Moje
pierwsze zetknięcie z twórczością autorki. Środowiska polskich autorów i
fanów kryminałów nie znam zupełnie, ot, obiło mi się o uszy, że taka autorka sobie istnieje, że
została zauważona przez mainstream, wcześniej zgarnęła jakąś branżową nagrodę.
Z
tego co zaobserwowałem czytając recenzje książki (tak, to ten przypadek, że reakcje innych mogą być zróżnicowane i interesujące), wzbudziła skrajne
emocje. Jedni (zwłaszcza ci wrażliwi) odsądzają autorkę od czci i wiary,
inny zastygli w niemym zachwycie. Tych letnich jest jakby mniej.
Czemu opisywana pozycja wzbudziła takie emocje? Książka opowiada o perypetiach niejakiego Profesora. Profesor był
prawilnym ziomkiem z Osiedla, zaufanym żołnierzem Króla. Życie upływało
mu na mordobiciach, chlaniu, ruchaniu i ćpaniu, w międzyczasie jednak
zdążył ukończyć liceum, pójść na studia, jest całkiem oczytanym gościem,
stąd też wzięła się jego ksywa. Po kilku latach przymusowego wygania (na egzotycznej wyspie) wraca do rodzinnego
Krakowa, na rodzinne Osiedle, gdzie przez dwa lata jego nieobecności dużo się pozmieniało. W żelbetowym Jądrze Ciemności rządzi
nowy władca - Opiekun. Pozbierał z całej dzielni najgorsze męty i
świrów, uczynił z nich swój dwór. Przedstawia Profesorowi propozycję nie
do odrzucenia - albo odnajdzie jego żonę, która zniknęła w tajemniczych okolicznościach, albo jego bliskim stanie się krzywda. To początek historii, pełnej seksu (także kazirodczego i
pedofilii, sporo postaci jest homoseksualnych, autorka nie boi się też
pokazywać nam głównego bohatera w sytuacji jak stoi w krzakach i się
masturbuje lub kiedy dogadza mu w samochodzie prostytutka z Kleparza) i
przemocy a także wszelkich zachowań uznawanych za niewskazane i
patologiczne. Autorka zebrała do kupy wszystko co najgorsze z szarych
blokowisk Azorów, Bieżanowa, Nowej Huty, Czyżyn, Kurdwanowa, z trybun
stadionów zajmowanych przez kibolskie mafie mających powiązania z
najwyższymi szczeblami władzy w mieście, łysych, przypakowanych orków z maczetami i
handlarzy dragami, i z rozsypujących się kamienic Kazimierza,
zwielokrotniła to wszystko do czystej esencji zbydlęcenia i wszelkiej
patologi, do formy tak przejaskrawionej, że aż rażącej w oczy i z
rozmachem wrzuciła do fikcyjnego Osiedla, miasta w mieście zapomnianego
przez bogów i ludzi, zamieszkiwanego praktycznie tylko przez samych
życiowych rozbitków, degeneratów i pozbawionych perspektyw blokersów.
Tytułowy betonowy pałac to stojący w centrum Osiedla wieżowiec, z
którego okien na ostatnim piętrze na swoje wiecznie spite, zaćpane,
przedawkowujące anaboliki królestwo patrzy Opiekun.
Do tego
zrobiła to z dużą dozą czarnego humoru i dziwnej, pozornie nie pasującej
do takiego świata przedstawionego, lekkości. Zadbała rzecz jasna o
pozostałe elementy świata przedstawionego - np. o język używany przez
bohaterów. Stylizacja udała się jej wyśmienicie.
Mnie jednak cała
ta doza obrzydliwości jakoś niespecjalnie ruszyła. Moje poczucie
estetyki jest bardzo liberalne, poza tym pomijając oczywiste
przejaskrawienie atmosferę Stołecznego Królewskiego autorka oddała
całkiem nieźle. Takie jest to miasto, jak wyściubi się nos poza okolice
turystyczne/studenckie. A czasem tego nosa wcale nie trzeba wyściubiać,
tylko trzeba mieć pecha lub po prostu być dobrym obserwatorem. Autorka
mogła do swojej wizji dorzucić jeszcze starych krakusów, wszystkich tych
napuszonych staruszków będących wcieleniem miksu pani Dulskiej z
austro-węgierskim urzędasem, to krakowskie (post)mieszczańskie Ahnenerbe
strzegące coraz bardziej zdegenerowanej legendy dawnego Krakowa, z uporem maniaka strojące skronie w zwiędły lauru liść.
Tak
czy owak, w pewnym momencie zadałem sobie pytanie, o czym właściwie
jest ta książka i jaki cel ma to wszystko, bo główny wątek w którym co
chwila wyłażą kolejne brudy z przeszłości kolejnych bohaterów (dawno nie spotkałem się z taką ilością kościotrupów wypadających z szaf) i każdy ma świetne powody by na wszystkich pozostałych się zemścić, zapowiadał się nieźle, a skończył się jakoś
tak nijako, mało wyraziście (ok, nie mam na myśli samej samiusieńkiej
końcówki, raczej zwolnienie akcji przed nim, gdy wszystko jest w miarę
jasne a finałem nie było to, co myślałem że finałem będzie).
Zaryzykowałbym stwierdzenie, że w gruncie rzeczy jest to historia o
mieście, o jego mrocznej stronie, o marginesie miasta, czasem
zatrważająco szerokim i o złożonych procesach rozgrywających się w nim. I
o tym, jak trudno się wygrzebać z własnej przeszłości, zwłaszcza, jeśli
chciałoby się do niej nie wracać, a ona nie chce się odczepić. Dobra
książka, ale niekoniecznie jako kryminał i absolutnie nie dla każdego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.