sobota, 2 kwietnia 2016

Westerny które warto zobaczyć #3

Hannie Caulder, Burt Kennedy 1971

Western to taka estetyka, z którą w gruncie rzeczy można było zrobić cokolwiek. I robiono z nią cokolwiek, mieszając z innymi, poddając ją ciągłym reinterpretacjom i przeprowadzając operacje na jej bijącym sercu. Aż dziw bierze, że tak rzadko stanowiła podkładkę dla jednego z ciekawszych wyziewów kina eksploatacji - rape and revenge. Pewnie dlatego, że w gruncie rzeczy western amerykański zawsze przypisywał kobietom tradycyjne role, a eurowesterny, nawet kręcone przez reżyserów o lewicowych (czy wręcz komunizujących) zapatrywaniach, bywały równie konserwatywne (ba, mizoginistyczne) pod tym względem (bo i inna to była lewica niż ta współczesna).
Fabułę można streścić jednym zdaniem. Bohaterka tytułowa traci męża, dom i godność, następnie otrząsa się z traumy i z pomocą poznanego przypadkiem łowcy nagród (udaje się jej przekonać go, by ją szkolił z posługiwania się bronią) mści się na bandytach. Tylko tyle i aż tyle. Fabuła-samograj, ale jak prezentuje się całość?
Nakręcony w Hiszpanii film zawiera ogromną ilość przeoczeń. Nie trudno nie zauważyć np. stojących w tle kilku scen słupów wysokiego napięcia, średniowiecznego zamku, anteny radiowej; w scenach nad brzegiem morza na horyzoncie płynie jak najbardziej współczesny statek. Trzeba wspomnieć o plastikowych kaktusach, całe szczęście występują jedynie w kilku scenach. Bohaterowie jadący konno w jednej scenie jadą po piaszczystym podłożu pod górę - w następnym ujęciu widzimy ich na ubitej równinie, bez śladu zbocza w zasięgu wzroku.
Niezbyt fortunnie wyszło ukazanie ofiary gwałtu i świeżo upieczonej wdowy jako seksbomby, przez część filmu śmigającej w samym ponczo (grała ją Raquel Welch). Postaci poboczne (wśród nich postać grana przez Christophera Lee) są dość nijakie, główni źli nie wyróżniają się niczym spośród wszystkich złych w rape & revenge - tutaj dodatkowo parają się napadami na banki. Sceny otwierające film przywodzą skojarzenia z The Wild Bunch (Peckinpah '69), w jednym i drugim filmie jednego z bandytów grał Ernest Borgnine. Krew jest zbyt jaskrawa. Ale jest jej dużo. Sama scena gwałtu - no jest. Jak komuś marzy się porno-western, to nie ten adres. Niech ten ktoś obczai np. Dirty Western ('75) - vintage porn z (bardziej śmiesznymi niż strasznymi) gwałtami, rzecz się dzieje na dzikim zachodzie i zawiera wyjątkowe - nawet jak na porno - bzdury w szczątkowej fabule. Tak, oglądałem ten film. Tak, z myślą o fabule. Nie, nie byłem wtedy trzeźwy.
Wracając do Hannie - jak dla mnie rzecz nierówna, co najwyżej średnia. Nie podzielam rozczulania się np. Tarantino nad postacią dobrego łowcy nagród. Ale film i tak polecam - bo to obraz należący do rzadko spotykanego miksu.


Deadlock, Roland Klick 1970

Ani to western, ani post-apo, niemiecki film nakręcony w Izraelu, do tego z krautrockowym soundtrackiem. Niezwykle silnie inspirowany klasyką Leone (Dobry, zły i brzydki, itd.), Zabriskie Point (Antonioni '70, soundtrack m.in. Pink Floyd), do tego przywodzący na myśl późniejsze klasyki post-apo.
Pośrodku pustyni/wastelandu leży zupełnie rozpirzona osada, osiedle baraków wzniesionych z betonu i pustaków. Mieszka tam taki jeden gość, były stróż prawa, ledwo łączący koniec z końcem. Mieszkają tam dwie kobiety: podstarzała artystka kabaretowa, która pozostanie w osiedlu przypłaciła postępującymi zaburzeniami psychicznymi oraz już dorosła ale bardzo młoda córka pierwszej. Dziewczyna błąka się wśród ruin, nie mówi, zachowuje się raczej jak częściowo oswojone zwierze, niż jak człowiek.
Mr Dump, bo tak nazywa się nasz rozbitek wegetujący wśród niszczejących pustostanów znajduje pewnego dnia w czasie jazdy przez pustynię zdezelowaną ciężarówką nieprzytomnego młodego bandziora Kida - a wraz z nim znajduje walizkę z pieniędzmi. Jest zbyt dobrym człowiekiem - zabiera typa do siebie. Tymczasem w ślad za Kidem podąża starszy bandzior, socjopatyczny... Sunshine. A dalej jest feeria okrucieństwa pełna najazdów kamery na styrane, spocone twarze, wypraw znikąd donikąd po pustkowiu i trochę cycków wśród opustoszałych ruin. Typowa dla spag westernów chciwość antybohaterów i wzajemne robienie się w chuja nijak nie może się skończyć dobrze.
Brzmi dziwacznie? Jest bardzo dziwaczne. Wycieczka po surrealistycznym nigdziebądź i splecione tragiczne losy bohaterów - może mało odkrywcze, ale podane w takim sosie, że smakuje zupełnie inaczej niż typowe spaghetti (czy tam w tym przypadku - kiełbasa).


Johnny Hamlet, Enzo G. Castellari 1968

Tak, to jest właśnie to, o czym myślicie. Adaptacja Hamleta w konwencji spag westernu.
Znowuż film bardzo nierówny, gdzie niepotrzebnie miesza się slapstickowy humor i patetyczna historia. Castellari pierwotnie nie miał być reżyserem tego filmu - nie da się ukryć, że wyzwanie trochę go przerosło. Cóż, przynajmniej zebrał doświadczenie, które zaowocowało o kilka lat późniejszym (i genialnym) Keomą.
Johnny Hamlet jest weteranem wojny secesyjnej. Wylizuje się z odniesionych ran (bardziej na duchu niż ciele) podróżując z trupą wędrownych aktorów. Pewnej nocy ma sen, w którym jego ojciec oznajmia mu, że został zamordowany. Johnny wraca więc w rodzinne strony, gdzie okazuje się, że jego ojciec faktycznie nie żyje, matka wyszła za wuja, itd. Faktycznie jak w Hamlecie. Dobra, tak gdzieś od 3/4 filmu wpływ Szekspira wyraźnie maleje, bo konwencja rządzi się jednak własnymi prawami, konwencja wnosi do oryginalnej fabuły np. meksykańskich bandytów czy scenę ukrzyżowania. Ale nie tylko. Znikąd pojawia się przyjaciel Hamleta, który ratuje mu dupę w sytuacjach skrajnych, ojciec Laury (Ofelii) jest (skorumpowanym) szeryfem oskarżającym Johnnego o morderstwo córki (ale spoko, woda też jest), itd., etc., itp.
Jak już wspomniałem, powaga miesza się z beką. Czasem nawet w tych samych scenach. A sceny są bardzo soczyste - dosłownie. Barwy są niezwykle intensywne. Pełne. Większość eurowesternów była dość stonowana, szara, wyblakła, bez intensywnej zieleni, żółci, czerwieni, niebieskiego - a tu mamy wszystkie kolory tęczy, są i biją po oczach. Kostiumy aktorów faktycznie bardziej przypominają kostiumy aktorów niż rzeczywiste - w sensie: prawdopodobne - ubrania - utrzymuje się wrażenie sztuczności oglądanych przebrań/rekwizytów. Spaghetti westerny często były przejaskrawione pod tym względem - wszystko było brudne, zdezelowane, bohaterowi spoceni i zmęczeni - dla porównania np. niemieckie filmy z serii Winnetou były momentami wręcz absurdalnie, zupełnie nierealistycznie czyste, bohaterowie wyglądali jakby swoje ubrania dopiero co zabrali ze sklepu. W omawianym przypadku, nieco niecodziennie jak na konwencję, jest czyściej i schludniej.
Gra aktorska momentami wydaje się być sztucznie i niepotrzebnie przerysowana, w przypadku wplecionych momentów komediowych bywa toporna. Lokacje? Są prawdziwe perełki, jak oświetlony setkami świec cmentarz w ogromnej jaskini.
Może i nie równy, ale jest to jeden z najciekawszych i najbardziej oryginalnych eurowesternów jaki powstał. Chociażby ze względu na to warto go zobaczyć.

Mannaja: A Man Called Blade, Sergio Martino, 1977

Właściwie to cholera wie, jaki ten film właściwie nosi tytuł, czy po prostu Mannaja, czy A Man Called Blade. Czy jeszcze jakoś inaczej (w PL - Topór i rewolwer). Przynajmniej nie ma "Django" w tytule.
Absolutnie schyłkowy spag western, nakręcony w strefie klimatu umiarkowanego przypominającej momentami nieużytki za miastem gdzie piłem w czasach liceum. Wyróżnia się panującymi warunkami atmosferycznymi (dużo mgły) oraz postacią głównego bohatera, walczącego za pomocą toporka. Ponadto tytułowy bohater ma (najprawdopodobniej) najbielsze zęby na Zachodzie.
Film solidnie zrobiony, ale poza tym nie wyróżniający się pod żadnym względem. Fabuła to zupełna sztampa: wyzysk robotników jak i ludności lokalnej jako takiej przez quasi-proto-faszystowskiego tyrana rządzącego miasteczkiem, samotny łowca nagród wplątany w głębszą aferę, jest wątek miłosny i wątek zdrady, nawet parę różnych, do tego w pewnym momencie wzrok głównego bohatera zostaje znacząco uszkodzony. Dużo pomysłów, dużo koncepcji wrzuconych do jednego worka. Mieszanka sprawna, ale momentami bez wyrazu i średnio strawna.
Warto zobaczyć, żeby przekonać się jak gatunek się wyczerpywał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.