Chris Beckett Ciemny Eden
Pierwsze skojarzenie - Buczyłow i jego Osada (a także Przełęcz). Motyw ten sam - kolejne pokolenia ludzi żyjących na obcej planecie zmagają się z wrogim i nieznanym ekosystemem. Tyle, że w tym przypadku w przeciwieństwie do książki radzieckiego autora pamięć o Ziemi i nadzieję na ratunek ludzie przekuli w system społeczno-religijny, obłożony tabu i wykluczający jakiekolwiek zmiany, rozwój myśli technicznej, oswajanie środowiska, itd. Na dodatek na przestrzeni lat zlikwidowano Szkołę, bo przy zwiększającej się ilości ludności dzieci również miały chodzić na polowania lub zbierać pożywienie. Poza tym, ze względu na pochodzenie od wspólnych przodków (w tym gościa gwałcącego nagminnie własne córki) wszyscy ludzcy mieszkańcy planety uprawiają kazirodztwo. Wiąże się to z dużym odsetkiem w populacji jednostek o dosyć odpychającej fizjonomii. O dziwo nie z wadami psychicznymi i ogólnorozwojowymi, w każdym razie nie ma opisanych takich przypadków. Trzeba przyznać, że obyczaje panują w Edenie dosyć luźne, jest to umotywowane potrzebą przetrwania gatunku.
Na drodze do zupełnej degrengolady i wtórnego barbarzyństwa stoi młody, za dużo myślący innowator-ikonoklasta; wraz z grupką przyjaciół najpierw zostaje wyłączony ze wspólnoty za złamanie najbardziej uświęconego tabu (co budzi silną konserwatywną reakcję i przyspiesza też zmiany w samej wspólnocie) a potem wyrusza w nieznane. Ludzkie osiedle znajduje się w dolinie otoczonej górami, gdzie panuje wieczna zima - główny bohater wierzy, że za nimi rozciąga się wielki świat.
Świetna historia, dobrze napisana, wiarygodnie przedstawiona, z zacięciem socjologicznym. Znacznie bardziej posępna i pesymistyczna w porównaniu do wspomnianej, o szmat czasu i miejsca wcześniejszej historii Buczyłowa.
Yukio Mishima Zimny płomień
Zbiór opowiadań kontrowersyjnego japońskiego autora, w którego twórczości granice między miłością do drugiego człowieka (także homoseksualną), zachowaniami autodestrukcyjnymi a miłością do ojczyzny i przywiązaniem do wartości kultury samurajskiej są bardzo płynne. Mishima popełnił seppuku, po nieudanej próbie - no właśnie - puczu? spowodowanej zrzeczeniem się boskości przez cesarza.
Tak czy siak, opowiadania w tym zbiorze bardzo dobrze odzwierciedlają niespokojnego ducha autora. Jest naturalistyczny wręcz opis seppuku popełnianego przez młodego wojskowego i samobójstwa jego pięknej żony, jest historia o nieszczęśliwej miłości (homoseksualnej z - jakbyśmy to teraz mogli określić - podtekstem genderowym), są opowieści o konfrontacji starej i nowej kultury, są poruszające opowiadania o tragediach spadających na przypadkowych ludzi. Autorowi niezwykle plastycznie, na swój sposób poetycko udało się przedstawić sceny śmierci i zniszczenia, jak i duchowej i cielesnej miłości. Zanim sam się rozciął potrafił dokonywać wiwisekcji cierpiących umysłów, lekko, zwiewnie, chwilami wręcz onirycznie.
Podsumowując, wysmakowany literacko zbiór okraszony posłowiem Beaty Kubiak Ho-Chi stanowi interesujący wgląd w twórczość nietuzinkowego autora i jego prywatny świat.
Czarna msza. Antologia opowiadań science-fiction, red. Wojciech Sedeńko
Wbrew tytułowi budzącemu całkiem przyjemne skojarzenia, nie mamy do czynienia z promocją satanizmu. Ot, redaktor we wstępie zauważył (i to w 1992 roku) że pustkę po totalitarnej ideologii panującej w PRLu wypełnił kościelny moloch. Zgromadzeni autorzy wyciągnęli z tematyki religijnej różne wnioski - najbardziej w pamięć zapadły mi dwa opowiadania, z socjologicznym mechanizmem kozła ofiarnego u Jacka Inglota (Umieraj z nami) oraz metafizyką high-tech w odległym kosmosie u Jacka Dukaja (Korporacja Mesjasz). Ciekawym pomysłem było na swój sposób ekumeniczne Interregnum Tadeusza Oszubskiego. Rafał Ziemkiewicz popełnił zaś tekst (Źródło bez wody) biorący w obronę lefebvrystów. To opowiadanie też zapamiętałem, niestety. Interesująca wizja przewinęła się przez dopełniające się nawzajem opowiadania Jarosława Grzędowicza i Jacka Piekary (kolejno Dom na krawędzi Światła, Dom na krawędzi Ciemności).
Za tę klasyczną antologię (wyd. 1992) dałem na targu 3zł.
Dzikie karty, red. George R.R. Martin
Tłumaczenie rozszerzonego wydania niezwykle poczciwej antologii, ulepionej w ramach jednego uniwersum i po części wspólnych bohaterów.
W tej alternatywnej historii niedługo po IIWŚ dochodzi w Stanach Zjdenoczonych do rozpylenia wirusa tytułowej dzikiej karty, opracowanego na odległej planecie przez zbliżoną w genotypie do ludzi rasę. Rzecz jasna, związana jest z tym dłuższa historia, której nie ma sensu tutaj streszczać. Katastrofie chce zapobiec samotny przybysz, znany później jako doktor Tachion.
Mleko się rozlało - wirus wpada w ręce iście komiksowych łotrów, przy próbie ich unieszkodliwienia ginie iście komiksowy (super)bohater Śmig. Ogrom zarażonych wirusem umiera od razu, reszta przechodzi najróżniejsze, najrozmaitsze mutacje. Ci, którzy uzyskali przydatne moce, nie zostali przy tym zbytnio zdeformowani ani nie odczuli poważniejszych skutków ubocznych nazywani są mianem Asów. Ci, których wirus zmienił w postludzkie, zmutowane potwory lub w najlepszym razie mocno oszpecił i popsuł zdrowie nazywani są mianem Dżokerów. Wirus może uaktywniać się sam z siebie lub w określonej sytuacji. Jest przenoszony z pokolenia na pokolenie, bo doczepia się do DNA. Czasem można nauczyć się kontrolować nabyte zdolności, czasem nie.
Sama wizja jest do bólu komiksowa. Skojarzenia z X-Men nasuwają się same, nawet jedna z Asów otrzymała moce podobne do Shadowcat. Rzecz jasna, nie są to negatywne skojarzenia. Taka konwencja idealnie sprawdziła się w przypadku tej książki.
Majstersztykiem jest powiązanie tego wszystkiego w mniej-więcej spójną całość i poprowadzenie tej historii przez faktyczną historię Stanów Zjednoczonych. Mccartyzm, Wietnam, Strefa 51, katastrofa samolotu U-2 nad ZSRR, środowisko filmowców w Hollywood, zimna wojna, hippisi, ruchy emancypacyjne, miejskie legendy, jak ta o aligatorze w kanałach - wszystko zostało przez autorów powiązane i przefitrowane przez ich historię o wirusie z kosmosu. Do tego dorzucili interludia, czyli urywki stylizowane na fragmenty z prasy, książek, wspomnień - jest nawet gonzo Lęk i odraza w Dżokerowie autorstwa Dr Huntera S. Thompsona (i jest to majstersztyk; jak nie znacie prawdziwej książki Fear and Loathing in Las Vegas Thompsona to polecam).
Podobnie jak w przypadku wspomnianego tytułu Marvel Comics, historyjki o ludziach borykających się z supermocami kryją głębsze dno, są opowieściami o akceptacji i otwartości i radzeniu sobie z samym sobą (a także o dokonujących się zmianach społecznych, seksie, narkotykach i przemocy).
Trudno wyróżnić mi najlepszy i najgorszy tekst - tym bardziej, że (przynajmniej w większości) stanowią w miarę połączoną całość. Cała antologia jako taka jest bardzo dobra, polecam uwadze zwłaszcza fanów komiksów i pulpy z przekazem.
Mary Shelley Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz
Klasyk horroru i s-f co jakiś czas odkrywany na nowo i odczytywany na rozmaite sposoby. Nowe wydanie w tłumaczeniu Macieja Płazy, zawierające posłowie jego autorstwa oraz ilustracje (drzeworyty) Lynda Warda. Do tego w książce znalazły się wstęp autorki do trzeciego wydania (to jest tłumaczenie wersji pierwotnej), fragment Pogrzebu George'a Gordona Byrona, Opowieści o duchach męża autorki oraz Wampir Johna Williama Polidori'ego.
Szczerze? Frankenstein to koszmarna ramota, egzaltowana, naiwna i pełna dłużyzn, cierpiąca na wszystkie choroby literatury romantycznej. Mogę to porównać do pradziadka-bohatera wojennego, o którego heroicznych czynach pamięta cała rodzina, które ukonstytuowały niejako pozycję rodziny i poczucie jej wspólnoty, wspólną tożsamość łączącą najbardziej oddalonych od siebie krewnych. Przodka wszyscy szanują, pamięć o nim przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. Niestety, obecnie zacny praszczur jest zżartym przez Parkinsona i Alzheimera wrakiem załatwiającym się bezwiednie pod siebie. Okrutne, ale prawdziwe.
Długo by wymieniać, dlaczego książka była (i jest) dziełem ponadczasowym (wprowadzenie odniesień filozoficznych i naukowych na taką skalę, pytania o człowieczeństwo i jego granice, o moralną odpowiedzialność w ogóle i w badaniach naukowych, o istotę zła i dobra, itp, itd., etc.), nie warto też przypominać jej wkładu w naszą kulturę (masową i bardziej zindywidualizowaną) bo jest oczywisty. Pokłońmy się i idźmy na przód, zmianę pieluchy pozostawiając przeklinającej pod nosem pielęgniarce.
Władysław Reymont Wampir
Wszystkie zarzuty jakie mam wobec Frankensteina pasują jak ulał do Wampira. Oczywiście z uwzględnieniem diametralnie innego kontekstu wynikającego z innych czasów, warunków i miejsca oraz faktu, że Wampir jest pozycją raczej nieznaną szerzej rzeczy czytelników, nawet siedzących w gatunku. Dotarłem do połowy książki, nie byłem w stanie ruszyć dalej. Cóż, co kto lubi.
Pora Zwyrola: Noc Zombie, 30.01.15
Noce terroru (ech, jakby nie można było przetłumaczyć terror na groza) i Zombie: Pożeracze mięsa (Fulci! scena w której zombie walczy pod wodą z rekinem!) nie były takimi paściami jak nunsploitation z poprzedniej Pory, więc momentami się nudziłem. Ale i tak była to wspaniała uczta filmowa dla wybrednych o ekscentrycznych gustach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.