. Byłby żadne. Ale na nich mógłbym zagłosować tylko z cynicznym fatalizmem, bez przejmującego poczucia obrzydzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.