Janusz Meissner Czarna bandera
wyd. Iskry, 1972. Czasem dobrze jest przypomnieć sobie treść książki przeczytanej po raz pierwszy całe otchłanie lat temu, gdy jednymi zmartwieniami były nadmiar wolnego czasu i niemożność zwrócenia na siebie uwagi koleżanki siedzącej ławkę obok, zwłaszcza, jeśli ta książka się nie zestarzała od tamtego czasu.
Meissner był niezwykłą postacią. Nie chce mi się o nim tu rozpisywać, w końcu to Pokrótce, więc podaję link do wiki. Można tylko ubolewać nad tym, że w morzu napływającego zewsząd chłamu i trzeciorzędnych pierdół wydawanych u nas jako bestsellery, nasi autorzy książek dla dorastającej młodzieży tacy jak Meissner, Alfred Szklarki czy chociażby Adam Bahdaj odchodzą w zapomnienie.
Czarna bandera to pierwszy tom marynistycznej trylogii o XVI-wiecznym korsarzu Janie "Martenie" Kunie. OK, powiedzmy sobie szczerze, Conrad to nie jest, Herman Melville też nie, jednak w swojej kategorii, książki przygodowej czerpiącej mnóstwo z klasycznych pozycji gatunku sprawdza się bardzo dobrze. Aż się chce pojechać nad morze i wyruszyć na poszukiwanie ostatnich białych plam rozsianych gdzieś pośród błękitnego bezkresu.
Sunless Sea
jak już jesteśmy przy tematyce marynistycznej nie mogę nie wspomnieć o najlepszej grze komputerowej w jaką grałem od dłuższego czasu. Ten przepoczciwy indyk to mieszanina zręcznościówki 2D, RPG i gry paragrafowej (tak, nie widać bohatera, tak, przeklikowujesz się przez ściany tekstu). Rzecz się dzieje w podziemnym świecie na podziemnym morzu, na które został niegdyś przemieszczony... Londyn. Fallen London to główna metropolia tego świata, świata bezkresnego morza z rozrzuconymi na nim wyspami i pływającymi między nimi bestiami rodem z koszmarów. Po morzu pływa się za pomocą kursorów, także walka jest w trybie zręcznościowym - wszelkie interakcje z postaciami i w portach to paragrafówka.
Świat przedstawiony to surrealistyczny majstersztyk, ulepiony z dziwnych i czasem na pierwszy rzut oka niedobranych elementów. Weźmy trochę wspomnianych wcześniej autorów klasycznych książek marynistycznych, Lovecrafta, Pratchetta i Gaimana (u tego nawet był Londyn Pod) i wymieszajmy razem. Pradawni bogowie, inteligentne szczury i świnki morskie, nieumarli stanowiący kokony dla ciem, pradawne artefakty, obce rasy, intrygi polityczne, walka mocarstw...
Gra jest trudna i pomyślana w taki sposób, że ze śmierci głównego bohatera można wyciągnąć korzyści - w postaci bonusów przekazywanych kolejnym bohaterom (także jako potomkom bohatera - można sobie zrobić cały ród kapitanów). Gra nie ma formalnego zakończenia - - to taki sandbox - gracz sam decyduje w jaki sposób chce grę zakończyć i kiedy. Część miejsc na mapie świata zawsze leży w tych samych miejscach, reszta jest generowana pół losowo.
Ponieważ człowiek już tak ma, że nie lubi ciemności, pływając po Bezsłonecznym Morzu trzeba uważać, by nie wpaść w obłęd/nie wpędzić w obłęd załogi. A gdy coś sobie źle policzymy w kwestii zapasów, jest jeszcze gorzej - możemy utknąć pośrodku niczego bez paliwa i bez żywności. Składanie ofiar bóstwom lub kanibalizm to rozwiązania tymczasowe.
Reasumując, polecam gorąco. Specyficzna gra, nie dla każdego, na dłuższą metę nieco nużąca, jednak wynagradzająca niedogodności wizją i rozmachem świata przedstawionego. Twórcy prowadzą też przeglądarkową grę osadzoną w tym samym uniwersum, zwie się ona Fallen London.
Pora Zwyrola: Noc z superbohaterami Tromy, 27.03.15.
aka Noc z chujowymi superbohaterami. Do tego stopnia, że od jednego ze sponsorów, sex-shopu Kinky Winky jeden ze szczęśliwych widzów otrzymał cock ring. Przyczepiłbym się tylko do sposobu wyłonienia osoby otrzymującej upominek. Osoby siedzące w dalszych rzędach nie miały szans się załapać.
Wyświetlono dla klasyki Tromy - kultowego Toxic Avengera (nic a nic się nie zestarzał, ba, w dobie boomu na kino superbohaterskie przeżywa drugą młodość; cudowny film zabijający stereotypowe studentki dietetyki i kosmetologii) i niemniej kultowy obraz Sgt. Kabukiman N.Y.P.D. (pomyślany jako film dla dzieci - wyszło coś zupełnie innego, ale z infantylnymi, kreskówkowymi gagami). Ja tam się bawiłem świetnie.
999. Antologia opowieści niesamowitych, red. Al Sarrantonio, tom I i II
Znalazłem to na pchlim targu i kupiłem za śmieszne pieniądze. Wyd. Albatros 2001, 2002.
Zebrano tu najróżniejszych autorów reprezentujących najróżniejsze podejścia i szkoły w ramach szeroko pojętego horroru. Trafiło tu wiele znanych nazwisk - tyle, że znanych niekoniecznie w Polsce. Niedzielny fan horroru kojarzyłby pewnie tylko Kinga - akurat zamieszczone tu jego opowiadanie jest, delikatnie mówiąc, denne.
Ostatnimi czasy wyostrza i radykalizuje mi się gust. Jeszcze z pół roku temu myślę że pisałbym o niniejszych książkach w superlatywach - teraz jednak kolejne przewidywalne i odtwórcze historyjki o zabójcach, koszmarach sennych, czymś czyhającym w mroku lub chociażby w mroku psychiki bohaterów, i jakiejś innej horrorowej gadzinie nie robią na mnie takiego wrażenia. Próby rewitalizacji starych motywów z nawiedzonymi domami, duchami,
zombie czy wampirami mieszają się z próbami wyjścia poza klasyczne
horrorowe instrumentarium, w stronę nowszego horrorowego instrumentarium
- złych snów, traum z dzieciństwa, szalonych morderców, takich czy
innych zaburzeń i anomalii w perfekcyjnie zwyczajnej rzeczywistości. Czasem oczywistych aż do toporności, innym razem całkiem subtelnych.
Najbardziej do gustu przypadły mi teksty nieoczywiste - podjeżdżające pod weird lub wszelką dziwność. Takie, gdzie nie da się wyjaśnić tego, co się dzieje, lub gdzie występuje obcość niepojęta i nie dająca się rozszyfrować lub wreszcie gdzie mamy do czynienia z czymś niepasującym, nieprzystającym - coś drga w duchu czytelnika, jest niepokojące per se. A także takie, które są po prostu dziwne. Było ich tutaj całkiem sporo; niektóre lepsze, niektóre gorsze, nieraz rozczarowujące oczywistym zakończeniem po obiecującym początku.
W drugim tomie trafił się Ligotti z Cień i ciemność. Opowiadanie to, znane mi z Teatro Grottesco tutaj w innym tłumaczeniu rzuca nieco inne światło na twórczość autora. Ligotti nabiera w tym tłumaczeniu znacznie wyraźniejszego odcienia, nazwijmy to, cyniczno-ironicznego. W tłumaczeniu z Teatro tekst stracił sporo z niewymuszonego, złośliwego humoru z którym autor odmalował świat przedstawiony i zaludniające go postaci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.