I) Wakacje, jak to wakacje, rozjazdy, wyjazdy, itd. Byłem w Krynicy, tej na Łemkowszczyźnie. Nie lubię wyjazdów rodzinnych, bo człowiek zawsze musi wdziewać na łeb kolejną maskę, zamiast paradować bez żadnej, i sprawiać, że mentalnie wszystko więdnie wokoło. Tak czy siak, drogo, brudno, ładny, socrealistyczny pomnik w jakimś parku, awaria dwóch źródeł lol, góry ładne i woda zdrowa, jedyne zalety chyba. No i wycieczki z lokalnym PTTKiem, jedna gdzieś po cerkwiach, obecnie od dawna pełniących i tak funkcje kościołów katolickich, i do sklepu na Słowację (Beherovka trochę tańsza niż w u nas), a druga do Tylicza i Kamiannej. W tej ostatniej pasieka i drewniana rzeźba niedźwiedzia z pokaźnym przyrodzeniem zapamiętane bardziej niż kolejna świątynia, mocno przechodnia z religii do religii na przestrzeni lat. W tym pierwszym - kościół, golgota, droga krzyżowa - posoborowy przerost formy nad treścią (ha, precesja modelu nad rzeczywistością, której nie ma). I taka obserwacja - cała okolica jest mentalnie polakatolicka aż do przesady. Ale spoko, taki urok bycia górskim skansenem.
W samej Krynicy knajpa z żarciem łemkowskim - huh, zawsze myślałem, że kuchnia łemkowska to co najwyżej bimber i smalec z psa, a tu proszę, jaka niespodzianka. Zupa warianka zabija, gwałci i pluje w twarz kwaśnicy jej własną krwią (sokiem) - polecam gorąco, zamiast tego góralskiego gówna, też z kapusty, a inny świat, bogatych przeżyć wewnętrznych.
No i Nikifora muzeum, a w nim dodatkowo wystawa "Jesteśmy", dosyć antypsychiatryczna w wymowie i uczestnikach. Przejmujące to wszystko tam.
Księgarnie porządne - dorwałem Dukaja, Tolkiena (bo przeceniony), Nietzschego i Brzozowskiego.
II) Za cholerę nie mogę sobie przypomnieć, czy na tym blogu wspominałem o tym, że na długi, majowy weekend byłem w Białymstoku. Więc też może wspomnę cokolwiek, najwyżej się powtórzy. Albo i nie. Prowadziłem bowiem jeszcze, od czasów niepamiętnych, fotobloga, gdzie przy okazji zdjęć pisałem różne pierdoły o codziennym żywocie i o tym, co mnie przygryzało to tu, to tam, to gdzieś tam. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że piszę w sumie non-stop o tym samym, więc skasowałem tamtego floga, bo po co mi on był w sumie potrzebny do czegokolwiek. Cały ten serwis, gdzie to wisiało, podszczezł nieco i szczeza nieprzerwanie od dłuższego czasu, pełen szalonych pierdół wypisywanych przez słitaśne piętnastki. Więc może o Białymstoku było tam, a nie tu. Zresztą.
Tam pojechałem z ówczesnym współlokatorem. To był zresztą jego pomysł, miał on skrobnąć reportaż jakiś czy cuś, czego w końcu nie zrobił, ale mniejsza. Udział w prawosławnej pielgrzymce rozpoczął się opowieścią jakiejś poleszuckiej babci o tym, jak to żydzi wrzucili Mołojca jakiegośtam-męczennika do beczki nabijanej gwoździami, przeturlali go, przyszły prawosławny święty się wykrwawił, krew jego na macę miała posłużyć a zakończył próbą poderwania jakiś lasek z Bractwa Młodzieży Prawosławnej (praktycznie same aryjskie blondyny, no wstyd nie spróbować), w międzyczasie było jeszcze zagubienie się (no, niezupełnie, ale było bardzo zabawnie, zwłaszcza, gdy zaczęło się ściemniać) w Puszczy Białowieskiej (nawet złapało mi w telefonie sieć białoruską, 5zł/min połączenie do Polszy czy tam sms) poprzedzone obserwacją żubra w trakcie procesów wydalniczych, jazda samochodem z pogranicznikiem złapanym na stopa, gradobicie i poszukiwanie sensu w życiu.
Ogólnie śliczne miasto, zaskoczyło mnie pozytywnie kilka razy - w tym raz, gdy smętne muzeum w ratuszu zabytkowym okazało się być bardzo porządną galerią, pełną oryginalnych Kossaków, Witkacego, itd., i przykładowo drugi raz, gdy wszedłem do antykwariatu mając marzenia i pieniądze, a wyszedłem z jeszcze większą ilością marzeń i bez pieniędzy.
Nocnym krajobrazem rządziły działające i zadbane neony Społem, jakby żywcem wyjęte z późnego PRLu. A tani nocleg na sali 16-osobowej w schronisku to niezapomniane przeżycie, gdzie siedzieliśmy prawie tydzień, ups, coś składnia zdania nie wyszła, trudno, takie czasy.
III) Wszystko już było - miałem zajebisty pomysł na opowiadanie, przeczytałem zbiór dukajowych opowiadań "W kraju niewiernych" (wczesnych, powstałych jakoś jeszcze przed XXI wiekiem), identyczny pomysł wykorzystany i nawet fabułą podobną do moich zamierzeń obleczon był. Miałeś chamie złoty róg wyobraźni, pozostał ci jeno sznur postmodernizmu.
IV) Jak o postmodernizmie mowa, to wreszcie przerobiłem "Symulakry i symulację" oraz "Słowa klucze" Baudrillarda. Bardzo inspirujące, a pod względem czysto literackim - zwłaszcza fragmenty "Kraksy" Ballarda, obficie cytowanej w jednym z rozdziałów "Symulakrów".
V) Nie było w tej Krynicy nic do roboty, to widziałem kontem kąta oka różne takie pocieszne zabawy i gry sportowe, bo to chyba teraz Olimpiada jakaś zmierza ku końcowi. Nie wiedziałem, że wśród dyscyplin jest jakiś trójskok, nie wiedziałem też, kto to u licha jest Usain Bolt, a to słynne nazwisko ponoć. Ktośtam pobił rekord świata w czymśtam - o całe ~10 milisekund. Wow. Oszałamiające. Aż się prosi napisać o tej paranoi jakiś tekst w duchu baudrillardowskim. I tak też chyba trzeba będzie zrobić.
VI) Miałem napisać o tym tekst, ale nie napisałem, potem nie miałem gdzie, a teraz nie mam już o czym, ale że coś widać na horyzoncie, to nie napiszę jednak tego tutaj, tylko pójdzie to tam, lub zginie w mroku mojej głowy.
VII) Ilość sympatycznych koleżanek, wśród moich znajomych z pewnego gównianego portalu społecznościowego, nierzadko młodszych ode mnie, które wchodzą w związki małżeńskie lub zachodzą w ciążę, jest zatrważająca. I tak wszyscy umrzemy przecie. I co ciekawe, nawet wielkie liberałki, ateistki, itd, biorą śmiało ślub kościelny, bo to zwyczaj, bo co ludzie powiedzą, bo cośtam. I wesele na pińcet osób, z czego 3/4 widzi się wtedy pierwszy i ostatni raz w życiu. Ach, hipokryzjo, moja stara przyjaciółko, popatrz, świat należy do nas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.