Chciałem sprawdzić, czy już o tych arcydziełach współczesnego romantyzmu pisałem, wklepałem "Nekromantik" i pozostałe tytuły we wszelkie blogowe wyszukiwarki (swoją drogą, moduł "Trzewia" chyba nie działa i lada moment wyleci) i nic nie pojawiło się.
Dziwna sprawa, byłem pewien że "Nekromantik" już się gdzieś tu przewinął. Hm, był chyba tylko na moim starym blogu, a tym nie.
Dobra, to po kolei. Hm, znów z kategorii "Kultura i sztuka i dewiacje: Ruchome Obrazki" zostały tylko "Dewiacje". Cóż, trudno.
"Nekromantiki" to dzieła niemieckiego reżysera Jörga Buttgereita, w tym momencie koniecznie polecić muszę także dwa inne jego filmy, "Schramm" i "Der Todesking". Widziałem też kilka innych wyreżyserowanych przez niego filmów, ale te przypadły mi do gustu najbardziej.
Bohaterem części pierwszej jest poczciwy i sympatyczny Robert. Pracuje on w agencji zajmującej się sprzątaniem ulic ze zwłok, np. po wypadkach. Jest to człowiek z pasją. Kawałki zwłok przynosi do domu - zarówno mięcho, jak i kości, które wykorzystuje np. jako ozdoby przy łóżku czy żyrandolu. Zainteresowania dzieli z nim jego dziewczyna. Gdy pewnego dnia przywozi do domu całego trupa, zwłoki w stanie postępującego rozkładu wyłowione z rzeki, jest wniebowzięta. Razem z butwiejącym trupem odbywają stosunek seksualny. Trup jest upgrade'owany kawałkiem drewnianej poręczy łóżka, która wetknięta w jego rozpadające się podbrzusze udaje penisa. W tle przygrywa romantyczna muzyka, rodem z jakiegoś subtelnego erotyka. Cała sekwencja trwa chwilę czasu, pokazane są takie perełki jak wyssanie oka trupa wprost z oczodołu pana nieżywego przez dziewczynę Roberta, która potem wypluwa gałkę oczną na jej miejsce.
Niestety, w związku głównego bohatera następuje kryzys, co kończy się tym, że jego dziewczyna porzuca go, wyprowadza się z mieszkania zabierając ze sobą zwłoki. W międzyczasie bohater wylatuje z roboty.
Nie ma co z sobą zrobić, więc ćpa leki i popija alkoholem, ma rozmaite wizje, dosyć surrealistyczne, jedzie do kina, próbuje korzystać z usług prostytutki (co kończy się dla niej śmiercią; ginie także cmentarny ogrodnik, który nakrył głównego bohatera przy trupie dziwki; scena z odciętą powyżej dolnej szczęki głową jest cudowna). Film kończy się tak, że główny bohater znajduje sens życia, osiąga spełnienie seksualne, ale ginie przy tym z własnej ręki. W języku angielskim jest fajne określenie na to, czego świadkiem jest widz na zakończenie filmu - "disturbing". "Disturbing" do sześcianu.
Rzecz jasna, jakość nie jest porywająca. Większość budżetu poszło chyba na charakteryzację zwłok, które wyglądają hmm wspaniale, tzn. robią dobre wrażenie, tzn. wyglądają bardzo naturalnie. O ile kot nie zginął, to królika chyba rzeczywiście pocięto. Największym plusem filmu jest duszna, pokręcona, nieco oniryczna atmosfera, fajnie przedstawione szalone wizje i sny głównego bohatera. Samo przedstawienie nekrofilii jako normalnego zachowania jest interesującym pomysłem. Genialny jest też soundtrack. Film można oglądać nie znając niemieckiego i bez angielskich napisów, bo dialogów jest co kot napłakał.
Dwójka (opatrzona podtytułem "Return of loving dead") zaczyna się na cmentarzu, gdzie spoczął Robert. Widzimy jak bohaterka filmu rozkopuje grób i zabiera zwłoki do siebie. Zostawia sobie najciekawsze części przegniłego Roberta (głowa, penis z jądrami), resztę wywozi na cmentarz z powrotem. Potem w sumie nic się nie dzieje - ot, poznaje faceta, sympatycznego gościa zajmującego się dubbingowaniem filmów porno. Chodzą ze sobą, sypiają ze sobą, ich związek ma swoje wzloty i upadki (gdy jej chłopak zaczyna zdawać sobie sprawę z niecodziennych preferencji seksualnych swojej dziewczyny). Na końcu zaś bohaterka pieprzy się częściowo ze swoim chłopakiem, częściowo z kawałkami Roberta. Ale nie, nie na takiej zasadzie jak myślicie. Sama scena wynagradza ciągnące się wcześniej niemiłosiernie dłużyzny. Najbardziej zabawna jest jednak scena na sam samiusieńki koniec filmu. Znając zakończenie dwójki, muszę przyznać, że w sumie to dobrze, że nie ma części trzeciej. Dwójka jest jednak gorsza moim zdaniem od jedynki. Mniej tu przygniatającego, duszącego klimatu, mniej szarości i brudu (paradoksalnie częściowo stało się tak przez większy budżet), oprócz mocnego początku i bardzo mocnej końcówki film jest zupełnie nijaki.
"Aftermath" (reż. Nacho Cerda, 1993) to trwający pół godzinki, pozbawiony dialogów shocker. Pokazuje jeden dzień z pracy pracownika kostnicy. Dzień jak co dzień, chciało by się powiedzieć. Film jest ładnie zrobiony, chociaż ciała wyglądają nieco plastikowo. Podejrzewam też, że nóż w ciele wygląda nieco inaczej. Ale i tak jest fajnie. Akurat można oglądnąć do obiadu czy śniadania, albo przed wyjściem na randkę.
"Nekro" (reż. Vince Roth, 2001) to najgorszy film w tym zestawieniu. Ohydny, 15-minutowy shocker, mający dziwaczne, mizoginistyczne przesłanie. Ot, główny bohater wciąga do domu nieprzytomną laskę. Rozebraną przywiązuje do krzesła w zamkniętym pomieszczeniu. Gdy wraca jej przytomność, wpada do pokoju, zabija ją i gwałci. Słychać przy tym kobiece pojękiwanie z rozkoszy (sic), głos z offu czyta coś. Na końcu filmu zza ściany wychodzi inna zalana krwią laska i zabija typa. WTF? W przypadku tego filmu brak budżetu raczej zaszkodził, niż pomógł. Syf.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.