niedziela, 4 grudnia 2011
Zero Kama "The Secret Eye of L.A.Y.L.A.H."
Gdybym nie ściągnął tego wydawnictwa z netu, tylko miał oryginał, to w książeczce dołączonej do płyty stałoby napisane coś, co z grubsza mogłoby brzmieć po polskiemu: Wszystkie instrumenty usłyszane na tym albumie zostały własnoręcznie wykonane z ludzkich kości i czaszek przez Zero Kama. Nie zostały użyte od czasów tamtego nagrania, mającego miejsce pomiędzy 5 a 28 majem 1984 w Tajemnej Świątyni Laylah, a zmontowane w wiedeńskim Psychonaut Studio w listopadzie 1987. Dedykowane są symbolice Laylah, znaczeniu nocy i śmierci, tak jak jej liczbowemu odpowiednikowi, Oz, kozłowi lub niepohamowanej seksualnej sile kreacji, poprzez ukazanie jedności dwóch podstawowych, przeciwstawnych sił w tym bogatym świecie piękna i siły, w którym Kochankowie mogą odnajdywać ekstazę w Panie. Ten, kto chce wkroczyć w ten świat ciemności, w którym zamieszkuje Wielki Kozioł, może to zrobić poprzez sigil Oz zamieszczony na frontalnej stronie tej książeczki. Zapowiada się całkiem nieźle, nie? Cóż to takiego w ogóle jest? Rytualny jakiś ambiento-industrial, pocieszne dźwięki piszczałek, szurania, drapania, inne dźwięki niepokojące, pasaże dźwiękowe w tle. Ponoć KVLT i w ogóle zajebistość, materiał przełomowy dla sceny.
I trzeba przyznać, że coś w tym jest. Jeśli rzecz jasna kogoś nie odstrasza świadomość, że instrumenty wykonano z ludzkich szczątków. Jeśli nie odstraszy, to na pewno nie rozczaruje. To wszystko śmierdzi na kilometr magią chaosu, ja w sumie jakoś nie miałem chęci odwiedzać Wielkiego Kozła, jednak jeśli ktoś przy pomocy tych dźwięków będzie chciał wpaść na herbatkę, to pewnie się nie rozczaruje. Dźwięki intrygują, niepokoją, fascynują, faktycznie czuć tam kozła. Ale takie czasy, że kozioł łypie zewsząd, że aż strach otworzyć lodówkę, więc jeden więcej czy mniej to żadna różnica.
<- a tak wyglądała ta Sekretna Świątynia i instrumenty. Słitaśnie. Michael DeWitt (bo Zero Kama to jego drugi projekt) musiał wyglądać nieco kretyńsko z piszczelem w mordzie, gdy próbował wydobyć z niego cokolwiek. Zakładając, że dźwięki najbardziej zbliżone ni to do fujarek, ni to do fletów, były grane na akurat tych kościach.
Jak ktoś lubi rytualny ambient/industrial/cokolwiek, to pewnie to zna i lubi, jak ktoś nie zna, to może poszukać w necie i sprawdzić (projekt powstał w 1983 roku, więc zalega go w necie pełno). Ja mimo wszystko z podobnych klimatów to wolę jednak Endvrę, nie sposób jednak opisywanemu wydawnictwu odmówić specyficznego uroku i smaku..
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.