środa, 4 września 2013

Michał Markowski "Pajęczyna. Po drugiej stronie Księżyca."

KAW, 1983 rok. Seria "Fantazja - Rozrywka - Przygoda". Kolejna perła z lamusa.
Zacznijmy od okładki. Pomysłodawcą tej był Żwikiewicz. Kiedyś potrafiono robić okładki. Owszem, czasem były pretensjonalne. Owszem, zazwyczaj miały bardzo mało wspólnego z treścią książki. Ale każda z nich posiadała odbite w sobie indywidualne piętno, indywidualny styl pochodzący od danego autora. Patrzę na okładkę tej książki. Patrzę na okładki kilku innych książek z serii, o których kiedyś już na tym blogu wspominałem. Każda z nich to małe dziełko sztuki. Nie ważne, czy to kłębowisko brył i z ekspresją narysowanych powierzchni, przestrzeni, czy też bliżej nieokreślone, nieco psychodeliczne, surrealistyczne... coś. O ileż coś takiego było lepsze od setek identycznych okładek zrobionych przez etatowych grafików na jedno kopyto w jednym photoshopie lub przy użyciu tych samych zdjęć/grafik wziętych z tego samego, dostępnego dla wszystkich, stocka.
Przeglądając internety natknąłem się kiedyś na jakieś gówniane zestawienie "iluśtam najgorszych plakatów filmowych ever". Wisiało to na jakiejś stronie anglojęzycznej, jednej z wielu hien internetu. W rankingu tym większość miejsc była zajęta przez plakaty z Polski, z lat ~'70~'90, w tym właśnie w stylu tych okładek, o których pisałem wyżej. Cóż, autorowi tego zestawienia zabrakło wyobraźni, by sięgnąć ponad zupełnie identyczne, robione wg. jednego wzoru plakaty filmowe istniejące współcześnie, takie z półnagą laską i przypakowanym facetem. By spojrzeć na plakat jako coś osobnego. Wybaczcie proszę czytelnicy, ale zdenerwowałem się - chuj Ci w dupę, drogi autorze tamtego zestawienia. Jeszcze raz proszę mi wybaczyć ciężkie słownictwo.
Wracając do książki jako takiej, jest dziwna, nierówna i zaskoczyła mnie wielokrotnie.
Składa się z dwóch części, powiązanych ze sobą. Część pierwsza zaczyna się jak dowolne polskie socjologiczne, antyutopijne s-f z tamtych lat. Ba, myślałem nawet, że będzie to coś przeciwko stanowi wojennemu, bo opisywana rzeczywistość trochę mi się z czymś takim kojarzyła.
Wszechobecna szarość, a w niej inwigilacja społeczeństwa na skalę masową, przeprowadzana przez totalitarną władzę. Zaszczuci ludzie znikają w tajemniczych okolicznościach lub trafiają do więzień. Główny bohater, Filip, jest dyrygentem, postanawia odwalić niezły numer, i na uroczystej gali zagrać coś innego, niż to, co mu kazali.
Kazano mu napisać hymn wojenny, bo szykowała się wojna. On go napisał, ale poza tym chciał z orkiestrą zagrać coś innego - nie jest powiedziane co, ale albo jakiś stary hymn, albo coś, co bardzo nie spodobałoby się władzom. Władza coś podejrzewa - podsyła mu swoją agentkę, Agnieszkę. Agnieszka jednak przechodzi na stronę Filipa, po ciągu niezwykłych zdarzeń.
Właśnie, tu zaczyna się trochę groteska, trochę surrealizm. Niejaki Piotr uciekł z tego świata i trafił razem z żoną Anną i jej ojcem Łabędziem do domu w innym świecie. Dom mówi (do niego), jest pełen tajemnic, jak i cały ten dziwny świat, do którego można się dostać przez przejście w podziemiach starego kościoła lub drogą koło morza, przez mgłę. Mieszkańcy żyją tam w zgodzie z naturą, magia wisi w powietrzu, ich syn rozmawia z oswojonymi końmi.
Komendant więzienia pomaga Filipowi uciec, po czym w dosyć surrealistycznie ukazanej przez autora podróży pociągiem ginie. Poza tym ma starszą matkę, która porusza się po mieście z torbą wypełnioną materiałami wybuchowymi i wysadza wiadukty i mosty.
Jak na złość, akurat w posiadanym przeze mnie egzemplarzu, strony od ~60 do ~100 były zupełnie losowo wydrukowane i w losowej kolejności wrzucone do książki. Różne wątki, pourywane sceny fajnie się mieszały ze sobą na przypadkowe sposoby. Paradoksalnie czytało mi się książkę lepiej dzięki temu, bo dobrze to odzwierciedlało panujący i w świecie przedstawionym chaos.
W świecie rzeczywistym dochodzi do wojny atomowej (najprawdopodobniej - nie jest to powiedziane wprost, jak i wiele innych rzeczy odnośnie świata rzeczywistego w książce), sporej ilości uchodźców udaje się jednak trafić do świata z domem Piotra dzięki temu ostatniemu, który wraz z synem Karolem wyrusza "na górę" po Filipa. Gdzieś w międzyczasie mijają lata w świecie przedstawionym. A fabuła dzieła Markowskiego nie przypomina już w żadnej mierze generic polskiej socjologicznej s-f z czasów PRLu. Wszyscy szczęśliwie się odnajdują, kochają się długo i szczęśliwie.
I zaczyna się część druga książki.
Zasada decorum została przez autora upita, a jak leżała gdzieś nieprzytomna, to może i zgwałcona. "Pajęczyna" była historią dosyć tragiczną. Ludzkie nieszczęście i przygnębiające losy postaci wkręconych w tryby opresyjnego systemu były naprawdę dobrze przedstawione i oddane. Owszem, na nieco groteskowy sposób, groteska narastała im dalej w treść, klimat się robił bardzo oniryczny, odrealniony w pewnym momencie, coś jak nieco mroczna baśń, opowiadana w pomieszczeniu wypełnionym opiumowym dymem. W każdym razie tak mi się to trochę skojarzyło.
Tymczasem "Po drugiej stronie Księżyca" to zupełna groteska, parodia, surrealizm i w ogóle mindfuck. Społeczność w świecie, w której stoi dom Piotra zbudowała tam małe miasteczko i boryka się z problemami małej społeczności. Problemy są pokazane w sposób ciepły, przesadzony, relacje społeczne są sprowadzone do absurdu, współczesne autorowi są w ten sposób dyskretnie wyszydzone a określone zachowania mieszkańców społeczności - między wierszami napiętnowane przez autora. Czyta się to jak zbiór odrealnionych, szalonych przypowieści, pogodnych, dowcipnych i napisanych ze swadą i subtelną, inteligentną ironią. Po czym nagle pojawiają się i tam wątki tragiczne, przypominające o upływającym czasie i o tym, że "świat na górze" (moje określenie) już nie istnieje, i społeczność jest najprawdopodobniej ostatnią grupką ludzkości, jaka przeżyła zagładę.
Styl autora jest dosyć nierówny. Wszystkowiedzący narrator pozwala sobie czasem na docinki pod adresem postaci lub snuje przypuszczenia, co by było, gdyby. Z początku wydał mi się szorstki i oszczędny, ale potem przestałem na to zwracać uwagę, po prostu czytałem dalej, bardzo ciekawy, dokąd to wszystko prowadzi, i dlaczego. I w oczekiwaniu, co też jeszcze szalonego i dziwacznego się wydarzy.
Dlatego też, w ostatecznym rozrachunku, przyznaję, że książka mi się podobała i że zaskoczyła mnie pozytywnie. Jest w niej jakiejś zdrowe szaleństwo. Lubię takie coś, co w sumie się przepoczwarza z jednego w drugie, vice versa, potem w trzecie, w czasie trwania akcji.

7 komentarzy:

  1. http://www.youtube.com/watch?v=tSuMhFTW-XU - można by nieco przerobić słowa i zrobić diss na nowoczesne okładki XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Koło połowy Twoich komentarzy mi idzie do spamu. :D Niezłych rzeczy musicie słuchać na spotkaniach instytutu. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Znalazłem nutę dobrą dla Ciebie, joł elo pozdor http://www.youtube.com/watch?v=hyfdAAqyb6g

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak spamu? ;_; za linka? Te kapcze wystarczająco mnie wkurzają...

    Instytut Ideologii JP? Ale on musiałby być w Krakowie XD

    Głowa do góry, tego nie znałem :o

    OdpowiedzUsuń
  5. nie wiem, może blogspot wykrywa konserwatystów ;___;
    Nie, Ciebie wśród joł elo historyków, szacun dla ludzi z archiwów

    OdpowiedzUsuń
  6. Jaki ze mnie konserwatysta, ja czytamUrbana gdy ty Evolę XD

    Firma to jeszcze stara faza ze starego, zapomnianego forum, gdzie mieliśmy z tego bekę :( Nie noszę magnetofonu na ramieniu z jej przekazem :( Ostatnio znów odpaliłem jakąs jej piosenkę na YT - w sumie dziwne, nie wiem, dlaczego, nie miałem już z kim się śmiać na mym wygnajewie XD

    OdpowiedzUsuń
  7. Urban też jest starą konserwą, chce zachować swój stan posiadania. XD

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.