czwartek, 5 stycznia 2017

Upływający czas #59

Ostatnimi czasy zdałem sobie sprawę z dwóch kwestii. Obie są w sumie kompletnie nieistotne, aczkolwiek w przyjętym kontekście myślę, że warto je przedstawić. Mianowicie zdarzało mi się w ciągu lat trwania tegoż bloga sięgnąć po jakieś dobro (pop)kultury nie z samej radości płynącej z obcowania z tymże dobrem, lecz z przeświadczeniem, że ładnie będzie można je przedstawić i zaopiniować tutaj.
Głęboko zmroziła mnie ta myśl, no bo jak to tak, a gdzie radość z obcowania z czymś nowym (lub starym, ale do czego się wraca z przyjemnością), a gdzie potrzeba sięgania po wykwity ludzkiej twórczości dla potrzeby istniejącej samej w sobie i wypływającej samej z siebie?
Druga z tych myśli dotyczy kwestii współodczuwania z niniejszym blogiem. Gdy coś, co sprawiało przyjemność, zaczyna traktować się jak obowiązek, do tego obowiązek przykry, wiszący gdzieś z tyłu głowy cały czas, jeden z tych takich cieni, które wiszą zawsze i wszędzie, niezależnie od pogody, ciśnienia, zażywanych leków czy kondycji psychofizycznej, to chyba nie ma sensu się męczyć. Do tego pamiętajmy, że moralne jest to, co przynosi przyjemność (de Sade), więc ponadto posiadanie bloga staje się coraz bardziej niemoralne.
Zresztą, tak naprawdę to nawet budzić się rano mi się nie chce, to co dopiero jeszcze mówić o jakimś skrupulatnym notowaniu i przedstawianiu zanotowanych notatek.
Nawet ten post powstawał w bólach przez kilka dni.
Dlatego też pojawiać się będą tutaj nowe notki zupełnie sporadycznie, zazwyczaj wtedy, gdy albo akurat wystąpi hipomania, albo gdy z jakiegoś powodu nagle bardzo mocno zapragnę o czymś napisać. Na pewno też będę się tutaj chwalił, jeśli akurat miałbym coś do pochwalenia się.

Z ciekawością przeglądałem pojawiające się tu i ówdzie recenzje mojej twórczości. Każdy autor jest trochę ekshibicjonistą i trochę narcyzem, u mnie miesza się takie klasyczne podejście by mieć jakiś tam PR i rozpoznawalność z podejściem zupełnie przeciwnym - że w gruncie rzeczy jest to kompletnie nieistotne, że autorzy trąbiący przez kilka miesięcy o jednym opublikowanym opowiadaniu jako o wielkim sukcesie są raczej smutno-zabawnymi megalomanami niż wzorami do naśladowania.
Tak czy owak, odnośnie mojego tekstu z OkoLicy Strachu, miło mi się zrobiło, gdy w paru recenzjach zostałem wymieniony ciurkiem z dużo bardziej doświadczonymi autorami, jako im równorzędny. Oczywiście natrafiłem też na głosy krytyczne - okejka, są różne czytelnicze gusta.

Na koniec tego pieprzenia o niczym chciałbym życzyć czytelnikom jak najlepszego roku 2017, spokoju ducha i poczucia wewnętrznej równowagi.
Myśliwym życzę jak najczęstszego mylenia swoich bliskich z dzikami.
Małopolskim sknerom, których stać na opał dobrej jakości, ale którzy i tak palą najgorszym miałem, starymi meblościankami, śmieciami lub babcią życzę zatkanych przewodów kominowych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.