piątek, 15 sierpnia 2014

Timothy Zahn "Zaginiona rasa"


Klik!

Timothy Zahn jest autorem rozpoznawalnym przede wszystkim w fandomie Star Wars. A w każdym razie ja znam go stamtąd. Oprócz książek z fabułą osadzoną w różnych uniwersach Zahn kreował i kreuje też własne światy. Zaginiona rasa (tytuł oryginalny - Spinneret, tłumacz zaszalał jak rzadko kiedy) z 1985 roku wydana w Polsce przez Amber w '00 zawiera przykład takiego świata.
Zahn nie jest autorem książek przełomowych dla gatunku, nie snuje przeintelektualizowanych rozważań o człowieku i sensie życia, skupia się na wartkiej akcji, wyrazistych aczkolwiek nieco komiksowych bohaterach i żonglerce schematami.
Fabuła zaczyna się wręcz slapstickowo - gdy ziemskie mocarstwa w końcu osiągają stopień rozwoju technologicznego umożliwiający wysłanie w kosmos załogowych statków kosmicznych, okazuje się, że wszystkie planety uważane za nadające się do kolonizacji są już dawno zajęte a w kosmosie żyją dziesiątki inteligentnych ras, kilkanaście gwiezdnych imperiów rozwija się tuż za naszym układem słonecznym. Imperia te są bardzo stereotypowe - wśród nich są handlowcy, społeczności wojowników kierujących się kodeksem honorowym, itd.
W końcu udaje się... wydzierżawić nadającą się do zamieszkania planetę od jednej z ras. ONZ nie dowierza w powodzenie projektu, więc rolnicze osiedle na pozbawionej surowców, zabiedzonej planetce staje się wyłączną kolonią Stanów Zjednoczonych.
Szybko dochodzi do eskalacji konfliktu klasowego między prostymi robotnikami, głównie Latynosami, a wojskową administracją i naukowcami. Konflikt udaje się zażegnać dzięki powołaniu rady mieszkańców, mającej jednak charakter tylko doradczy.
W międzyczasie zaostrza się konflikt miedzy USA i ONZem, a także między USA, ONZem i kolonią. W pewnym momencie administracja kolonii jest zmuszona podejmować decyzje przeciwne niż postulowane przez Ziemię, co kończy się ogłoszeniem niepodległości i krótkotrwałymi walkami wewnętrznymi na Astrze, jak ochrzczono kolonię, potem groźbą inwazji z Ziemi.
Główną przyczyną konfliktów i wielopiętrowych intryg politycznych stało się jednak odnalezienie nadal funkcjonujących zabudowań i infrastruktury przemysłowej tajemniczej, pradawnej cywilizacji. Zaburzyło to i tak kruchą równowagę między gwiezdnymi mocarstwami. Astra postanowiła sprzedawać wytwory pradawnej maszynerii, mimo tego, że sami koloniści nie za bardzo wiedzieli, do czego one właściwie służą i jak właściwie powstają. Wyjaśniło się tylko, jakim cudem cała planeta pozbawiona była metali. Po przypadkowym uruchomieniu starożytnej maszynerii zaczęły znikać metalowe urządzenia i inne wyposażenie przywiezione z Ziemi. Produkt finalny został wystrzelony na orbitę.
Fabuła jest prosta i przewidywalna. Historii o pradawnych, dawno wymarłych rasach, po których pozostały niepojęte ruiny lub zagadkowe artefakty i  które żyły, rozwijały się i wymierały tysiące lat przed człowiekiem było już Legion. Zahn nie dodał od siebie absolutnie niczego nowego, tylko pozbierał najlepsze elementy i dodał intrygi polityczne oraz akcję rodem z filmu sensacyjnego. Moim zdaniem niepotrzebnie wyraźnie sympatyzował z niektórymi wykreowanymi przez siebie postaciami i stronnictwami kosztem innych. Ale miał do tego prawo.
Podsumowując, jest to czytadło. Trochę intryg a'la Star Wars, tyle że w innym uniwersum, trochę mrocznych tajemnic; space opera, ale bardzo dobrze napisana, dziełko rozrywkowe ale trzymające w napięciu, o wartkiej akcji. O wielkości Zahna niech świadczy fakt, że napisał do bólu odtwórczą książkę, nie wnoszącą absolutnie niczego do gatunku, a mimo tego nie mogłem się oderwać od lektury. Książka zebrała kilka nagród i nominacji, więc nie jestem odosobniony w swojej opinii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.