środa, 30 października 2013

Anthony Burgess "Mechaniczna pomarańcza"

Braciszkowie moi, kniga taka, że horror szoł!
Pozycja kultowa. Zainspirowała nie tylko film Kubricka, ale i wpłynęła na kilka subkultur.
Antyutopijna opowieść o młodzieńcu (pochodzący, z "dobrego domu"), który wraz ze swoimi kilkoma dobrymi drugami wieczory spędza na mordobiciach, kradzieżach i gwałtach. Mimo tego nie jest to zupełny degenerat - jest inteligentny, poza tym uwielbia muzykę klasyczną, przede wszystkim Beethovena. Pewnego dnia jednak jego koledzy z gangu zostawiają go na miejscu zbrodni, Alex trafia do więzienia. Uprzednio rzecz jasna jest torturowany przez policjantów oraz swojego kuratora (wcześniej siedział w kilku poprawczakach).
Po dwóch latach za kratami zostaje przez współwięźniów wrobiony w zabicie innego więźnia i mimo podjętych wcześniej prób wkupienia się w łaski władz więziennych jako beznadziejny przypadek zostaje skierowany na eksperymentalną terapię. Terapia ta jednak, przypominająca nieco warunkowanie z terapii behawioralnej, tyle, że na sterydach, pozbawia go nie tylko krwiożerczych instynktów, ale także instynktu samozachowawczego - nie tylko nie jest w stanie atakować nikogo i niczego, ale także samemu się przed kim/czymkolwiek bronić. Przez użycie muzyki został pozbawiony tego, co kochał - muzyka klasyczna zaczęła napawać go obrzydzeniem.
Po wyjściu z więzienia po ukończonej terapii stał się bohaterem mediów. Okazało się jednak, że wyrzekli się go rodzice, a kilku jego dawnych znajomych z gangu znalazło obecnie pracę... w policji. Pobity i pozostawiony przez nich na pastwę losu w lesie dociera półżywy do chaty, gdzie kiedyś brał udział w brutalnym gwałcie. Zostaje ugoszczony przez męża ofiary, który go nie rozpoznał - dowiaduje się od niego, że jego żona, po poczwórnym brutalnym gwałcie zmarła.
Alex trafił z deszczu pod rynnę - jego gospodarz okazuje się być przedstawicielem opozycji politycznej wobec partii rządzącej i jej programu resocjalizacyjnego...
Siła tej książki polega bynajmniej nie na ukazaniu przez autora ogromu przemocy i zbydlęcenia wszelakiego, lecz na "holistycznie" odebranej przez czytelnika wizji świata. Niby jest to Wielka Brytania przyszłości, szarość, brud i niepewność toną w mleku z alkoholem i prochami, nikt nie może czuć się bezpiecznie na ulicach skąpanych w księżycowym blasku, gdzie szaleją młodzieżowe gangi, a główny bohater i pierwszoosobowy narrator posługuje się zupełnie kosmicznym językiem, łączącym w sobie angielski, słowa rosyjskie zapisane w zangielszczonej formie tak, jak się je wymawia; przez użycie tak dziwnego języka, do czytelnika w pierwszej chwili nie dociera, że czyta opisy brutalnych gwałtów i zwyrodniałej przemocy, całość przyjmuje momentami zupełnie surrealistyczny wydźwięk.
Poza tym głównym problemem poruszanym w książce jest kwestia na ile można jednostkę zmusić do przyjęcia dobra, i jakim kosztem to się odbywa - czy skoro nie ma wyboru, to dobro można narzucić, nie licząc się nie tylko z wolną wolą jednostki, ale też z całym skomplikowanym światem rozpościerającym się wokoło, którego integralną częścią jest przenikająca wszystko przemoc.
Robert Stiller, tłumacz, w posłowiu przedstawia swoje zmagania się z tłumaczeniem oraz historię książki. Okazuje się, że Burgess bardzo przecenił swoje umiejętności językoznawcze. Tworząc język użyty w książce zupełnie olał zasady rosyjskiej gramatyki i słowotwórstwa, najprędzej wybierał słowa ze słownika, nie zdając sobie sprawy z kuriozalnych błędów i dziwactw, które mu wychodziły. Jeszcze zabawniej było z tłumaczeniem. Zaczynając od samego tytułu - jakiś geniusz przetłumaczył kiedyś "Clockwork" na "mechaniczne", chociaż "nakręcane" pasowałoby znacznie lepiej, a "Orannge", chociaż budzi skojarzenia z pomarańczą, to gra słów - w języku malajskim, bliskim autorowi z pewnych względów, "orang" to "człowiek". Tytuł więc powinien w polskim przekładzie brzmieć "Nakręcany człowiek", a nie "Mechaniczna pomarańcza". Tłumacz jednak z przyczyn chociażby marketingowych zdecydował się pozostać przy tym dziwacznym potworku.
Wydawnictwo amerykańskie ocenzurowało zupełnie bez sensu końcową część książki, zupełnie zmieniając jej wydźwięk. Wersja wykastrowana w ten sposób przez Penguin Books stała się wersją dominującą. Na jej bazie powstała adaptacja filmowa, rozmijająca się z książką w wielu miejscach. Polskie tłumaczenie zawiera brakujący rozdział - nie ma tam niczego strasznego - osiemnastoletni już główny bohater zastanawia się nad swoim życiem i postanawia się ustatkować. Faktycznie, przerażające i obrazoburcze. I zupełnie groteskowe, bo nie ruszono niczego z ociekających krwią i spermą rozdziałów wcześniejszych, gdzie była m.in. scena gwałtu głównego bohatera (15 lat) na dwóch dziewczynach dziesięcioletnich.
Tłumacz opisuje też swoje perypetie z tłumaczeniem - powstało kilka wersji - np. jedna, w której rusycyzmy zastąpiono w polskim anglicyzmami zupełnie pokracznymi i zbarbaryzowanymi oraz druga, gdzie mamy oszałamiający miks polskiego, rosyjskiego, angielskiego oraz setki wtrąceń slangowych, neologizmów, itd.; i to z tę wersją zaznajomiłem się i opisuję teraz; na zakończenie książki jest słowniczek wyrazów, które mogą być dla czytelnika niezrozumiałe - jest ich ponad 1000 i jak sam tłumacz zauważa, to nie wszystkie...
Tłumacz zastanawia się też nad przyszłością języka polskiego i załamuje ręce nad swoimi przewidywaniami. Przyczyn postępującego upadku doszukuje się w wielu miejscach i wydarzeniach historycznych.
Tak czy siak, książka zasłużenie kultowa a tłumaczenie genialne.

2 komentarze:

  1. huhu, planowałem to przeczytać od kilku lat i nadal odkładam...czytałem oględniejszą recenzję (też wspominające dylematy tłumaczeń) i nie wiedziałem nawet, że to AŻ takie mocne. Filmu oczywiście też nie widziałem, ale po kit filmy, kiedy są książki XD
    ""Clockwork" na "mechaniczne", chociaż "nakręcane" pasowałoby znacznie lepiej, a "Orannge", chociaż budzi skojarzenia z pomarańczą, to gra słów - w języku malajskim, bliskim autorowi z pewnych względów, "orang" to "człowiek". "
    Rozumiem, że autor sam dał znać, jak to rozumieć. Niemniej Anglikom też się raczej skojarzy z pomarańczą, nawet jeśli trzasnął drugie "n", to jednak sam dodał "nge" dla takich skojarzeń. Nie sądzę więc, żeby tylko Polacy przy przekładzie zgłupieli. Może i tytuł ma być dwuznaczny, ale skojarzenie z pomarańczą jest raczej celowe. No a wszelkie gry słów znikają przy wszelakich przekładach, co oczywiście nie znaczy, by nie przekładać ;) Czasem może warto dać oryginał do przypisu.

    Anonimowy Użytkownik Korzystający Z Interfejsu Blogger

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawa, ispirujaca tresc… Zarowno dla tych juz starszych pokoleniem, jak i dla tych mlodych… Finezja

    Moja witryna internetowa Czarna Hańcza

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.