środa, 6 maja 2015

R. Andrew Chesnut "Santa Muerte. Święta Śmierć"

Okultura, 2015


No! W końcu dorwałem tę pozycję. I nieco się rozczarowałem. Ale po kolei.
Autor przyjmuje dosyć osobisty stosunek do omawianego zagadnienia, stawia się nie tylko w roli obserwatora pragnącego oddać bohaterce tytułowej sprawiedliwość (ze względu na dosyć jednostronne jej przedstawianie w mainstreamie i nagonce rozpętanej przez meksykańskie władze i kościół katolicki), lecz poniekąd też sympatyka. Przy pisaniu tej książki zetknął się z głównym i palącym problemem dotykającym każdego, kto styka się z tematem i chce przeprowadzić rzetelne badania - tak na prawdę kult jest jeszcze daleki od ujednolicenia i kodyfikacji, ma dosyć ubogą warstwę teoretyczną, rozwija się głównie w środowiskach nie przykładających wagi do tworzenia kompletnych i spójnych teologii, na dodatek przez lata wiara ta była zwalczana i trwała w podziemiu - co ma swoje przełożenie na ilość dostępnej fachowej literatury na ten temat.
Z racji na tak oczywiste braki autor oparł się więc na wywiadach z wyznawcami i mniej lub bardziej samozwańczymi duchowymi liderami tej burzliwie rozkwitającej nowej a jednak bardzo starej religii a także na źródłach internetowych. Wspomina, że rozmawiał z ogromną ilością wiernych (w tym z wyznawcami wśród swoich bliskich), tymczasem wspomina w książce tylko o paru z nich, do tego o kilku kilkukrotnie. Jasne, z pewnością od szeregowych wiernych uzyskał z grubsza te same odpowiedzi i absolutnie nie zachodziła potrzeba ich dokładniejszego wypunktowania, jednak uczucie niedosytu pozostaje.
Również w związku z tym autor pewne poboczne kwestie potraktował po macoszemu. Ja akurat mam jakiekolwiek pojęcie o kulturze meksykańskiej oraz meksykańskiej religijności, a także orientuję się w tematyce eklektycznych kultów indiańsko-chrześcijańsko-afrykańskich w stylu chociażby Santerii, które są stałym elementem duchowego pejzażu Ameryki Środkowej i Południowej. Spora część czytelników zapewne też, w końcu to książka Okultury, jednak dla laika za dużo pojęć będzie niezrozumiałych, cały kontekst kultury meksykańskiej i poplątanej historii całego regionu będzie dla niego jeszcze bardziej niezrozumiały, a bez znajomości uwarunkowań które wypłynęły na taki a nie inny kształt religii nie da się zrozumieć danej religii jako takiej. Rodzi się tu inny kłopot - przy uwzględnieniu wszystkich możliwych backgroundów kompletne dzieło mogłoby mieć i z 1500 stron a i tak jakieś kwestie nie zostałyby w nim poruszone.
Meksyk jeszcze w czasach gdy był Tenochtitlanem miał fioła na punkcie śmierci. Z gruntu pogańskie wyobrażenie przetrwało wieki, z czasem wsiąkło w ludowy katolicyzm, czasem - podobnie zresztą jak i polski ludowy katolicyzm - katolicki w gruncie rzeczy tylko z nazwy. Oprócz Świętej Śmierci wśród tzw. ludowych świętych nijak nie uznanych przez kościół jako instytucję jest też np. ten miły pan. Na zasadzie dosyć odległej analogii, kult Santa Muerte w takim ujęciu to trochę jakby u nas ktoś składał na domowych ołtarzach ofiary Janowi Pawłowi II i prosił go o najróżniejsze rzeczy - od pognębienia swoich wrogów przez prośby sprowadzenie do domu niewiernych kochanków aż po łaskawe wyrok dla prawilnych ziomków z dzielni. Ok, zły przykład - bo u nas w naszym ludowym katolicyzmie właśnie tak kult Papieża-Polaka wygląda.A zresztą, nie ważne, wróćmy do tematu.
Kult Świętej Śmierci wyszedł z podziemia w ciągu ostatnich lat i przeżywa ogromny boom w skali całego kraju, jest też elementem tradycji łączącej Meksykanów na emigracji - wraz z nimi rozprzestrzenia się też po Stanach Zjednoczonych, docierając w bardzo odległe rejony ziemskiego imperium Reptilian. Z racji na wielonurtowość i niedookreślenie religii spora część wyznawców łączy go z katolicyzmem, inni z plemiennym szamanizmem lub lokalną wiarą rodzimą - wszystkie te podejścia rzecz jasna przeplatają się płynnie, dochodzą jeszcze wpływy chociażby Santerii lub jej podobnych eklektycznych religii. Wśród głównych najbardziej zinstytucjonalizowanych ośrodków kultu jest zarówno zarejestrowana religia byłego księdza - tradycjonalisty katolickiego jak i ośrodek założony dość spontanicznie na prywatnej posesji kobiety, której syn dzięki wstawiennictwu Ponurej Żniwiarki wyszedł z więzienia.
Kult najsilniej rozprzestrzenia się w środowiskach biednych i wykluczonych - czasem przez względu na błędy strukturalne systemu, czasem ze względu na takie a nie inne życiowe wybory, czasem przez spot jednego i drugiego (baroni narkotykowi trzęsący większością kraju są dla pozbawionej perspektyw młodzieży wzorami do naśladowania), śmierć jest równa dla wszystkich, jej prerogatywy czasem dorównują boskim, czasem je przewyższają, poza tym jest mocno antropomorfizowana (jak większość świętych katolickich w ludowym katolicyzmie, co jest echami dawnego pogaństwa), bliska ludziom i rozumiejąca ich potrzeby.
Obrządki ku czci Świętej Śmierci łączą wpływy katolickie i wszelkie inne (nie chcę po raz kolejny przepisywać tego samego). Mamy więc poświęcone świece, obrządki z udziałem dymu tytoniowego, składanie w ofierze pokarmów i alkoholu, kwiatów, wody. Bardzo pogańskie w swojej naturze (budzące też skojarzenia z licznymi praktykami magicznymi) - jest ofiara, w zamian za nią bóstwo spełnia prośby. Do tego dokłada się np. zaczerpniętą z katolicyzmu modlitwę różańcową. Autor moim zdaniem zbyt po macoszemu potraktował same obrządki, opisując tylko niektóre.
Cała książka podzielona jest na rozdziały nazwane kolorami najpopularniejszych świec zapalanych ku czci Santa Muerte. Oprócz opisów niezwykle rozległych kompetencji świętej każdy rozdział wzbogacony jest o tło społeczne i próbę ustalenia, skąd dane prerogatywy właściwie się wzięły. Wbrew imieniu, Święta Śmierć poza nękaniem wrogów swoich wyznawców m.in. leczy z chorób, przynosi bogactwo, przywraca na łono rodziny niewiernych mężów; wyznają ją zarówno ludzie z marginesu i środowisk przestępczych jak i wojskowi, policjanci, członkowie aparatu sądowniczego. Kult Santa Muerte jest najszybciej rozwijającą się religią w Meksyku.
Nie sposób odmówić autorowi tego, że na tyle wyczerpał temat, na ile mógł. Jako jeden z pierwszych wprowadził Świętą Śmierć do dyskursu akademickiego. Ze względu na rozległość tematu nie sposób nie odnieść wrażenia, że niektóre wątki poboczne autor mógł przedstawić szerzej. Mnie zasmuciło jeszcze to, że w książce ani razu nie pada słowo hierofania ani teofania, ale to nie jest żaden argument przeciwko tej książce tylko moje dziwactwo.
Odnośnie tłumaczenia, zastanawiam się nad jedną rzeczą. Wśród meksykańskich ludowych świętych autor wymienia też "Świętego Judasza". Najprawdopodobniej chodzi o świętego Judę Tadeusza, w katolicyzmie patrona m.in. spraw beznadziejnych. Jego kult odbiegający od wykładni oficjeli kościelnych i przyjętej tradycji pojawiał się spontanicznie i w Polsce - kiedyś po kościołach leżały nie klepnięte przez wierchuszkę litanie do niego - warunkiem spełnienia się takiej modlitwy było m.in. wydrukowanie jej treści w określonej ilości egzemplarzy i zostawienie ich w kościele, w ławkach. Zastanawiam się, czy w oryginale był Saint Jude czy Saint Judas, czy jeszcze jakoś inaczej. Tłumaczenia jego imienia na Judasz raczej się nie spotyka, zapewne ze względu na oczywiste skojarzenia z innym Judaszem. Być może więc warto by inaczej przetłumaczyć to imię, w zależności rzecz jasna od tego, jak brzmiało w oryginale. Ogólnie Okultura mogłaby lepiej przykładać się do tłumaczeń fragmentów związanych z chrześcijaństwem - chociaż nie jest to ten sam kaliber hipotetycznej wpadki co "Wschodni Kościół Ortodoksyjny" (zamiast takiej czy innej Cerkwi Prawosławnej) w Czerwonej Bogini.
Być może w przyszłości powstaną lepsze pozycje o religii Santa Muerte, na chwilę obecną ta pozycja jest jednak jedną z lepszych, jeśli w ogóle są jakieś inne chociaż zahaczające o poziom literatury naukowej.

Jako uzupełnienie tematyki tej książki ogarnąłem sobie grimuar Liber Falxifer. Ta współczesna księga czarów poświęcona jest bytowi znanemu m.in. pod imieniem Senor La Muerte - jest to męski odpowiednik Santa Muerte rozpowszechniony w Ameryce Południowej, np. w Argentynie. Pierwsza część księgi zawiera pewne ogólne wprowadzenie, gdzie łopatologicznie rozróżnia się kult publiczny (czyli z grubsza to, co czym swoją książkę napisał Chesnut) od prywatnego.
Tu już nie ma różnokolorowych świec Jeśli ktoś ewokując demony i rozkazując im zaznacza przy tym, żeby nikt postronny ani żadna żywa istota nie ucierpiała przy spełnianiu żądań maga, nie powinien sięgać po LF. Spora część opisanych rytuałów wymaga użycia części ludzkich zwłok lub przynajmniej cmentarnych utensyliów, do tego mamy tu jeszcze składanie ofiar ze zwierząt. Sam Władca Cmentarza jest w tej tradycji utożsamiony z Kainem (Qayin). W drugiej części grimuara - Liber Falxifer II autor wprowadza jeszcze siostrę Kaina, Qalmanę. Wg. części źródeł żydowskich Kain wraz z siostrą to pierwsze dzieci Adama i Ewy, Abel i jego siostra byli następni. Tradycja w której sytuują się powyżej pokrótce przedstawione grimuary (rodzaj mieszaniny gnostycyzmu z satanizmem zwanej przez anglosasów mianem Anti-Cosmic Satanism; jak ktoś słucha black/death metalu to nieświadomie mógł się zetknąć z tym zjawiskiem) łączy pierwsze rodzeństwo z Szatanem który pod postacią węża posiadł Ewę. Pozwolę sobie zacytować odpowiedni fragment, z którego zapewne niczego nie zrozumiecie, niewtajemniczony plebsie, gliniane bękarty Demiurga: Eve Loved the Serpent for the gift it had bestowed upon her and the Serpent injected its Black Light into her womb. Thus the male spiritual essence of Satan-Samael and female spiritual essence of Taninsam-Lilith impregnated Eve with the Acosmic Seed-Fire. Ok, zawsze jest to jakaś podbudowa ezoteryczna dla współczesnego kultu śmierci - do mnie jednak nie przemawia.
Mój kumpel słowiański rodzimowierca/szaman poddał też w wątpliwość, jakoby Nicotiana Tabacum wspomniana w pierwszej części grimuaru była demonem - nie dość, że to gatunek sztuczny, to na dodatek Nicotina Rustica jest zwyczajnym duchem. Ufam jego kompetencjom.
Co ciekawe, twierdzenie jakoby Szatan miał posiąść Ewę podnoszą też zwolennicy tzw. Christian Identity, czyli obrzydliwego, rasistowskiego sekciarstwa z USA, sięgającego w swojej historii do brytyjskich izraelitów i teorii o zaginionych plemionach Izraela. Ich zdaniem - uogólniając - Kain był pierwszym złowrogim, domyślnie "anty-białym" Żydem, biblijnymi żydami są tak naprawdę "aryjczycy", itd.
Ale to wszystko to już inne historie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.