Nigdy nie wiadomo, na co się natrafi w którymś z krakowskich antykwariatów, nawet i takim, który najpierw skupuje komiksy, a dopiero potem książki. Zazwyczaj chodziłem oglądać stare książki u bukinistów koło dworca, całe szczęście chwilowo znów trafili koło dworca, mam nadzieję, że tam zostaną, ale nic to, wracając do tematu, w jednym z antykwariatów trafiłem na bardzo fajne pozycje wydawnictwa Iskry z lat '80. Kupiłem cztery małe książeczki (wszystkie przeczytałem w jeden dzień, w czasie poruszania się autobusami po mieście, czekając aż będą w stołówce wydawać zestawy obiadowe czy przed snem), które teraz pokrótce przedstawię.
Płomień Assurbanipala Roberta E. Howarda to trzy opowiadania autora słynnego Conana - oraz ktrótka notatka o autorze, po jego śmierci, napisana przez samego Lovecrafta!
Co prezentuje autor w tym małym zbiorku (zbiorku w sumie wydanym w Polsce tylko, bo to jest część większej całości)? Jedno opowiadanie o Solomonie Kane'ie, oraz dwa dotykające Mitów Chtulhu (ha, tego nie wiedzieliście, że nie tylko Lovecraft w tym siedział, prawda?). Solomon Kane to purytanin, Anglosas, jego świat to mniej-więcej czasy Francisca Drake'a + rzecz jasna wielkie i wszechogarniające nieznane. Sam Solomon przypomina bardzo Conana, lub któregokolwiek z innych bohaterów howardowskich - samotnych nadludzi przemierzających świat i deptających Zło wychodzące im na przeciw. Aż się łezka w oku kręci, jak się czyta gdy bohater w rozmowie z szamanem murzyńskiego plemienia przysięga na "Boga mojej rasy". Teraz by to już nie przyszło, takie widoczne w tym opowiadaniu dorzucenie brzemienia białego człowieka. Mimo wszystko Kane nie przypomina tego, co dzisiaj się określa mianem purytanina, jego wiara jest dosyć pogańska w działaniu, no i nie wiem jak u niego z rygoryzmem moralnym. Drugie opowiadanie to historia dwóch ziutków - Afgańczyka i jego europejskiego przyjaciela, którzy rozbijają się po Arabii, gdzie poszukują słynnego, starożytnego miasta o którym wspominał Necronomicon. Całe opowiadanie to w sumie bardzo howardowska sieczka + nastrój grozy i Nieznanego rodem z Lovecrafta. Całkiem znośne połączenie. Trzecie opowiadanie to historia w stylu i formie typowo lovecraftowska - główny bohater ma znajomego, który prosi go o dostarczenie mu starej, mrocznej księgi. Następnie wyrusza w poszukiwaniu ukrytej w dżungli świątyni. Finał typowo lovecraftowski - dwóch bohaterów w posiadłości podróżnika, kulminacja, coś mrocznego, złego, antycznego zabija podróżnika. Ale przyjemnie się to czyta.
Kolejne trzy zeszyciki Iskier które kupiłem opiszę jako jeden, gdyż de facto dotyczą tego samego, i ktoś kiedyś mógłby je spokojnie wydać w jednym tomiku. Są to same opowiadania pisarza kryjącego się pod pseudonimem Kirył Bułyczow, o którym już w superlatywach pisałem na tym blogu (tutaj gdzieś). Wszystkie te zbiorki opowiadań (Listy z laboratorium, Guslar-Neapol, Nie drażnić czarownika!) to fantastyka w zupełnie innym stylu niż jedyna rzecz tego autora jaką wcześniej czytałem, czyli Przełęcz. Są to opowiadania niezwykle lekkie, miłe i przyjemne w odbiorze, o dosyć pastiszowo-absurdalno-groteskowej momentami tematyce dodatkowo umieszczone w realiach późnego Związku Radzieckiego, co w połączeniu z bijącą z nich dobrotliwością, pierdołowatością i liryzmem charakterystycznym dla rosyjskiej duszy daje wybuchową mieszankę. Nie ma tu złych bohaterów, wszystko jest przyjemne i pozytywne, szarość życia skonfrontowana z niezwykłymi sytuacjami przedstawiona jest niezwykle ciepło, przymilnie.
Autor wpadł na pomysł, wziął do ręki książkę telefoniczną pewnego miasta, i nadał swoim bohaterom - zwyczajnym ludziom żyjącym w bloku, czasami mającymi tylko niezwykłe zainteresowania - imiona ludzi z książki telefonicznej, wziął też na warsztat samo to miasto.
I tak, mamy wśród opowiadań przybycie do miasteczka starosłowiańskiego czarownika, który pozbawia głównego bohatera wolnego czasu, mamy lemury podróżujące w czasie (swoją drogą, identyczny motyw pojawił się u Briana Aldissa w Cieplarni, tylko że u ludzi - ciekawe, czy to ktoś od kogoś ściągnął czy po prostu wielkie umysły myślą podobnie), mamy hipopotama pojawiającego się znikąd pod blokiem i zjadającego krzew bzu, mamy szalone wynalazki nieco postrzelonego profesora, mamy zamieszkujące wulkany istoty proszące przypadkowo napotkanego bohatera o pomoc, itd. Groteska, przybysze z kosmosu i wszelkie dziwności przydarzają się po prostu bohaterom - wśród nich jest młody naukowiec, starszy emeryt, podstarzały pracownik przemysłu budowlanego i jego chorobliwie zazdrosna żona, dziennikarz, profesor i różne inne zwyczajne i szare postacie, kłócące się ze sobą, mające własne problemy, marzenia i dążenia. Bardzo przyjemnie się czyta i jeszcze milej wspomina to, co się przeczytało.
Autor w swojej bogatej twórczości nie boi się nie tylko najróżniejszej tematyki, lecz i form - jedno z opowiadań jest napisane w formie wymiany listów między bohaterami.
A dziękuję za pozdrowienia.
OdpowiedzUsuńJej, ileś tych tekstów natrzaskał...
B z P