sobota, 21 grudnia 2013

Mirosław P. Jabłoński, Andrzej Mol "Tajemnica czwartego apokryfu"

Pierwszy raz tę książkę czytałem szmat czasu temu.
I to był ostatni raz, kiedy ją czytałem.
Pod koniec liceum, pożyczyłem ją potem pewnemu koledze, do tej pory nie oddał. Podobnie jak i kilku innych książek. Cóż, niech mu tam, gdziekolwiek jest i cokolwiek teraz robi.
Tak czy owak, próbowałem sobie przypomnieć po treści książki, jakie kiedyś czytałem. Już tak mam, że o ile tytuły i autorzy gdzieś tam znikają mi w odmętach pamięci, to wspomnienie treści utrzymuje się całkiem długo.
Przeglądnąłem spis książek SuperNOWEJ, znalazłem tę pozycję, upewniłem się, że to było właśnie to, co kiedyś, dawno temu, przeczytałem w czasie wakacji w Gdańsku. Ileż to było lat temu, ech.
Książka (ciut ponad 150 stron) opowiadała historię polskiego fizyka - niedocenionego geniusza (i przy okazji ateisty), który przez swoją dziewczynę zostaje wmieszany w historię ciągnącą się od mroków średniowiecza. A zostaje wmieszany w sposób bardzo brutalny - jego dziewczyna zostaje rytualnie zamordowana. Rzecz się dzieje w latach '30 XXw. główny bohater przybywa do zapyziałego miasteczka, nad którym górują ruiny klasztoru i w okół którego rozpościerają się nieprzebyte bagniska...
Historia toczy się na przestrzeni epok, w tle jest tajemniczy apokryf napisany ponoć przez samego Chrystusa i zakon posługujący się symbolem czterolistnej koniczyny. Światowe (lub chociaż regionalne) potęgi próbują rozwiązać zagadkę - od inkwizycji, przez nazistów aż po ABW.
Rzecz jasna, tajemnicę rozwikła główny bohater. Ale czy znajdzie na końcu swojej drogi tam pustkę czy boskość - o, to inna historia.
Seks, przemoc, wątki okultystyczne i antyreligijne (a w każdym razie - przeciw dominującej religii w naszym grajdołku) - z chęcią bym to przeczytał ponownie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.