piątek, 3 stycznia 2014

Erich Maria Remarque "Na zachodzie bez zmian"

Biblioteka Klasyki Polskiej i Obcej, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1974. Ta sama seria co książka Poego omówiona notkę wcześniej, skóropodobnym czymś oprawiona okładka, złocone litery w niej.
W posłowiu Wilhelma Szewczyka zestawiono Remarque'a z Ernstem Jüngerem. Faktycznie, "Na zachodzie bez zmian" bywała często i gęsto porównywana do "W stalowych burzach" (aka "Książę piechoty"). Autor posłowia słusznie zauważył, że o ile Erich był burżuazyjnym, postępowym liberałem, to ówczesny Jünger trzymał z ciemną stroną mocy. Szewczyk nie zauważył jednak, że niedługo potem Ernst przeszedł w rejony szarości.
W gruncie rzeczy obie książki, i Ericha, i Ernsta opowiadają o tym samym, nawet w takim sam sposób. I tu, i tam mamy zderzenie się młodego człowieka, wywodzącego się z mieszczaństwa z rozpętanym żywiołem, który pozostaje nie zrozumiały dla niego. Erich trzyma się kurczowo resztek człowieczeństwa i mentalności-moralności liberalnej, chociaż zdaje sobie sprawę, że szlag ją trafił w byle okopie na froncie zachodnim. Podobnie jak dla Ernsta, jest to doświadczenie pokoleniowe, warunkujące późniejsze życie młodych ludzi, z których w huraganowych nawałnicach pocisków, granatów i bomb oraz gazu uczyniono przedwcześnie starców. Erich również opisuje plastycznie życie w okopach, wszechobecną śmierć, problemy z zaopatrzeniem, upadek tabu dotyczących chociażby defekacji i seksu, nieadekwatność tego, o czym opowiadali nauczyciele do rzeczywistości, z jaką przyszło się młodym rekrutom zetknąć. Odmalowaniu piekła wojny pozycyjnej, pełnej naturalistycznych opisów śmierci i przemocy towarzyszy refleksja nad człowieczeństwem. Wartości liberalne, humanistyczne giną pod gradem kul. Główny bohater po własnoręcznym zabiciu żołnierza przeciwnika, z którym trafił do jednego leja po ostrzale artyleryjskim, próbuje go opatrzyć. Tłumaczy to sobie tym, że w razie gdyby przyszło mu zostać wziętym do niewoli, może i uznano by to za okoliczność łagodzącą. Później jednak przeraża go fakt, że odebrał mu życie. Namacalne życie, poznał imię tego człowieka, znalazł przy nim zdjęcie jego rodziny. Niewiele potrzeba było, by "przeszło mu" - gdy został odnaleziony przez towarzyszy broni, którzy wyjaśnili mu, że wojna już taka jest, że się zabija. W przeciwieństwie do Ernsta Erich nie służył od początku wojny, był saperem, od 1916 roku. Swoją książkę, opowiadającą o grupce przyjaciół z ławy szkolnej, którzy trafili na front, po czym stopniowo poginęli, zazwyczaj w bezsensowny sposób pisał nie tylko na bazie własnych doświadczeń, lecz też na bazie listów z frontu i innych doniesień. Niektórzy zarzucali mu przez to, że koloryzuje i pisze pod tezę.
Ernst przeczuwał nadejście nowego świata, nowej formy bytu. Od Żołnierza Frontowego, figury samotnej jednostki walczącej na froncie w wojnie, w której nie zostało nic z pojedynku, a w której nastały warunki jak w maszynce do mielenia mięsa, wiodła droga do Robotnika, który nie był już pasywnym przedmiotem absolutnej dominacji technologii nad sobą, i dalej. Jego poparcie dla nazizmu było krótkotrwałe i wzięło się nieco z przypadku. Książkę Ericha za to palono na stosach w III Rzeszy. Oprócz jednak kilku fragmentów (gdy autor wyciąga wnioski) nie różni się znacznie od książki Ernsta - jak już wspominałem, jedna i druga przedstawia ogrom i rozmach wojny jakiej świat jeszcze nie widział, jeden i drugi autor próbował zracjonalizować to, co się wydarzyło, nadać mu głębszy sens. Co ciekawe, fragmenty "Na zachodzie bez zmian" wysłano pewnego razu, w ramach żartu, do jednego z pism nazistowskich, gdzie zostały uznane za arcydzieło. Obaj autorzy opisali wojnę taką, jaką była. Bez owijania w bawełnę. Zauważyli bowiem to samo - cokolwiek mówiono im wcześniej, jakkolwiek wcześniej świat był zorganizowany, właśnie legł w gruzach, krwi i gównie.
Erich skupia się na uwypukleniu bezsensowności wojny. Nie robi tego jakoś bardzo nachalnie, ale nie widzi sensu w tym, co się dzieje, uważa to za niepotrzebne i szkodliwe, wychodząc z założenia ostatecznie, że nie ma sensu strzelać do takiego samego gościa jak ja, tylko mającego inną czapkę i inaczej mówiącego. I nie ukrywa tego, że nie widzi w tym sensu. Ja też w tym sensu nie widzę, gdyby ktoś się mnie pytał.
Ale przy tym paradoksalnie, mimo tego, że wczesny Jünger ze swoim żołnierskim nacjonalizmem jest co najmniej mętny, szczególnie przy uwzględnieniu kontekstu historycznego (należy pamiętać, że rewolucja konserwatywna nie dość, że była mimo wszystko na swój sposób konserwatywna, to jeszcze przyczyniła się do wytworzenia powszechnego dyskursu przychylnemu późniejszemu nazizmowi), właśnie on ze swoimi figurami i pasjonującą walką człowieka z technologią o swoją tożsamość przemawia do mnie silniej niż walczący o burżuazyjno-liberalny święty spokój Remarque, któremu o ile świat się zawalił, to nie postawił na gruzach niczego nowego, co nie wykracza poza przerażenie nowym światem, którego się nie rozumie. Przynajmniej w późniejszych swoich latach zaczął krytykować i zwalczać faszyzm.
Z drugiej strony Ernst też miał moment zwątpienia, czyli przytrafił mu się "Sturm".
Skomplikowane jest to wszystko.

2 komentarze:

  1. Mam to w domu na półeczcę i od dawna przeczytać chcę.
    Ale jak to u mnie. Może w tym roku, jubileuszowym, w pewnym sensie, dobrze po tą lekturę by sięgnąć.
    "któremu o ile świat się zawalił, to nie postawił na gruzach niczego nowego, co nie wykracza poza przerażenie nowym światem, którego się nie rozumie"
    Truizm, ale nie oczekuj od każdego pisarza recepty na to, co się dzieje. Czasem wystarczy opisać. Na tym i nawet dawniej polegało pisarstwo, po prostu pisano, a nie tworzono gigantyczne syntezy. Czy twórcy zawsze na tym tracili? Nawet nie, kiedy sięgnie się po syntetyzatorów, ich twórczość częsciej trąci myszką. Ich recepty okazały się mylne, pozostały w strefie marzeń albo zostały, co gorsza, zastosowane gdzieś i stały się swoimi karykaturami. Czasem świat skręcał w stronę zupełnie inną, niż z początku wieszczyli z taką pewnością. Czy to nie ironia, że po 100 latach żyjemy w ultrazdemilityrozowanym społeczeństwie (aż do przesady w drugą stronę - przecież spora część z nas miałaby problem z efektywnym bronieniem się nawet własnymi pięściami czy nożem, nie mówiąc o wyprodukowaniu czegokolwiek poza klockiem)? ilu syntetyzatorów z międzywojnia to przewidziało?
    Tymczasem opisujący po prostu opisali co się dzieje, zostawiając refleksję czytelnikowi. Takie dzieła są może mniej powalające, ale też ładniej się starzeją.
    To tak ogólnie mnie natchnęło, Remarka jeszcze nie czytałem, więc wstrzymuję się z wnioskami. To też memento dla mnie, bo sam mam skłonności do syntezy XD
    Oczywiście do IWŚ można podejśc na różne sposoby, i tak robili też współcześni. Ja w liceum przeczytałem np. Jarosława Haska i jego słynnego wojaka Szwejka. Polecam. IWŚ zupełnie inaczej, humorystycznie, z punktu widzenia Hinterlandu. Dekują się,. chleją, rozglądają za panienkami. Zabawni są też "C.K. Dezerterzy" K. Sejdy, chociaż tam już autor wśród humoru zapodał trochę naturalistycznych scen cierpień - połączył jedno z drugim. Hm, to drugie to trochę jak "Starwarsy", czytałem, a mam kisiel w głowie co tam było. Kurka, pod wpłuwem notek, sam sobie przypominam co czytałem i wychodzi na to, że coś jednak w życiu czytałem XD Teraz aż wstyd ;_; złe internety :(

    Siegfried, jediný čtenář

    OdpowiedzUsuń
  2. przeczytałem "Siegfried, je*any cetnar" XD
    A zgadzam się poniekąd z tym co napisałeś. Jednak ciekawiej się czyta "syntezatorów" niż kogoś, kto po prostu pisze - zwłaszcza gdy tematem jest coś tak przełomowego, jak wojna światowa.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.