środa, 30 listopada 2011

Kwaśni katolicy

Przełom lat 60/70 XX wieku przyniósł ze sobą wiele zjawisk, które w świadomości różnych kąserw urosły do rangi zagłady cywilizacji. W Polszy nagonka antysemicka, a na zachodzie rozkwit zjawisk kontrkulturowych. Hippisi napędzani dragami i zakładający najróżniejsze komuny, lewicowi i lewaccy terroryści szalejący po zachodniej Europie, alkoholicy z Międzynarodówki Sytuacjonistycznej i maj '68 we Francji. Na płaszczyźnie kulturowej atmosfera rozprężenia i psychodelii. Pierwszy porządny rock oraz wszelki psychodelizm. Syntezatory.
Mniej-więcej w tym samym czasie (no, ciut wcześniej) w oparach kwasu obradował II Sobór Watykański, gdzie przetarto drogę pod późniejsze wykolejenie i rozmiękczenie katolicyzmu jako takiego. Z perspektywy czasu człowiek widzi, że zmiany były potrzebne, ale dokonano ich nie tam, gdzie trzeba. Zgwałcono... eee, tzn. wylano dziecko z kąpielą. Zamiast dopuścić pewne zmiany w kwestii programu społecznego i dopuszczalnego dla katolika programu gospodarczego, rozpirzono obrzędowość i powagę Kościoła jako takiego.
Tak czy siak, atmosfera kwaśnych lat dosięgła i katolików (lub ludzi, którzy tylko się tą religią zainspirowali). A że akurat byli to ludzie muzykalni, więc nagrali to, co wykombinowali, pod wpływem czegokolwiek, lub i na trzeźwo.


Grupa muzyczna Caldera (albo Caldara; ogólnie grup muzycznych o tej nazwie jest kilka) nagrała na syntezatorach Mooga XIII-wieczną mszę Stabat Mater Dolorosa, po czym wydała swoje dzieło jako A Moog Mass. Całość nie brzmi nawet szczególnie inaczej niż oryginał wykonany na zwykłych organach - właściwie można powiedzieć, że brzmi to jak muzyka organowa z psychodelicznym zacięciem i charakterystycznym brzmieniem syntezatorów, które brzmią dosyć średniowiecznie. Gdy ktoś coś deklamuje w tle, pojawiają się typowe psychodeliczne kosmiczne dźwiękowe wygibasy, co nie za bardzo pasuje do całości, jednak są to elementy dosyć nieliczne i krótkie i nie przeszkadzają w pozytywnym odbiorze całości. Rzecz jasna nie jest to żadna parodia ani bluźnierstwo - to po prostu bardzo specyficzne odświeżenie starej, średniowiecznej formy, śmiertelnie poważne.





Mniej-więcej w tym samym czasie do gitary dorwał się ojciec Pat Berkery. Próbował najprędzej ewangelizować kontrkulturę, gdyż grał jeszcze w psychedelicznej, hippiesowskiej kapeli SPUR!. Na jego solowej płycie (Prayers for a Noonday Church) lekki, garażowy rock charakterystyczny dla lat '70 XX wieku, sąsiaduje z jego natchnionymi deklamacjami (zazwyczaj opisy narkotyczno-religijnych wizji oraz ogólne przemyślenia księdza Pata, który mimo tego, że broni celibatu, to jednak zdaje się nie wierzyć w Przeistoczenie, sugeruje przeprowadzenie zmiany treści pojęcia grzechu w sensie społecznym, oraz ogólnie jest nieco heterodoksyjny; przynajmniej jego wiara, w to, w co wierzy, jest szczera i gorąca), organowo-syntezatorowym podkładem i brzęczącą w tle perkusją. Czasami pojawiają się jakieś efekty dźwiękowe czy podniosłe chórki. Ciekawe, co na to Watykan, zakładając, że cokolwiek. Tak czy siak, naprawdę nie brzmi to źle. No i również jest to śmiertelnie poważne i na serio. Więcej można przeczytać na temat tej płyty na stronie pewnego katolickiego anarchisty tutaj.



Ogólnie pomysł połączenia wrażeń religijnych z pewnym wzmocnieniem wydaje się być dosyć intrygujący i zasługujący na uwagę i dokładne zbadanie.


Bonus nie na temat - ponad 300 odtajnionych stron projektu MK-ULTRA.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.