sobota, 28 lipca 2012

Walter M. Miller, Jr "Kantyczka dla Leibowitza"

Kolejny klasyk co się zowie, o którym tylko słyszałem, aż znalazłem go w pewnej internetowej księgarni za śmieszne pieniądze, i kupiłem, bo czemu nie.
Trafiło mi się wydanie jakieś w miarę nowe... z Frondy. Sam nie mogłem się nadziwić, że Fronda to wydała, coś tam pobieżnie wiedziałem, o czy to dziełko traktuje, ale jak przeczytałem, to mogłem tylko przytaknąć, tak, Fronda faktycznie mogła to wydać i zrobiła to.
Nie wiedziałem, że Walter Miller Junior był katolikiem, a tak z tego wynika. Czytałem jego jedną książkę, angielskojęzyczny zbiorek opowiadań "View from the Stars", czy jak się to zwało dokładnie, gdzieś tu na blogu powinno być przedstawione przeze mnie, i tam nie było w sumie nic takiego, co by wskazywało na katolicyzm autora, ba, jedno z opowiadań było raczej krytyczne do religii jako takiej. No ale niezbadane są ludzkie drogi, więc kto wie.
Sama "Kantyczka" składa się z trzech części, których fabuła rozgrywa się na przestrzeni około 1500-2000 lat. W każdej następnej części mamy pełno aluzji do wydarzeń z przeszłości, które były przedstawione w poprzednich częściach, wydarzenia, którymi żył świat na przestrzeni wieków, rozmywają się do krótkich notek, wzmianek, jakiś szczegółów, które zacierają się w ludzkiej pamięci.
A koniec części trzeciej, i koniec książki jako takiej, to nowy początek. Bardzo pogańska ta katolicka książka, wąż Uroboros zacisnął zęby na swoim ogonie, a ludzkość niczego się nie nauczyła.
Oto jest świat po zagładzie atomowej, gdy ludzkość została zepchnięta w cywilizacyjnym rozwoju do społeczności pierwotnych. Triumfuje myślenie magiczne, naukowcy są prześladowani i mordowani (za doprowadzenie do nuklearnego holokaustu), no Fallout 1 lub Mad Max się robi.
Jednak Kościół Katolicki istnieje nadal, i, podobnie jak po upadku Cesarstwa Zachodniorzymskiego, rozpoczął zbieranie okruchów dawnej wiedzy przed zapomnieniem. Swoją drogą, bardzo ciekawą kwestią jest postępujący na przestrzeni wieków"konserwatyzm" Kościoła, najpierw zbieranie wiedzy starożytnej, potem prowadzenie własnych badań, a na końcu obstawanie przy tym, że Ziemia jest płaska i kręci się wokół niej Słońce. Ale to taka dygresja na marginesie.
W tych czasach rozwoju mutantów, hord półdzikich grabieżców, szalonych, plemiennych religii opartych na (neo)animizmie, technik żydowskiego pochodzenia, Leibowitz, zostaje cysterskim mnichem, a potem, po zatwierdzeniu przez Rzym, zakłada zgromadzenie pod własną regułą. Lata lecą, został błogosławionym, świat jako tako się rozwija, tkwiący nadal we wtórnym barbarzyństwie, młody nowicjusz Franciszek pości na martwym pustkowiu, gdzie spotyka tajemniczego wędrowca. Wędrowiec pokazuje mu wejście do starożytnego schronu przeciwatomowego. Od tego, co tam jest, zależy bardzo wiele - m.in. czy Leibowitz zostanie w końcu kanonizowany.
Ta część książki, pierwsza, podobała mi się najbardziej. Świat spustoszony, mutanci wśród ruin, mnisi przechowujący okruchy zaawansowanej wiedzy, której sami nie rozumieją, i sami ulegają myśleniu magicznemu (uznanie Opadu [radioaktywnego] za demona i choroby popromiennej za opętanie; bardzo naciągane uznanie znalezionych w schronie materiałów za dzieło świętego, itd.), wegetujące wśród spustoszonego świata, żerujące na ruinach dawnej wielkości małe, ludzkie społeczności, itd. Tak jak w średniowieczu wczesnym, jeśli ktoś umie pisać i czytać, to dzięki mnichom katolickim. Do tego dochodzą rozkminy teologiczne, czy mutanci mają dusze, a jeśli mają dwie głowy, to ile dusz, jedną, czy dwie.
Druga część książki opowiada zaś o narastającym konflikcie państwo-kościół, coś pomiędzy reformacją, renesansem a sporem o inwestyturę. Mamy więc powstające cesarstwa walczące z koczownikami (aluzje do Hunów czy Mongołów widoczne), schizmę z przyczyn czysto politycznych, chęci podporządkowania władzy świeckiej duchowieństwa na danym terenie, wreszcie konflikt między coraz śmielszymi naukowcami świeckimi a mnichami przechowującymi wiedzę starożytnych. Jeden z nich przybywa do klasztoru mnichów od - obecnie świętego - Leibowitza, gdzie jeden z mnichów w międzyczasie odkrywa na nowo generator prądu i żarówkę, przez co inny mnich oskarża go o konszachty z diabłem. Tak czy siak, świecki naukowiec traci sporo buty z którą przybywa do klasztoru, a mnisi szykują się na polityczne przesilenie. Okazuje się też, że tajemniczy wędrowiec żyje nadal, najprędzej jest nieśmiertelnym Żydem-wiecznym tułaczem, chociaż nie jest to powiedziane wprost. Bardzo tajemnicza postać.
Część trzecia książki przedstawia ludzkość na etapie "nowej nowoczesności". Wyprzedzono stopień rozwoju ludzkości sprzed atomowej zagłady wieki temu, ludzkość zaczęła nawet kolonizować obce planety w kosmosie. I wtedy nadchodzi znów zagrożenie atomową zagładą. Kilku mnichów z klasztoru od Leibowitza zostaje wysłanych do Nowego Rzymu z tajną misją, do której zależy przetrwanie ludzkiej wiedzy... Do tego mamy jeszcze nagromadzenie wątków etycznych, np. przedstawiony zostaje spór o eutanazję, czy nawet w przypadku napromieniowania można czy nie można zabić człowieka z litości.
Generalnie rzecz biorąc, książka jest bardzo dobra, i polecam ją, niezależnie od poglądów religijnych danego potencjalnego Czytelnika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.