Ech.
Powinienem w końcu nauczyć się kilku rzeczy.
1) Aby nie chodzić po antykwariatach/bukinistach, gdy kończą się środki na żarcie i rachunek za internet.
2) Aby nie chodzić po antykwariatach/bukinistach, gdy jest sesja i człowiek powinien uczyć się, ew. pisać magisterkę lub ogarniać jakieś konferencje/publikacje.
3) Aby przed kupieniem książki, zwłaszcza używanej, sprawdzić, czy wszystko jest z nią ok, czyli np. czy plamy krwi uniemożliwiają odczytanie treści (nie, to nie ten przypadek, ale kiedyś mi się taka książka przytrafiła), czy nie brakuje stron lub nie ma błędów w druku.
Zwłaszcza 3) potrafi zaboleć, zwłaszcza, gdy ~6 stron nie ma, tzn. są, ale niezadrukowane i to w tym miejscu w książce, gdy akcja przyspiesza, nadchodzi punkt kulminacyjny i rozwiązanie akcji.
Tak, właśnie taki egzemplarz Horror Show mi się przytrafił. Pewne rzeczy się wyjaśniają (na ile mogą się wyjaśnić) a główny bohater jest w rozjazdach, a tu puste strony co parę kartek. Wyjątkowo przykra sytuacja.
W takich sytuacjach z pomocą przychodzą pirackie .pdfy wiszące w ogromnych ilościach w różnych częściach internetu. Życie jest ciężkie, cóż poradzić.
Jedna z wczesnych książek autora, jak głosi krótka biografia na tylnej okładce, jego pierwsza powieść. Wydana przez ha!art, co nieco mnie zdziwiło, że w ogóle wydawali/ją taką beletrystykę, ale zdziwiło na plus. Człowiek przez całe życie poznaje nowe, ciekawe informacje o świecie.
Horror Show to w sumie niezupełnie horror. Przynajmniej jak dla mnie. Jak na mój gust, to w znacznie większym stopniu jest to weird. I to takie bardzo klasyczne, po linii Poe-Lovecraft-itd., pomieszane z nieco wręcz turpistyczną, dosadną opowieścią - powiedzmy - obyczajową o szarych mieszkańcach Krakowa. I o Krakowie. Szarym Krakowie, mieście klubów ze striptizem, zawiedzionych nadziei, złamanych żywotów, mieście rozpaczy maskowanej hedonizmem, mieście zgnuśniałym.
Głównym bohaterem jest Giełdziarz. Ksywa tak się z nim zlała w jedno, że nie używa swojego imienia. Giełdziarz sprzedaje na giełdzie (rodzaj targu, gdzie - dzisiejsza młodzież, wychowana w dobie piractwa internetowego, które w sumie jest nowym rodzajem piractwa, bo przecież nie płacisz za ściągnięte pliki nikomu, może tego nie wiedzieć - gdzie kupowało się pirackie kopie gier [pamiętam jeszcze np. Age of Empires II czy Commandosa 1 przetłumaczone na język "polskawy" przez jakiś rosyjskich piratów, czy też pakiety gier z usuniętymi filmami i muzyką, by zajmowały mniej miejsca na płycie CD {dzięki czemu można było ich tam więcej upchnąć}] , płyt z muzyką, itd.; w moich rodzinnych stronach coś takiego pamiętam jeszcze z czasów wczesnego liceum, choć w dużo "uboższej" wersji - "kolega kolegi" miał listę gier, coś się chciało - płaciło mu się koszt czystego CD + ~1-2zł więcej - przynosił - potem zjawisko implodowało; w tamtych czasach {~7-9 lat temu}, mimo tego, że nie było to dawno, dostęp do internetu nie był jeszcze tak powszechny jak teraz) pirackie płyty. [przepraszam za mega-dygresję nie na temat, zdanie wielokrotnie złożone, ale czasem muszę]
Tak czy siak, Giełdziarz jest się w stanie z tego jako-tako utrzymać, nie jest źle, jest nawet całkiem fajnie, ale zawsze mogło być lepiej. Ma dziewczynę, z którą jest szczęśliwy, mimo tego, że widują się raz na jakiś czas. Ma paru kumpli z giełdy, którzy wystarczają mu za znajomych i przyjaciół.
Pewnego dnia, zupełnym przypadkiem, wchodzi w posiadanie świecznika i układanki. Zdaje sobie sprawę, że najprawdopodobniej są kradzione, ale nie za bardzo się tym przejmuje. Ba, postanawia nawet oddać je właścicielowi, kimkolwiek by nie był.
Tymczasem właścicielem jest tajemniczy staruszek o ksywie Wuj, któremu raz na jakiś czas zdarza się wyrzygać białe robaczki. Przed Wujem ucieka niejaki Brandon, który - rzecz jasna - wpada na Giełdziarza, gdy ten jeszcze nie wie nic a nic o Wuju.
Wuj chce odzyskać swoje rzeczy, a także odnaleźć Brandona, więc płaci chwilowo nie mającemu niczego do stracenia Szpadowi, giełdziarzowemu znajomkowi z giełdy, by ten porozklejał po mieście tysiące plakatów z odpowiednią informacją.
A potem zaczynają ginąć ludzie, a życie Giełdziarza, wszystko w co wierzył i na czym opierał swoją egzystencję, rozsypuje się bardzo efektownie i bardzo weirdowato. Życie Szpada zresztą również.
W pewnym momencie, po okresie krótkiej równowagi, Nieznane przejmuje rzeczywistość Giełdziarza; niczego nie może być pewnym, nie jest możliwe samo stwierdzenie, co jest realne, a co nie, i dlaczego to, co nie jest realne, zdaje się jakby nigdy nic egzystować na płaszczyźnie materialnej. Wiąże się z tym pewne niedopatrzenie - Giełdziarz zastanawia się w pewnej chwili, jak był w stanie wynająć mieszkanie, ale czyżby nie miał dowodu tożsamości? Ten dokument mógłby mu sporo powiedzieć, nawet jeśli nie byłaby to... hmmmh... pewna wiedza. I jak bez dowodu, jeśli go nie miał, udało mu się zapisać do Biblioteki Jagiellońskiej? Chyba, że w świecie przedstawionym mógł. Wiem, czepiam się. Ale kiedyś trzeba się w końcu czegoś przyczepić.
Autor zrobił dobry research, jeśli chodzi o Kraków. Trudno się dziwić - ukończył filozofię na UJu - pewnie w każdej opisanej knajpie zdarzyło mu się trochę kasy przepuścić. A przestawił te knajpy bezbłędnie. Rzecz jasna, bardzo subiektywnie, ale przytakuję jego opiniom. Wątek z Białym Prądnikiem też mnie ujął za serce.
Świat przedstawiony autor odmalował słowami szorstko. Momentami brutalnie. Brudno i naturalistycznie. Dosadnie. Mimo wszystko, taka stylistyka pasuje mi do Krakowa. I do opowiadania o wódce, kacu i kobietach. Bohaterowie, łącznie z Giełdziarzem, są co prawda nieco sztuczni, ale biorąc pod uwagę fakt, że ... hmm, no tak czy owak, poniekąd to do kilkorga z nich pasuje (tyle, że nie wiem, czy autorowi akurat o to chodziło). Plusem jest to, że ciężko stwierdzić, kto tu jest dobry, a kto zły - raczej każdy ma po prostu swoje interesy, porusza się w obrębie swoich uwarunkowań, sympatii i antypatii.
Miałem czasem problem przy dialogach, których jest dużo i które są długie - niekiedy gubiłem się, kto co mówi.
Kolejna dygresja - sama intryga, wokół której kręci się fabuła, i którą Giełdziarz mozolnie odkrywa, skojarzyła mi się z podobnym wątkiem (o potędze wyobraźni i o granicy możliwości stwarzania sobie świata i tego świata przyległości) w takim jednym anime, które kiedyś oglądałem. Nie zarzucam rzecz jasna autorowi, że skądś ściągał, byłoby to niedorzeczne, zaznaczam tylko, że to pozytywne skojarzenie, bo takie kwestie mnie interesują.
Podsumowując, cieszę się z zakupu, tzn. że wygrzebałem to na półce w takim jednym antykwariacie. Nie jest to przełomowe arcydzieło, ale z pewnością jest to powieść solidna, dobrze napisana i przedstawiająca intrygującą historię (niby oklepaną, a jednak nie), co skutecznie rekompensuje pewne wady "techniczne" czy luki w fabule/niedopowiedzenia w świecie przedstawionym. W roku wydania - 2006 - zapewne Horror Show był wtedy czymś całkiem świeżym w polskim światku horrorowym/ogólnofantastycznym.
A autor trafił na moją niekończącą się listę "Autorów, których twórczość kiedyś można by było poznać lepiej".
I tylko żałuję, że za cholerę nie znalazłem nawiązań do Burgessa. Oprócz ogólnej brutalności świata przedstawionego, tyle, że u Orbitowskiego polegającej na czymś innym, niż u twórcy Mechanicznej Pomarańczy.
Oo, Orbitowski. Gość pnie się coraz wyżej. Też muszę go kiedyś obczaić, i mam nawet w pamięci na kakiejś beta-liście. Mam też jego "Ogień", to akurat książka wygrana, ale w formie dramatu, więc kakoś mi się nie spieszy, nie mam fazy na dramaty, to już bowiem nie te czasy, kiedy Dziady wyszły z chaty.
OdpowiedzUsuńNiedawno czytałem wywiad z nim. Porównałem dość ubogą wiki i rozumiem czemu na blogu jest tylko, że studiował w Krakowie. Otóż Orbitowski jest Krakowiakiem w ogóle. Fajny wywiad, wspominał że w latach dawniejszych łaził do szkoły i obrywał od typów na Kazimierzu, aż sam się nauczył kafarzyć, mieszkał przy samym Rynku i prowadził dom otwarty (no, ja też bym tak pomieszkał, chociaż nie prowadziłbym domu otwartego. mógłbym w sumie spać na Plantach, takie są piękne i wspaniałe) i by popadł w totalne pijaństwo, gdyby nie decyzja o wyjeździe na saksy do USA. Tam nauczyli go stawiać chaty i napisał swą powieść. Co ciekawe z wywiadu zrozumiałem, że pierwsza powieść to "Tracę ciepło". Ale wiki faktycznie podaje inne daty. Może źle pamiętam. Teraz pisze coś bardziej obyczajowego. Tak czy siak polecam ten wywiad. O ile dostaniesz "Głos Wielkopolski" bodaj z grudnia, dodatek "Świat rodzinny" dokładnie nie pamiętam. Ma też felietony w NF, ale przy całych pokłonach dla NF, felietonów jakoś szczególnie nie chce mi się czytać tam. Chociaż spodobałoby Ci się, bo omawia horrory.
Także ciekawe-ciekawe i w ogóle, no.
Bździel, jedyny bdźioch
P.S. Autor bloga nie raz namawia do przekroczenia granic, zmiany rutyny, skoków w nieznane. Nie rozumiem, nie potrafię zrozumieć tej dziwnej, kapitalistyczno-konserwatywnej (tak XD) niechęci autora do pięknej, często nowoczesnej i komunistycznej instytucji, jaką jest biblioteka. Zwłaszcza tego uniwersytetu w tym mieście. Autor naprawdę traci sporo zdrowia, czasu i pieniędzy. Z drugiej strony rozumiem jedną zaletę: jakby autor zobaczył ujowe zasoby, to mógłby zatonąć w wypożyczonych książkach, czytać po nazwiskach i nawet z jego szybkim czytaniem byłby problem. Ale raz jeszcze apeluję o spojrzenie cieplejszym okiem na dostojny gmach przy Olchy, Oleandra, Olbosława, Pamięci Komuny Inkaskiej czy gdzie ta ulica była. Wiem, mnie też skonfudowali ci ochroniarze, jak przed jakim bankiem, ale w środku byłem zachwycony (acz ja, łyczek o innych prawach miejskich nie mogłem wypożyczyć nic na zewnątrz). No nic, nasza dawna Kaiser Wilhelm Bibliotek też fajna. A wspomnieć jeszcze można o innych bibliotekach, pewnie Krk też ma takie fajne ogólne.
"- "kolega kolegi" miał listę gier, coś się chciało - płaciło mu się koszt czystego CD + ~1-2zł więcej " Noo, to już był kolejny etap. Ci na giełdach strzygli po circa 30 zł, a te trzy dychy miały jednak nieco większą siłę nabywczą niż dziś. Oczywiście oryginalna gra kosztowała 159-199 zł. Mało co tak potaniało, jak gry. Kiedyś wyczekiwałem na jeden egzemplarz, teraz tonę w pełniakach od CDA, nawet nie otwieranych. W zeszłym roku dosłownie parę gier ukończyłem (ińsza ińszość, że długich) + parę sporadycznych sesji.
OdpowiedzUsuńW Posen było słynne Bema przy stadionie Warty. Czasem chodziło się tam z gimnazjóny tylko popaczeć. A jakie przewały tam uchodziły! Raz kumpel szukał gry "Sea Dogs 2" to się sprzedawca pokręcił i sprzedał mu płytkę z napisem "Sidox 2". A na niej był Aliens vs Predator XD Kumpel się wkurzył XD
Później człek zmienił szkołę i skończyły się wyprawy na Bema. Taniały nagrywarki, net był w drodze...ale to też ten okres, że dobre oryginały zaczęły być tańsze niż kino. Ja nawet stroniłem od ściągania gier z netu, wymusił to na mnie dopiero legalny megadystrybutor - Steam XD Bema do dziś stoi - jest swoim cieniem, również w branżach innych niż growe. Gier już praktycznie w ogóle nie ma, widziałem tylko faceta stojącego z kilkoma smętnymi filmami na DVD podejrzanej proweniencji. A i za czasów gimnazjuny to już nie było to szaleństwo, co w dawnych latach 90tych...polecam niedawne CDA, są wspomniewnia z giełdy lat 80tych we Wrocławiu. To ci dopiero świat.
Miałemjużniepisacalejeszczechwilabzdzioch
Ależ ja bardzo lubię biblioteki, jeno antykwariaty i bukinistów bardziej. :P
OdpowiedzUsuńO, nie wiedziałem o Orbitowskim tylu rzeczy, ciekawe, ciekawe.
Swoją drogą, Orbitowski ma świetne nazwisko do pisania sci-fi, a nie tego czym się zajmuje ;D XDD
OdpowiedzUsuńCzy na blogu nie będzie nic o śmierci Pani Niny Andrycz?
OdpowiedzUsuńNina Andrycz nie żyje, pozdrawiam.
UsuńUsunąłem komentarz - proszę unikać choćby wspominania o blogach jakiś daremnych trolli. Pozdrawiam. :P
UsuńO zamachu na Pana Premiera Leszka Millera też nic-nic?
OdpowiedzUsuńNapisz o tym książkę, to ją przeczytam i podzielę się wrażeniami. XD
UsuńMoże jak się kiedyś zepnę to popełnię coś o Michale Piekarskim...ale akurat o nim już pewnie dużo napisano XD
Usuń