Trzecia książka Watsona jakąś czytałem, i trzecia książka Watsona, w której rzeczywistość nie jest zbyt rzeczywista, ew. może się pozmieniać znacznie. Podobnie jak ze Silverbergiem - każda jego książka jaką czytałem, dotyczyła ludzi po przejściach, chcących albo się zmienić, albo ktoś chciał ich zmienić, albo szukających odkupienia. Nie wiem, czy to tak jak trafiłem po prostu, czy oni już tak mieli. Ale, rzecz jasna, to nie jest żadna wada czy przytyk.
I tak, "Magia..." to opowieść o świecie, w którym dwa królestwa toczą ze sobą odwieczną wojnę. Jedno z nich jest dobre, słoneczne, dzienne, mają dzielnicę burdeli w stolicy, drugie zaś jest wypaczone, złe, ludzie żyją tam nocą, a śpią w dzień, za to rozwija się tam lepiej nauka. Walczą owe królestwa ze sobą za pomocą magii używanej przez wierchuszkę, magii poprzecznej i drugiej, której nazwa mi wyleciała z głowy, a które to postaci to nic innego jak personifikacje figur szachowych. Rzecz jasna to wszystko znacznie bardziej zagmatwane, a kończy się bardziej hardkorowo niż "Łowca śmierci", gdy Uroboros zatapia zęby w swoim ogonie, a bohaterowie - giermkowie (pionki) dwóch zwalczających się królestw, chłopak i dziewczyna, która była zresztą szpiegiem i prostytutką, skaczą radośnie ze świata w świat, z rzeczywistości do rzeczywistości, by trafić tam, skąd przybyli, ale inaczej...
No i jeszcze cały ten świat szachów ma jakieś takie pseudo-słowiańskie tło. Poczciwość, można poczytać, propsy autorowi za wyobraźnię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.