Przy okazji prezentacji Księgi Nowego Słońca Wolfe'a wspominałem, że są książki, do których trzeba dorosnąć, dojrzeć, poszerzyć horyzonty aby cokolwiek z nich wynieść lub chociaż częściowo zrozumieć.
Imago jest dziełem, które przeczytałem (sądząc po recenzjach i próbach recenzji, na jakie natrafiłem w otchłani nierzeczywistości wirtualnej, samo przeczytanie tej pozycji Żwikiewicza to już połowa sukcesu) ale niezbyt zrozumiałem. I muszę się wprost i otwarcie do tego przyznać. W czasie czytania czułem, jak bruzdy na mózgu płoną. Niewiele jest książek, które tak na mnie wpłynęły i aż tak skopały mnie po mózgownicy.
Książka ma co prawda jakąś fabułę - stary i zmęczony życiem kosmonauta ze specjalnych oddziałów szukających kontaktu z Obcymi wraca na planetę, gdzie kiedyś już był, i gdzie doszło do serii niezwykłych zdarzeń. Wraca z nową załogą - hermafrodytą i genetycznie zmodyfikowanym osobnikiem, który nie do końca jest człowiekiem pod względem biologicznym; ten genetycznie zmodyfikowany gość ponadto uważa się za sufiego z Wielkiego Chorezmu. Wśród załogi statku są też pasażerowie na gapę - gnomy wierzące w proroka Tolkiena; jakby tego było mało, pokładowy komputer statku uzyskuje samoświadomość (lub jest na dobrej drodze do tego). Brzmi dziwacznie? To dopiero początek. W sumie każdy na tej planecie znajduje coś innego, od kości dinozaurów po Wielki Chorezm, a i tak treść książki grzęźnie, rozpada się i umiera w morzu najróżniejszych opisów, dygresji, wizji głównego bohatera, przemyśleń autora na najróżniejsze tematy - od ewolucji po teorie religijne. Trzeba autorowi przyznać, że swoje rozmyślenia snuje ze znawstwem, jednak bez ogródek trzeba stwierdzić jasno, że jest to znawstwo przytłaczające dla kogoś, kto takich klimatów nie zna, nie lubi, nie czuje.
Szczerze mówiąc, nie jestem w stanie streścić dokładnej puenty książki ani zrozumieć w 100% o co tam właściwie chodziło, gdyż czegoś tak trudnego w odbiorze jeszcze nigdy nie miałem okazji przeczytać. Za kilka lat wrócę do tej książki. Albo poczekam, aż przetrawię i wchłonę przeczytaną treść. Albo jedno i drugie.
Odbiór książki utrudnia styl autora. Nawet na tle innych książek jego autorstwa, jakie miałem okazję czytać później (ta była pierwsza) styl tu wykorzystany jest wyjątkowy. Nie potrafię go opisać. Patetyczny, wzniosły - tak, lecz nie tylko. Coś głębiej w nim tkwi. Jak w przypowieściach.
W gruncie rzeczy, jest to opowieść o ewolucji. O poszukiwaniu innego rozumnego życia. Które było bardzo blisko zresztą. Ewolucji jedynej możliwej? Czyżby miało nie być ewolucji partykularnych, tylko jedna możliwa, powtarzająca się zawsze i wszędzie jednakowo? Idąca linearnie od punktu alfa do punktu omega? Na tyle linearnie, że pewne etapy musi nadrobić szybciej?
Trzeba też wspomnieć o autorze - nie za bardzo mu się wiodło, gdy PRL się złożył. Najpierw rozpadła mu się rodzina, a potem przez wiele lat był bezdomnym. Cóż, pisarstwo to brzemię, a nie zawód.
Tak czy owak, Imago i inne jego książki polecam gorąco. Chociaż mogą zaboleć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.