1) Phoenix Rising 2012 w Krakowie, 21.I.12
Koncert przeniesiony z października czy tam z kiedyś, ostatecznie trafił do Hali Wisły. Przed koncertem piwo na miasteczku AGH (swoją drogą, związana jest z tym zabawna anegdotka - znajomy na lastfm napisał, że wcześniej jest tam before party. Napisał to dla żartu, nie spodziewając się, że przyjdzie sporo ludzi, ba, że zostanie wręcz cytowany na odpowiedniej stronie facebookowej nawet.), potem sam koncert. Samej organizacji jako takiej nie można zarzucić zbyt wiele, można było przygotować więcej miejsc w szatni, piwo mogło być tańsze i nie tylko w śmiesznie małym (przy takiej ilości ludzi) hmm bufecie. Merch był z Witching Hour (dużo porządnych rzeczy) i jakiś syf jeszcze plastikowy.
Ludzi dużo przyszło, większość smętne kuce, zarówno prawdziwki, jak i wersja gimnazjalna oraz ogrom stadiów pośrednich. Ja tam nie czułem potrzeby udowodnienia komukolwiek czegokolwiek więc na wytartą koszulkę Burzum ubrałem czerwoną koszulę wełnianą bo akurat była czysta pod ręką.
Nagłośnienie na Hali nie było jakieś specjalnie wyszukane, jednak wyraźnie - jak na mój słuch - niedomagało na samym Behemocie, na supportach nie odczuwałem tego aż tak.
Najpierw zagrał Deus Mortem, takie militarystyczne pandy black metalowe, dodatkowo wyświetlające wyświechtany do granic możliwości Begotten. Zagrali mało kawałków, których nie rozpoznałem, ogólnie niedawno powstali (chociaż członkowie przewijali się w składzie m.in. Azarath, Thunderbolt). Tak czy siak, srogi rozpieprz w starym, dobrym stylu, ich występ zachęcił mnie do zapoznania się z ich twórczością. Ich EPka kosztuje 15zł, może se kupię nawet.
Potem na scenę zawitało Morowe, grupa na zobaczeniu występu której zależało mi najbardziej, gdyż wielkim fanem jestem zarówno ich jak i większości projektów gdzie macza członka Nihil i jego ziomki z LTWB. Ciekawy image (coś jakby Nowa Huta + Anonymous), skład sceniczny rozbudowany znacznie, przewrotnie zaczęli od "Zakończenia" a potem było kilka znanych i lubianych szlagierów z "Piekły, labirynty, diabły", z czego największe wrażenie zrobił zagrany na końcu kawałek tytułowy z tej płyty. W sumie to właśnie na Morowe przyszedłem, a nie na headlinera, więc usatysfakcjonowany mogłem iść już w sumie sobie w siną dal, ale że po Morowych na scenie zawitał Blindead, to zostałem.
Moim skromnym zdaniem Blindead nie powinien grać przed kapelą death metalową a po kapelach black metalowych. Gra bowiem coś zupełnie jednak innego (lekko dronująco-ambientowy, psychodelizujący progresywny coś), czego stereotypowy fan tego bardziej mainstreamowego, behemothowego death metalu raczej nie przyswoi. Mnie osobiście występ Havoca i spółki bardzo przypadł do gustu, jednak wyraźnie widziałem, że część ludzi pod sceną, próbująca pogować do ściany jednostajnej dźwięku, nie za bardzo się tam potrafiła odnaleźć. Nie zrozumiałem tylko przekazu tego, co było wyświetlane nad sceną, cóż, wolałem nawet coś tak wyświechtanego jak Begotten właśnie.
Behemoth zaczął z czysto gwiazdorskim zacięciem. Najpierw wyświetlono cały "Lucifer" (w dobie youtubów i pokrewnych, niecenzurujących serwisów, pomysł dosyć chybiony), potem na scenę wtargnął zapowiadacz, najprędzej ten ich śmiechowy tekściarz z okultury, szybko przepłoszony przez niecierpliwych fanów. Tak czy siak koncert w końcu się zaczął. Szczerze powiedziawszy, wychwyciłem tylko jeden znany mi kawałek, Moonspell Rites, reszta zlała się jak dla mnie w jedną łupaninę bez polotu, gdyby nie przerwy pomiędzy utworami, nie wiedziałbym w sumie, gdzie co się zaczyna, a co kończy. Co jakiś czas ze sceny buchał ogień, po sali rozniósł się zapach płonących zniczy, co jakiś czas Nergal rzucał jakieś oklepane i wyświechtane teksty. Nie ujmując Nergalowi i spółce umiejętności, wytrwałości, itd. muszę subiektywnie stwierdzić, że takich ilości plastiku i sztuczności wylewających się ze sceny nie widziałem dawno. Fani z pewnością byli jednak usatysfakcjonowani, gdyż był to show na poziomie.
Z koncertu wyszedłem przed końcem, Behemoth mnie znudził, nie narzekam jednak, nie rozczarowałem się żadnym z supportów, z myślą o których w sumie tak poszedłem.
2) Skarżyskie Święto Fabryk, 28.I.12
Koniec świata - w moim rodzinnym mieście, w "klubie" znanym raczej z koncertów jakiś śmieciowych kapelek kinderpunkowych/reggae, nagle organizowany event noise/industrialny. Obawiałem się, czy w ogóle dojdzie do skutku, ze względu na zapewne znikome zainteresowanie, odbył się, jednak z zapowiadanych wykonawców dotarło ich tylko trzech. Dobre i to, zresztą, jak się okazało, było to całkiem wystarczające. Spora część za to widowni to po prostu stali bywalcy, grupka podstarzałych metali, która - podejrzewam - przychodzi tam niezależnie od tego, kto/co tam gra.
Pierwszym wykonawcą był kielecki projekt Sleep Sessions, projekt jednoosobowy niejakiego Dawida, z Kielc. Dawid okazał się zresztą bardzo sympatycznym człowiekiem, miałem okazję zamienić z nim kilka słów (mam też z nim przynajmniej dwoje wspólnych znajomych, hyhy). Tak czy siak, zaprezentował krótki ale intensywny set harsh noise'owy, nie można było się nudzić.
Po nim pojawił się projekt Evening with Deaf, nieznane mi ustrojstwo z Szydłowca (zza miedzy więc). Zaprezentowali coś znacznie dłuższego niż SS, ale mniej intensywnego, bardziej stonowanego. Tak czy siak, sympatyczne. Potem, z racji na to, że większość zapowiadanych wykonawców nie dojechała, nastąpiła improwizacja Sleep Sessions razem z Evening with Deaf. Bardzo twórcze hałasowanie wyszło.
Event został zamknięty przez grupę Berlin, która wykonuje specyficzny noise na zwykłych instrumentach (gitarze i perkusji). Czegoś takiego nie miałem jeszcze okazji chyba słyszeć, tak czy siak specyficzne ale fajne zdecydowanie.
Podsumowując, udana impreza, hałas, dym i jakieś wyświetlane niewiadomoco. I piwo nawet jakieś mało rozwodnione.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.