niedziela, 17 sierpnia 2014

Robert W. Chambers "Król w Żółci"

Serial True Detective zrobił krzywdę temu poczciwemu klasykowi. Fani weird podnieśli larum, i słusznie, że ani Chambers, ani Ligotti, ani ktokolwiek w sumie poza wyświechtanymi nazwiskami Nietzschego, Schopenhauera i Ciorana nie został oficjalnie wymieniony wśród inspiracji, nawiązań i innych takich cienkich nici pajęczych. Autorzy weird zostali tylko wymienieni gdzieś przez któregoś z twórców, że byli spoko i on osobiście lubi i szanuje. To nieco za mało jak na skopiowane całe akapity [BTW e-zina z linku polecam bardzo gorąco, jeśli ktoś nie zna, mnóstwo radości].
Przez co fani serialu mogli rzucić się na Chambersa w poszukiwaniu czegoś, czego Chambers nie może im dać, bo 1) nie żyje (ha, ha, ale jestem zabawny), 2) jego twórczość jest ok ale to ramota zupełna zupełnie inna, różna i odmienna od serialu, tak bardzo coś innego, jak tylko sobie można coś innego wyobrazić. A o serialu jako takim też może napiszę kiedyś. Bo obejrzałem cały pierwszy sezon. Był bardzo ok.
Na Chambersie wychowali się tacy klasycy, jak Lovecraft. Od Chambersa wziął Hastura oraz pomysł na Necronomicon.
Ok, ja wiem, ja rozumiem, ja zdaję sobie sprawę, że klasyk gatunku. Nikt mu tego nie odbierze, a już szczególnie nie gość piszący na blogu i próbujący przekroczyć granicę 1631 wyświetleń na miesiąc (na razie najlepszy wynik, tzn. najwięcej botów skądś się zlazło). Ale niestety, spójrzmy prawdzie pod ogon - Król w Żółci jest nagi.
To nie jest zła książka, ba, wydawca dołożył do Króla kilka innych całkiem poczciwych opowiadań autora, co więcej, jak na czas wydania faktycznie mogła być kamieniem milowym gatunku jak głosi blurp na tylnej okładce przypisywany samemu S.T. Joshiemu, ale jak na dzisiejsze czasy, to w międzyczasie przewinął się przez historię gatunku Legion innych autorów, którzy pisali to samo co Chambers, tylko nierzadko lepiej.
Ot, mamy proto-s-f w stylu potem przejętym np. przez Lovecrafta, postaci twardo stąpające na ziemi, zapewniające czytelników, że wcale im nie odbiło, co też przejął np. Lovecraft, elementy grozy nadnaturalnej i grozy absurdalnej, czegoś nie na miejscu, co też przejął np. Lovecraft oraz kto tylko mógł, i cały pozostały bagaż gatunku.
Kilka opowiadań z oryginalnego Króla w Żółci łączy motyw zagadkowej sztuki teatralnej, po przeczytaniu której ludzie nierzadko popadają w obłęd (motyw wykorzystany potem m.in. przez - tak, zgadliście - Lovecrafta przy Necronomiconie i pierdylionie innych tego typu ksiąg) lub przynajmniej znaczącym metamorfozom ulega ich światopogląd. Moim zdaniem najlepsze jest pierwsze opowiadanie, w którym obserwujemy postać na starcie po lekturze sztuki i obłąkaną.
Chambersowi należy się pomnik za całokształt twórczości - i bardzo dobrze, że Król w Żółci został przypomniany. Ale to na dłuższą metę eksponat muzealny, można poczytać, popatrzeć, uznać wielkość autora, nic raczej jednak ponad to. Ortodoksyjni fani gatunku z pewnością ocenią to inaczej i wyżej, ja jednak po lekturze muszę stwierdzić, że: ani nie trzymało mnie to w napięciu, niezbyt utożsamiałem się z bohaterami, niezbyt czekałem na to, co się wydarzy dalej. Po prostu nie dostrzegam w tej książce evergreena, wolę tych, którzy przyszli później i rozwinęli pomysły zaczerpnięte m.in. od Chambersa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.