Po rzeczach bardziej współczesnych i nieco bardziej ambitnych, trzeba przywrócić równowagę i przeczytać coś bardziej pulpowego. A co może być lepszym pulpetem od kolejnego klasyka z Phantom Press?
Historii o nawiedzonych domach były tysiące, jeśli nie miliony. Sam Smith popełnił ich trochę, w tym omawianą już przeze mnie książkę o - na pierwszy rzut oka - dość kuriozalnym tytule Szatański pierwiosnek. Czym się spośród nich wszystkich wyróżnia ta?
Szczerze mówiąc, niczym. Chyba, że za pewne odświeżenie konwencji uznamy złowrogie i nieprzyjazne bohaterom Nieznane kroczące w ślad za nimi także poza samym domem.
Młode małżeństwo, trójka dzieci. On pracuje w banku, ona nie pracuje. Najstarsze dzieciaki chodzą do szkoły. On jest erotomanem i bawidamkiem, którego żona niezbyt rozumie. Bo jest dużo spokojniejsza. Nawet robi sobie wyrzuty, że dała mu tylko dlatego, żeby nie poszedł do innej. Za którymś razem wpadli, i stąd ich małżeństwo. Nie ma się co dziwić, że pruderyjni rodzice panny młodej nie zaakceptowali do końca zięcia - i w teraźniejszości świata przedstawionego nadal nie akceptują.
Dom wywołuje u swoich mieszkańców tytułowe fobie. Owszem, charakterystyczne dla konwencji poczucie, że jest się obserwowanym również występuje, sam dom sprawia na pierwszy rzut oka bardzo przygnębiające wrażenie, ale przede wszystkim nasilają się fobie bez związku z domem - agorafobia, strach przed myszami i szczurami, strach przed pożarem, przed utonięciem, przed utratą dzieci w wypadku samochodowym, itd. Strach przychodzi do mieszkańców domu pod numerem trzynastym także w snach i nagłych napadach paraliżującego, irracjonalnego lęku, paniki.
Małżeństwo głównych bohaterów rozsypuje się prawie, gdy mąż znajduje sobie kochankę, która niejako wymusza na nim podjecie pewnych decyzji.
Które potem weryfikuje zły los, kierowany zapewne przez jeszcze gorszą od niego złą wolę kryjącą się w ciemnych zakamarkach starego domu.
Zła wola, która czasem przyjmuje postać prześladującego bohaterów zabiedzonego staruszka (ginącego wielokrotnie w ich otoczeniu w przypadkowych sytuacjach), spełnia złe sny i uwypukla z ludzi co najgorsze.
Sama historia jest jednak bardziej tragiczna niż straszna, jak już zostaje objawiona czytelnikowi tajemnica, co się właściwie dzieje i dlaczego. Zakończenie jest dość pesymistyczne.
Jak na Smitha przystało, mamy masturbującą się nimfomankę leżącą w wielkim łożu, mamy starszego i dystyngowanego fajczarza, mamy plejadę postaci zarysowanych pobieżnie i efektownie zabitych. Jeden z bohaterów nazywa się Matheson - ciekawe, że akurat taką postać autor ochrzcił tym nazwiskiem (jako pseudonimem). Bo Matheson to również słynny, zmarły rok temu autor horrorów, m.in. kilkukrotnie ekranizowanego Jestem legendą. Można to uznać za mały smithowski tribute dla Amerykanina.
I jak to bywa w przypadku Phantom Pressu, tłumacz czasem bardzo ale to bardzo się starał, by momentami wręcz nieczytelnym i gramatycznie pokracznym tłumaczeniem popsuć gęsty klimat zagrożenia czającego się w każdym zakamarku całkiem nieźle wykreowany przez autora.
Sympatyczna książka, ale nic wielkiego. Czytadło jakich wiele. Jak na moje subiektywne odczucia, to zarówno wspomniany wyżej Pierwiosnek jak i Odraza były lepsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.