Dukaj. W sumie wystarczyłoby spojrzeć na nazwisko autora, wystarczyłoby to spokojnie za recenzję. Nie czytałem dużo Dukaja. Pierwsze wydanie "Xavrasa Wyżryna" (jeszcze SuperNOWA, swoją drogą, słabo, że w nowszym nie ma "Zanim noc"), potem szaloną książkę o pomieszanym świecie platońskich idei (tytułu zapomniałem niestety), i to w sumie tyle, ale wystarczyło, żebym został fanem tego autora. Fanem to może jednak za dużo powiedziane - osobą patrzącą na jego twórczość z modyfikatorem reakcji +10.
Akurat jest w Krakowie gorąco jak jasna cholera, i tak też było dziś (rzut okiem na ekran laptopa, a dokładnie na prawy dolny róg - umh, wczoraj), jak skończyłem czytać. Nie było łatwo przebić się przez taką cegłę (ponad 1000 stron), musiałem przedłużać termin wypożyczenia książki w bibliotece, ale tak czy siak, było warto.
No dobra, uwaga na spoilery.
Książka opowiada o Benedykcie Gierosławskim, młodym matematyku, studencie, żyjącym w Warszawie. W sumie zapomniałem jaki to był rok, ale jest po 1920. Świat wygląda zupełnie inaczej, niż znamy to z historii. Nie było rewolucji, wielkie cesarstwa europejskie nadal istnieją. Dmowski nie żyje, Piłsudski rozbija się z partyzantką na Syberii, będąc na usługach Japonii, toczącej akurat z Carstwem Rosyjskim wojnę, niepodległej Polski nie ma.
Eurazja, a w każdym razie od Polski po Kamczatkę, skuta jest Lodem. Coś kiedyś pierdyknęło srogo na Syberii (Meteoryt tunguski, joł), i rozlazła się zmarzlina jakiej świat nie widział. Zmarzlina żywa - chociaż ciężko powiedzieć, czy i jak Lute, istoty zrodzone z lodu, żyły i jak żyły. Poruszały się na lądzie, wodzie i w powietrzu, przemrażały się przez ściany budynków, tworzyły całe skupiska zwane Soplicowami. Poruszały się bardzo powoli, ale jednak.
Świat podzielił się wręcz na rozmemłane, chaotyczne Lato, i wyregulowany Lód, gdzie nawet Prawda jako taka "zamarzła", i gdzie nie można było kłamać o sobie, tzn. działały jakieś szalone prawa logiki determinujące "zamarznięcie" w określonej przybranej postaci.
Pojawiły się też nowe minerały Lodowe - zbudowano z nich całą nową Tablicę Mendelejewa. Ćmiatło, przeciwieństwo światła. Teslektryczność - przeciwieństwo elektryczności, nad którym eksperymentował Tesla, ściągnięty na Syberię przez samego Batiuszkę Cara, w celu wykonania pewnego zadania. Puch złoty. Zimnazo, tungeryt, z których wykonywano konstrukcje przeczące swoim istnieniem prawa klasycznej fizyki.
Lód sprowadził na Ziemię, na terenach przez siebie zajętych, zupełnie inną rzeczywistość.
Tak czy siak, odyseja głównego bohatera zaczyna się, gdy przedstawiciele Ministerstwa Zimy każą mu zbierać dupę w troki i spieprzać na Syberię, aby znaleźć tam ojca - zesłańca, o którym krążą pogłoski, że potrafi rozmawiać z Lutymi.
Odpowiednio więc nakierowany mógłby "rozmrozić" Historię, zamarłą pod Lodem.
Dukajowej metafizyki, ciągnących się całymi setkami stron rozkmin filozoficznych na najróżniejsze tematy, zagadnień z logiki, matematyki, rozbebeszania podstaw istoty bytu, jest tu pełno, tak ogromnie wręcz, że niektórzy zostaną od książki odrzuceni. Tak czy siak, sama akcja, mimo tego, że nie toczy się jakoś szczególnie wartko (co nie znaczy, że nie ma efektownych pościgów, katastrof, rewolucji, a trup nie ściele się gęsto), to jednak trzyma w napięciu, a losy głównego bohatera są tym bardziej ciekawe, że jest to postać cały czas szukająca siebie w życiu, i życia w życiu, Benedykt uważał się za "nieistniejącego". Domniemane nieistnienie nie uchroniło go jednak, jeszcze zanim dotarł do Irkucka, przez wplątaniem się w ogromne ilości spisków politycznych i religijnych. Koterie na cesarskim dworze, zwolennicy zniszczenia Lodu i jego utrzymania, radykałowie wszystkich możliwych maści (trockiści, leniniści, demokraci, eserowcy, narodowcy, zwolennicy niepodległości Syberii, monarchiści, anarchiści, fiodorowcy [ci od powszechnego wskrzeszenia], itd, itp, etc.), kilkanaście wzajemnie zwalczających się sekt Marcynowców, z Rasputinem na czele (brawa dla autora za fenomenalne sportretowanie rosyjskiego ducha religijnego szaleństwa), a także liczne osoby prywatne, każdy albo chciał przekabacić Syna Mroza na swoją stronę - albo go zabić. A to tylko wierzchołek góry lodowej. Dochodzi do tego niespełniona miłość (lub raczej nieuświadomiona), wierzenia i praktyki szamańskie rdzennych ludów syberyjskich (przedstawione tak, że sam Eliade by się nie powstydził), zawieruchy w środowisku fabrykantów....
Dawno nie czytałem książki, gdzie naprawdę niesamowity świat przedstawiony byłby przedstawiony z taką pieczołowitością. No ale ilość zapisanych stron zobowiązuje. Czego w tej książce nie ma. Prawdy życiowe zamrożone, prawdy o świecie, swobodna wariacja na różne różnorodne tematy. No fantastyczna nomen omen sprawa. A autor pisał to wszystko na dodatek w narracji pierwszoosobowej z pozycji Benedykta, językiem stylizowanym na język z epoki. Polecam serdecznie, polecam gorąco (tak, otiepielnicy FTW).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.