piątek, 18 lipca 2014

Jack Kerouac "W drodze"

Opowieść - nomen omen - drogi oparta na doświadczeniach autora. Sportretował w niej siebie samego oraz swoich kumpli i znajomych, wśród których przewija się śmietanka beat generation, z Burroughsem na czele.
Jak na beat generation, Kerouac wydaje się być całkiem spokojnym gościem, zwłaszcza na tle wspomnianego Burroughsa (Starego Byka Lee) czy postaci ukrytej pod personaliami Dean Moriatry. Tak właściwie, to to jest książka o relacji głównego bohatera (i pierwszoosobowego narratora zarazem) z Moriarty'm. Dean był kompletnym wariatem, ale niekoniecznie w negatywnym sensie. Pensjonariusz poprawczaka, gość kradnący samochody po to, by się nimi przejechać i je porzucić, gnany ciągle przed siebie wolny duch, kilkukrotnie żonaty, kilkukrotnie rozwiedziony w najróżniejszych częściach Stanów, typ potrafiący autentycznie cieszyć się życiem, rozkoszujący się chwilą i łapczywie łapiący wszelkie możliwe doznania. Szalony włóczęga nieprzywiązujący wagi do niczego, kierujący się w życiu silnymi podnietami, typ świętego głupca, jak to ładnie ujął Sal Paradise, czyli alter ego autora.
Bohaterowie Kerouaca jak i on sam gnają przed siebie, przemierzają kraj w te i we wte. Autostopem, na gapę pociągami towarowymi, napędzani nieokreśloną potrzebą. Zbierają się w danym miejscu, czas upływa im na dorywczej pracy, libacjach, orgiach, atmosferze wystąpienia poza społeczne normy i uwarunkowania, na granicy prawa i wbrew dominującej wizji tego, jak powinno się żyć. Następnie przejściowo się wypalają/zaczynają się kłócić, następuje moment refleksji nad sobą i swoim miejscem w świecie. Rozjeżdżają się po kraju, każdy w swoją stronę (jeśli mają rodzinę, jak autor, to mają łatwiej). Z czasem niektórzy się wykruszają, innym próby ustatkowania się nijak nie wychodzą. Nie mija zbyt wiele czasu, jak znów spotykają się w drodze. Niektórzy nie są w stanie żyć inaczej, dla innych taki tryb życia staje się z czasem autodestrukcyjny. Niektórzy zdają się w ten sposób uciekać przed samymi sobą, inni znajdują się po drodze na tej permanentnej drodze.
Autor miał dobry zmysł obserwacji. Uchwycił wiele szalenie interesujących obrazów z Ameryki przełomu lat 40. i 50. XX wieku. Barwnie odmalował świat trampów, wszelkiej maści włóczęgów, prowincjonalną oraz wielkomiejską Amerykę w momencie powojennego przyśpieszenia, zarówno nastroje panujące wśród statecznych obywateli (ciotka głównego bohatera) jak też w półświatku; oddał wyśmienicie gorączkową wolę do przemieszczania się, nie tylko po kraju, lecz też wgłąb siebie i po obszarach granicznych leżących obok konserwatywnego społeczeństwa.
Czytelnik nadający w minimalnym chociaż stopniu na podobnych falach, którego też od czasu do czasu coś gna z miejsca na miejsce (lub który chociaż rozmyśla, jakby to było fajnie gnać z miejsca na miejsce, po czym jedyną jego wędrówką jest spacer z pokoju do kibla) będzie w czasie lektury miał wielką ochotę rzucić wszystko w diabły i bez grosza przy duszy wyruszyć czymkolwiek i jak się da na drugi koniec Polski.
Kerouac bardzo spoko, nie taki szur jak Burroughs, ale również warty wnikliwszego poznania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.