niedziela, 31 stycznia 2016

Upływający czas #55

Z okazji nadchodzących Świą...

A nie, moment.

Dobra, to w takim razie mam nadzieję, że bawiliście się przednio, niezależnie od tego co, gdzie i kiedy świętowaliście.


Nigdy nie lubiłem klecić podsumowań rocznych, tym bardziej, że raczej nie jestem z niczym na bieżąco.


Dawno tu nie zaglądałem, ale - będę szczery - po prostu mi się nie chce prowadzić bloga, jest tyle ciekawszych rzeczy do roboty po powrocie z roboty lub i w dni wolne. Czasem nawet stężenie pyłów PM10 i PM2,5 spadnie poniżej 1200% normy i można wtedy zaryzykować krótki spacer wokół bloku.

Zacząłem klecić opowiadania z myślą o zbiorze opowiadań. Na razie jest ich 2,5. Biorąc pod uwagę mój rozlazły i dość przypadkowy tryb pracy (dłubię literacko zazwyczaj tylko przez kilka przypadkowo wybranych miesięcy w roku, tzn. wtedy, kiedy czuję taką potrzebę), całość będzie gotowa za jakieś 5-10 lat. Pewnie nikt nie będzie chciał jej wydać (uderzę do 1-3 niszowych wydawnictw, przy założeniu, że będą jeszcze wtedy na rynku), więc zapewne ostatecznie trafię na jakiś ebookowy selfpublishing (chociaż i tam ostatnio nastąpiła przynajmniej jedna efektowna wywrotka), gdzie będę sprzedawał się samodzielnie za 2,50zł, tuż obok nawiedzonych grafomanów uważających się za literackich geniuszy.
Dlatego najprawdopodobniej zbiór nigdy nie powstanie, a na bieżąco płodzone teksty będę rozsyłał do środowiskowych mniej lub bardziej nieprofesjonalnych pism i zinów.
W gruncie rzeczy to nie chciałbym być pisarzem, bycie sporadycznym autorem wystarcza mi w zupełności. Naiwnie uważam, że moja twórczość będzie w stanie obronić się sama, praktycznie bez żadnych mechanizmów (auto)promocyjnych. Nie przysporzę sobie popularności w polskim horrorowym grajdołku tym stwierdzeniem, ale rzucę je w eter i tak: w środowisku już teraz jest zdecydowanie zbyt wielu autorów nadrabiających braki w talencie dobrym pijarem i środowiskowym fejmem.
Jedyne na czym mi zależy jako autorowi to zdobyć sobie grupę czytelników z którymi byśmy się w miarę dobrze rozumieli. Reszta jest w sumie nieistotna. To miłe uczucie, jak komuś podoba się moja twórczość (w sumie reakcje czytelników nie są dla mnie aż tak ważne jak sam fakt, że zostałem gdzieś opublikowany), ale - zazwyczaj - pisząc wywalam z siebie różne różności, które akurat leżą mi na wątrobie. Przestają leżeć - dobra nasza. Komuś się to podoba - dzięki. Nie podoba się - spoko.

W gruncie rzeczy trochę zmagam się z przewlekłym rozczarowaniem, przejmującym poczuciem, że wszystko wokoło to nieistotne absurdy. Mam wrażenie, jakbym cały czas był zmęczony.

Dobra, dość marudzenia.


Byłem w kinie na tym nowym Tarantino. Gęsty, klaustrofobiczny obraz zajeżdżający eurowesternem (przez pierwszą ~połowę) pozbawiony jednak polotu takich klasyków jak The Great Silence czy gęstości Cut-Throats Nine (1972), potem przechodzący w uroczą napierdalankę. Kwestie równouprawnienia Afroamerykanów, rasizmu, itd., pewnie budzą więcej emocji za oceanem niż u nas. Estetyzacja przemocy - także psychicznej - a także iście surrealistyczna łatwość zabijania - to przynajmniej dla takiego degenerata jak ja - największe zalety filmu. Amoralność postaci - też plus. Tytuł adekwatny. Soundtrack pasowałby bardziej do poważniejszej klasyki gatunku lub horroru - ale nie jest zły. Brawo za Kurta Russela - od dnia gdy za szczeniaka obejrzałem po raz pierwszy Ucieczkę z Nowego Jorku bardzo lubię tego gościa.


A czytać, to czytałem. Dużo czytałem.

Neil Gaiman x3: Drażliwe tematy, Dym i lustra, Rzeczy ulotne - nowe wydania, te w twardych okładkach, z blondynką, czarnowłosą i rudą.

Nie ukrywam, że mając wielki szacunek do twórczości Gaimana, prawdziwego człowieka popkulturowego renesansu, odnajdującego się w najróżniejszych formach i kształtach, nigdy nie współodczuwałem z jego twórczością. Czytało się świetnie, sypał pomysłami jak z rękawa, skakał z estetyki na estetykę, od baśniowych wariacji przez nastrojowe dark fantasy po eteryczne, oniryczne horrory, do tego jeszcze trafiła się tu i ówdzie poezja - ale nie trafia on do mnie tak bardzo, jakby mógł. Najwyraźniej nadajemy na rozbieżnych częstotliwościach. Gaiman to dla mnie jeden z tych autorów, w przypadku których obcując z jego tekstami widzisz w pełni jego talent i doceniasz kunszt - a miesiąc później pamiętasz o talencie i kunszcie ale za cholery nie potrafisz przywołać wspomnień więcej niż z ~5 opowiadań z trzech zbiorów opowiadań.


Star Wars:

Nowa Era Jedi:
R.A Salvatore Wektor pierwszy
Michael Stackpole Mroczny przypływ I: Szturm
Michael Stackpole Mroczny przypływ II: Inwazja
James Luceno Agenci Chaosu I: Próba bohatera
James Luceno Agenci Chaosu II: Zmierzch Jedi
Kathy Tyers Punkt równowagi
Greg Keyes Ostrze zwycięstwa I: Podbój
Greg Keyes Ostrze zwycięstwa II: Odrodzenie
Troy Denning Gwiazda po gwieździe
Elaine Cunningham Mroczna podróż
Aaron Allston Linie wroga I: Powrót Rebelii
Aaron Allston Linie wroga II: Twierdza Rebelii
Matthew Stover Zdrajca
Walter Jon Williams Szlak przeznaczenia
Sean Williams, Shane Dix Heretyk Mocy I: Ruiny Imperium
Sean Williams, Shane Dix Heretyk Mocy II: Uchodźca
Sean Williams, Shane Dix Heretyk Mocy III: Spotkanie po latach
Greg Keyes Ostatnie proroctwo
James Luceno Jednocząca moc

Trylogia Mroczne Gniazdo:
Troy Denning Mroczne Gniazdo I: Władca Dwumyślnych
Troy Denning Mroczne Gniazdo II: Niewidzialna królowa
Troy Denning Mroczne Gniazdo III: Wojna rojów

Dziedzictwo Mocy:
Aaron Allston Zdrada
Karen Traviss Braterstwo krwi
Troy Denning Nawałnica
Aaron Allston Wygnanie
Karen Traviss Poświęcenie
Troy Denning Piekło
Aaron Allston Furia
Karen Traviss Objawienie
Troy Denning Niezwyciężony

Przed Przeznaczeniem Jedi:
Paul S. Kemp Rozdroża czasu

Aaaaa także z drugiej strony osi czasu:
Drew Karpyshyn Droga zagłady
Drew Karpyshyn Zasada dwóch
Drew Karpyshyn Dynastia zła

Ok, część z Was pewnie o tym nie wiedziała, ale jestem wielkim fanem Star Wars. Może nie aż takim jak np. pewien mój dobry przyjaciel będący wyznawcą religii Jedi, ale jednak. Poza tym nie mam wiernopoddańczego stosunku do starego kanonu zwanego Expanded Universe.
Nie zamierzam pisać tutaj wprowadzenia do Expanded Universe, czyli wykraczającego poza filmy uniwersum Star Wars, które zaczęło się formalnie w 1978 roku (przynajmniej tę datę się podaje najczęściej) i które zabił Disney (kogo chcemy oszukać - zabił je sam George Lucas sprzedając markę Disney'owi) tworząc od podstaw własne kontynuacje Powrotu Jedi, ponieważ można by o tym pisać całe eseje, w których i tak nie dojdzie się do żadnych konstruktywnych wniosków. Wszystko przed Disney'em aktualnie wrzucono do nowej pod-marki Legends, kto wie, czy i kiedy stare uniwersum będzie jeszcze kontynuowane.
Fakt faktem, cała rzesza autorów książek, komiksów, seriali, gier komputerowych wzniosła na przestrzeni ~40 lat ocean historii, postaci, wątków. Bądźmy szczerzy - żadnych geniuszy literackich tam nie było (wyróżniali się co najwyżej bardzo sprawni rzemieślnicy jak Timothy Zahn), za to swoją przystań znaleźli tam autorzy-wyrobnicy znani z pisania książek w nieswoich uniwersach (Dungeons & Dragons/gry starego, dobrego Black Isle, Mass Effect, gry Blizzarda, itd., itp., etc.).
Powiedzmy sobie szczerze: nawet najlepsze książki ze Star Wars Expanded Universe (żadna z wyżej wymienionych nie zalicza się moim zdaniem do tych najlepszych, może poza sympatyczną Trylogia Bane'a i Zdrajcą, pozycją bardzo różną od przygodowo-sensacyjnej bieda-psychologizującej starwarsowej typówki) to pieprzone czytadła (tak, nawet legendarna trylogia Thrawna to czytadła - ok psychofani, czekam na groźby karalne), do tego polski wydawca książek Star Wars z czasów przed Disney'em - Amber - dołożył swoje trzy grosze do niskiej jakości całości - albo styl wszystkich autorów jest praktycznie identyczny, albo tłumacze wyrównywali indywidualne cechy wszystkich autorów, do tego nie raz i nie dwa robili to wyjątkowo topornie i niechlujnie. Nie miałem jeszcze przyjemności z pozycjami z nowego kanonu wydawanego przez Uroborosa (czy jakoś tak, nie chce mi się teraz góglać za poprawną nazwą, leniwy jestem i nie lubię się rozpraszać w czasie pisania).
Z jednej strony szkoda mi Expanded Universe jako takiego, Star Wars bez Thrawna, Mary Jade, Jacena i Jainy Solo to nie to samo, z drugiej strony trzeba przyznać szczerze, że przez cały okres rozwoju uniwersum wykwitło w nim mnóstwo bzdur, historii złych, nieprzemyślanych, a stabilność i wewnętrzna spójność uniwersum nieraz sprawiała wrażenie pospinanej agrafkami (vivat wszystkie retcony i wrzucanie na siłę do późniejszych książek/komiksów postaci/miejsc/aluzji do historii sprzed lat, żeby tylko były, skoro już je ktoś kiedyś wymyślił). Do tego - przynajmniej mnie - denerwowało zrobienie z całego uniwersum sitcomu o przygodach rodzin Skywalkerów i Solo - ok, poza czasami Starej Republiki i wcześniejszymi, a także generalnie przed Mrocznym Widmem. Ale przynajmniej mnie to nudziło - kolejni autorzy daliby se w końcu spokój, wymyślili kogoś nowego. Tymczasem w ostatniej, niewydanej w PL książce z EU Han Solo ma już koło 80-tki. Bez kitu, dajcie im odpocząć.

Nowa Era Jedi moim zdaniem była wielką niewykorzystaną szansą - na przewietrzenie uniwersum. Inwazja obcych istot z obcej galaktyki, niewidocznych w Mocy, mających do tego żywe organizmy za broń, statki i przedmioty codziennego użytku to samograj. W końcu coś nowego w stosunku do po raz n-ty odnawianych Imperiów lub wyciągania z dupy kolejnych chętnych na odrodzenie Imperium lub utworzenie własnego. Myślałem, że będzie to nowe rozdanie - i poniekąd było, ale nie do końca. Niby galaktyka została zmieniona nie do poznania, całe planety zostały nieodwracalnie (ok, nie przesadzajmy z tą nieodwracalnością) zmienione, przynajmniej kilka populacji planet zostało całkowicie wymordowanych, porządek polityczny wywrócono kilkakrotnie, bardzo rozwinięto wielu bohaterów, także starych i dobrze znanych, a mimo tego nie zrobiono czegoś, o co aż by się prosiło - nie zakończono z hukiem życia wielu postaci z wcześniejszych książek, nie rozwalono w pył planet, gdzie wcześniejsi autorzy narobili jakiś głupot, nie wyczyszczono nadmiaru wątków, historii, opowieści. Aż się o tak radykalny krok prosiło. Jednym eventem można było przewietrzyć zaduch zbierający się w uniwersum. Poza przygotowaniem gruntu pod przyszłe serie, jedyne w czym namieszano, to w powszechnie uznanym rozumieniu Mocy - tylko po to, by w kolejnej dużej serii, czyli Dziedzictwie Mocy, w sporej części wycofać się ze zmian (SPOILER - Vergere w NEJ sprawiała wrażenie znacznie bardziej niejednoznacznej postaci niż w DM, gdzie okazało się, że była po prostu Sithem nie przyznającym się do bycia Sithem). Ok, w NEJ ginie też jedna postać znana z filmów - co wpływa na wszystkie pozostałe - brawa za odwagę i próbę pokazania starych bohaterów jako steranych życiem i targanych wątpliwościami. To się udało.
Sama historia ciągnąca się przez 19 książek obfituje w zwroty akcji, cliffhangery, widzimy z jak ekstremalnymi sytuacjami zderzają się bohaterowie, jak w zetknięciu się z nimi pękają im światopoglądy i kręgosłupy moralne. Motyw zderzenia się z obcą, nieznaną technologią jest dobry, ale zaprezentowany nierówno - po początkowych zupełnych klęskach Nowej Republice udaje się zadziwiająco szybko nawiązywać z Yuuzhan Vongami walkę jak równy z równym.
Interesująco opisano też postępującą przemianę samych najeźdźców, zderzenie się ich fanatyzmu, kultury skupionej na adorowaniu bólu, społeczeństwa kastowego z wszystkim co dla nich obce i niepojęte. Jasne, nie są to fachowe, naukowe analizy, ale nie jest to też zupełna amatorszczyzna.
Na tle historii jako całości wyróżnia się Zdrajca - teatr jednego aktora, historia o poświęceniu, rozpadzie i stworzeniu się na nowo.
Ktoś czegoś nie dopilnował (polski wydawca), w jednej z książek pewne nazwy/ksywy są tłumaczone inaczej niż w pozostałych. Ktoś czegoś nie dopilnował (autorzy oryginalni) - wychwyciłem kilka nieścisłości między poszczególnymi pozycjami. Chociaż przy takich rozmiarach projektu jak i rozmiarach całego uniwersum, to i tak tych nieścisłości było bardzo mało.

Mroczne Gniazdo przynosi kilka interesujących szczegółów (sięgających nieraz i do czasów sprzed Nowej Nadziei), rozwija pewien motyw poboczny z NEJ, poza tym jest dość daremną historią, zapychaczem miejsca, by zrobić coś z tym motywem pobocznym.

A Dziedzictwo Mocy? Ha, z jednej strony mamy zrzynkę z historii Vadera w wykonaniu - SPOILER - jego wnuka, z drugiej fantastyczny obraz rozpadającej się rzeczywistości politycznej Galaktycznego Sojuszu (powstałego na gruzach skorumpowanej Nowej Republiki w NEJ), gdzie niedawni (lub bardzo dawni) przyjaciele stają po przeciwnych stronach barykady (przejściowo np. Han i Leia vs. Luke i jego Nowy Zakon Jedi, po czym wszyscy vs. Darth Caedus). W finale pojawia się kolejna stara, dobra znajoma sprzed wielu, wielu lat. Swoje pięć minut ma też Boba Fett - poznajemy tragiczną historię jego żony, córki i wnuczki, a on sam staje się w pewnym momencie wręcz sympatyczny. Co jeszcze? Widać wyraźnie, że nasi bohaterowie się starzeją. Potwierdzony zostaje fakt, że niezależnie od siły charakteru i dobrych intencji nie da się być dobrym Sithem (ok, przedstawiono jeden niejednoznaczny przypadek potwierdzający regułę). Kolejni znani i lubiani bohaterowie (wprowadzeni już w książkach) giną. Generalnie - dużo się dzieje, ciekawie się dzieje. Jeszcze bardziej niż w NEJ zatarty zostaje podział na dobrych i złych. Całość jest jeszcze bardziej mroczna niż dosyć posępny NEJ (jak na standardy Star Wars oczywiście).
Co po Dziedzictwie? Mam kolejne książki, w tym całą następną dużą serię - Przeznaczenie Jedi. Przed serią jest kilka mniejszych historii wprowadzających do niej - Rozdroża czasu oscylują wokół postaci z dalszych szeregów, w końcu mamy coś innego niż 2137 odcinek serialu "Skywalkerowie i Solo ratują galaktykę", motyw z przeskokiem w czasie (bagatela 5000 lat) ciekawy, tak samo jak zaprezentowane efektowne i popełnione z premedytacją przejście na ciemną stronę. Zobaczymy, co będzie dalej. Niestety, upchnięto w jedną książkę trochę zbyt wiele wątków. Znów mamy charakterystyczne starwarsowe deus ex machina, gdy rzeczy się po prostu cudownie dzieją, wszystko dokładnie wtedy i w taki sposób, żeby wyszło w miarę dobrze.

Adnotacja na marginesie - całe uniwersum Star Wars zawiera milion przykładów (i argumentów) przeciwko wolnej woli. Ciekawe, czy ktoś kiedyś podjął się głębszej analizy tego wątku. Poczytałbym.

Trylogia Bane'a zaś to antyczna historia uniwersum. Epicka opowieść (kojarząca się momentami nie tyle ze Star Wars co Conanem Barbarzyńcą - starożytne ruiny, pradawne artefakty, mrożące krew w żyłach tajemnice czekające na odkrycie) o - nazwijmy to - reformie Sithów dokonanej przez Dartha Bane'a. Zły bohater został pokazany całkiem obiektywnie - bez oceniania i tkliwego moralizatorstwa. Pedantyczni fani notujący skrzętnie techniki i umiejętności użytkowników Mocy dopiszą do swoich list sporo elektryzujących nowinek (przeczytałbym historie o Jeszcze Bardziej Super-Duper-Zamierzchłych Czasach, kiedy Sithowie potrafili za pomocą Mocy zmieniać gwiazdy w supernowe). Karpyshyn potwierdził, że jest jednym z tych lepszych starwarsowych wyrobników, w mojej opinii leży półkę wyżej np. od takiej Elaine Cunningham.

Na zakończenie mógłbym się zastanowić, dlaczego spędziłem tyle czasu (i jeszcze trochę czasu na to zmarnuje) na czytanie tych odpowiedników harlequinów dla young adults i wiecznych dzieciaków - odpowiedź jest całkiem prosta - zapewne dlatego, że mimo wszystkich wad tych czytadeł, mimo ich bijącej po oczach czytadłowatości, pochłaniam je z prędkością światła, nie mogąc doczekać się na to, co wydarzy się w kolejnym tomie. Na tym chyba polega magia Star Wars - człowiek doskonale wie, że to badziew, a jednak znajduje autentyczną przyjemność w obcowaniu z nim. A może to tylko twórcze wykorzystanie sprawdzonych motywów, epickość i patos zderzone z heroicznymi zmaganiami potężnych bohaterów z własnymi słabościami i potężnymi przeciwnikami zewnętrznymi - baśniowość po przejściach - czyli coś, co - znów - stawia Star Wars koło Conana Barbarzyńcy niż koło klasyków zaangażowanej hard s-f poruszającej Ważkie Problemy. I dobrze.


Paolo Bacigalupi Wodny nóż

Serio ta książka trafiła do Uczty Wyobraźni? Jakoś głupio postawić mi ją na półce obok Tonącej dziewczyny, Ciemnego Edenu czy Diaspory. Nie zrozumcie mnie źle - worldbuilding jest wspaniały. Autor odwalił kawał dobrej roboty. Świat jest przedstawiony dosyć naturalistycznie i bezpretensjonalnie, dobro i zło to martwe etykietki, aluzje do faktycznych zjawisk społecznych, religijnych i trendów kulturalnych robią wrażenie, tak samo jak okopanie się autora w obecnym poziomie technologii i trendów w mediach społecznościowych, ale w gruncie rzeczy jest to tylko bardzo dobrze napisana opowieść sensacyjno-przygodowa. Nic aż tak przełomowego. Albo czegoś nie wychwyciłem. Zaprojektowana kunsztownie i przekonywająco wizja rozpadających się Stanów Zjednoczonych dotkniętych pustynnieniem i brakiem dostępu do wody jest całkiem przekonywująca ale w gruncie rzeczy mało odkrywcza. Namysł nad dokonującym się klimatycznym rozpierdzielem w skali planetarnej to też nic nowego, podobnie jak wizja zamkniętych i dobrze strzeżonych miast-enklaw dla bogaczy.


Marek Grzywacz Bogini z nożem w dłoni

Całkiem przyjemna nowelka. Udana krytyka zorganizowanych systemów religijnych. Niezła krytyka zamkniętych osiedli dla samozwańczej, nowobogackiej elity (przynajmniej tak to odebrałem, jeśli autor miał to też na myśli, to przyklaskuję). Świeży pomysł. Ładna okładka.
Dobra rzecz, aaaaale mówiąc szczerze, biorąc pod uwagę całą znaną mi twórczość Autora, to ma on w swoim dorobku rzeczy krótsze a lepsze.

Karolina "Mangusta" Kaczkowska, Tomasz "MordumX" Siwiec Liturgia plugastwa

No, flaczki podano do stołu. Chociaż paradoksalnie nie we flakach tkwi siła tego małego splitu opowiadań dwojga autorów, lecz w poruszanych kwestiach. Najsilniej oddziałujące na czytelnika teksty - a w każdym razie na mnie - Bestie, Słit focie, Otworek - albo są rzeźnią w stopniu symbolicznym, albo mogłyby w ogóle nie epatować brutalną przemocą, a i tak by się broniły jako horror ekstremalny (Bestie). Poza tym mamy po równo tekstów wesołych i refleksyjnych, eksploatujących zarówno sprawdzone motywy gatunku, jak i to, co leży autorom na wątrobie.
W swojej niezbyt rozpowszechnionej i niezbyt rozbudowanej niszy literackiego gore bardzo mocna pozycja. Świadectwo ciągłego rozwoju środowiska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.