niedziela, 2 lutego 2014

J.G.Ballard "Kokainowe Noce"

Jak nie lubić autora i jego dzieła, które rozpoczyna się zdaniami Przekraczanie granic stało się moim zawodem. Pasma ziemi niczyjej między punktami kontroli wydają mi się strefami obietnic, pełnymi możliwości, nowego życia, nowych zapachów, uczuć. Jednocześnie wzbudzają we mnie niepokój, którego nigdy nie udało mi się zdławić do końca.?
Co prawda Ballard miał na myśli granicę między państwami, ale można to najrozmaiciej interpretować. Sama lektura książki sprzyja takim interpretacjom.
Rzecz zaczyna się trochę jak kryminał, tylko przewrotny, bo główny winowajca właśnie czeka na osądzenie w rękach wymiaru sprawiedliwości. Pisarz Charles Prentice przybywa na Gibraltar, do zamieszkałego głównie przez brytyjskich nuworyszy, młodych i bogatych emerytów, kurortu Estrella de Mar. Sprowadza go tu wiadomość, że jego brat Frank dokonał straszliwej zbrodni (podpalenia w którym zginęło pięć osób) i przyznał się do winy.
Charles nie wierzy w to, że jego brat byłby w stanie zrobić coś takiego. Postanawia więc na własną rękę rozwikłać zagadkę. Czuje się odpowiedzialny za brata - po śmierci matki opiekował się nim. Do procesu jest jeszcze trochę czasu, ma zamiar wyrobić się ze znalezieniem prawdziwego winowajcy przed procesem Franka.
Im dłużej jednak przebywa w kurorcie, w ekskluzywnym klubie (i lokalnym centrum kultury wszelakiej zarazem) którego właścicielem nadal pozostaje uwięziony przez hiszpańskie władze Frank, tym bardziej zdaje sobie sprawę, że dzieje się tam coś dziwnego.
Na tyle dziwnego, że pornografia z zapisem prawdziwych gwałtów i ocean narkotyków to czubek góry lodowej.
Znudzeni życiem mieszkańcy kurortu prowadzą co prawda huczne życie towarzyskie i kulturalne, ale jednocześnie są zupełnie amoralni. Cyniczne okrucieństwo miesza się w różnych proporcjach z rozbuchanym hedonizmem. Jak się okazuje, za metamorfozą mieszkańców stoi Bobby Crawford - na pierwszy rzut oka będący tylko instruktorem gry w tenisa.
Crawford to socjo/psychopata, postać mająca rysy nietzscheańskie. Niezwykle charyzmatyczny organizator (i manipulator) twierdzący, że po upadku religii i polityki jedyne co może nadać sens bezbarwnemu i beznadziejnemu życiu mieszkańców nadmorskich kurortów to przestępczość. Przestępczość służąca wyższemu dobru, jakim jest odkrycie swoistego prawdziwego życia, czerpania z niego tyle, ile się da, wykreowanie nowych tożsamości i sensu. Przestępczość nie uważana już za przestępczość, za coś moralnie nagannego i etycznie odrażającego.
Główny bohater wsiąkając powoli w życie kurortu staje się narzędziem w rękach Crawforda, szalonego trickstera, psychopatycznego proroka i takiego swoistego quasi-nadczłowieka. Tymczasem prawda o zbrodni Franka czeka na odkrycie...
W tej książce Ballard zawarł kilka rozmaitych wątków, jakie w jego twórczości się przewijają. Mamy więc zadumę nad skrystalizowanym czasem, mamy doznania pędu w czasie szalonych - nazwijmy to - przejażdżek samochodowych, mamy zadumę nad rozpadem społeczeństwa, gnuśniejącego w dobrobycie, mamy stymulowaną rozmaicie erotykę obrazów, doznań i działań. Mamy wątki, które zachwycony twórczością Ballarda Baudrillard nazwał literaturą postmodernistyczną, literaturą świata symulakrów (to nie cytat, bo dokładnego cytatu nie pamiętam, nie chce mi się teraz szukać).
Tajemnicza zbrodnia staje się wręcz naśladowaniem plemiennych atawizmów, jest to czyn syndykatu winy, niewinna ofiara konstytuująca wspólnotę, łącząca ją w jednej tajemnicy.
Czytelnik może zastanowić się, na ile fascynująca postać Bobby'ego, jako tego, który niejako otwiera oczy uśpionym mieszkańcom, przez gniew i strach pobudza ich do zostawienia wyciszonych telewizorów i podjęcie (no, powiedzmy) twórczej aktywności jest zła, dobra i/lub tragiczna. To postać de facto poza dobrem i złem, napędzany tysiącem myśli i marzeń na minutę, uzależniony od adrenaliny i nie stroniący od dragów nadczłowiek szarej codzienności, samozwańczy budziciel instynktów i dążeń uśpionych przez społeczeństwo późnego kapitalizmu. Fascynująca i niejednoznaczna postać.
Prorocy przekraczający granice nie mają jednak łatwo, zwłaszcza jeśli nie mają do końca trzeźwego oglądu rzeczywistości. Dawni wierni, uwalniając się od swoich męczących bóstw, nawet i głoszących wolność i nie oczekujących niczego w zamian, mają w zwyczaju te bóstwa zabijać. Na płaszczyźnie normatywnej, ale czasem i empirycznej również.
Autor skrupulatnie przedstawił nie tylko realia kurortu w świecie przedstawionym - bardzo przerysowane, ale odmalowane słowem w surrealistyczny sposób - ale również portrety psychologiczne bohaterów - zwłaszcza Charlesa i Bobby'ego. Frank zaś jest postacią tragiczną - wracając od odniesień konstruowania tożsamości (neo)plemiennej, jest kimś pomiędzy zbuntowanym mesjaszem, składającym ofiarę, o którą bóstwo w sumie nie prosiło a kozłem ofiarnym biorącym na siebie winę całego ludu.
Tak czy owak, świetna książka. Jak każdy Ballard, którego miałem przyjemność czytać. Minusem może być trochę miejscami drętwe tłumaczenie, zwłaszcza z początku książki. Potem czytelnik wsiąka w akcję i przestaje zwracać uwagę na stronę techniczną.
Po przeczytaniu całości, pierwsze zdania ukazują zupełnie inne granice do przekraczania i zupełnie inne punkty kontroli. I zupełnie inny niepokój bohatera wyrażającego takie myśli.

2 komentarze:

  1. Sroga postać, ten Ballard XD Nie znałem, jak Aldissa kiedyś, a sztunkiel we mnie coś mi podpowiada że warto. Muszę coś jego obczaić, ale raczej zacznę od tej Hameryki.

    " To postać de facto poza dobrem i złem,"
    Aha.
    "... napędzany tysiącem myśli i marzeń na minutę, uzależniony od adrenaliny i nie stroniący od dragów nadczłowiek szarej codzienności, samozwańczy budziciel instynktów i dążeń uśpionych przez społeczeństwo późnego kapitalizmu."
    aaa! Czyli zły? ;)

    Bździol

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.