piątek, 21 września 2012

Alexander Sołżenicyn "Zagroda Matriony"

Jest to zbiór opowiadań i miniatur, w których autor, pisząc wprost i nie siląc się na owijanie niczego w bawełnę, ale i nie sugerując niczego czytelnikowi, przedstawia życie prostych ludzi w ZSRR w czasach stalinowskiej nocy, ale i po niej, gdy w sumie nie zmieniło się tam wiele. Bohaterowie Sołżenicyna to bardzo często ludzie szczerze wierzący w komunizm, którzy jednak w zderzeniu z rzeczywistością zaczynają się zastanawiać nad swoim postępowaniem i/lub rozdźwiękiem ideałów od tejże rzeczywistości (prosty, szczery żołnierz, komendant na stacji kolejowej, który zgłosił do NKWD jednego z petentów, jako wrogiego agenta; dyrektor technikum oraz lokalny partyjny aparatczyk, wykiwani przez władze centralne odnośnie nowego budynku dla technikum) ew. szarzy, zwykli ludzie, żyjący nierzadko w koszmarnej biedzie i niechętnym otoczeniu (tytułowa Matriona; córka zesłańca i więźnia, która o ojcu czyta w przypadkiem gazecie - że niby jej ojciec nie dożył dzieła swojego życia - przewrotność systemu widać w tym jak na dłoni). Kilka miniatur nie ma de facto bohaterów, tylko ma formę rzutowania obrazu na pewien szczegół i opisania go, oraz wyprowadzenia z niego wniosków dla ogólności jakiego zjawiska/pojęcia (coś podobnego było np. u Jüngera), nieraz są to spostrzeżenia dosyć naiwne (np. - jesteśmy w stanie zbudować supernowoczesne cokolwiek do zabijania a nie potrafimy stworzyć małej, puchatej kaczuszki; lub - poruszamy się śmierdzącymi i topornymi samochodami, a nie przy pomocy pięknych, wolnych zwierząt - jesteśmy tacy, czym się poruszamy) ale plus dla autora, że potrafił dostrzec takie różne różności, wyłowić je z codziennego życia, odkryć je, przedstawić ku zdziwieniu czytelnika, który może sobie nawet i pomyśli "Hm, jej, nigdy na to nie wpadłem, a widziałem to od dawna".
Autor stara się nie moralizować, raczej pewne tezy widać po prostu same, jak na dłoni, w czasie czytania jego twórczości, jest jednak od tego pewne odstępstwo, mianowicie ostatnie opowiadanko, które opowiada o procesji wychodzącej z cerkwi, procesji otoczonej przez nieprzychylny, wrogo nastawiony tłum. Tam autor wprost i dosłownie formułuje na końcu tezę, że oto koniec Rosji, upadek i pożoga. Ale można mu, w końcu wielkorusowi z przekonania, wybaczyć to jedno moralizatorstwo.
Styl autora jest jednocześnie prosty i zrozumiały, z drugiej strony za pomocą błahych często, mało wyrafinowanych słów potrafi oddać idealnie malujące się uczucia postaci, ukazać ich głębię, ich rozterki, ich problemy, potrafi namalować szarzyznę radzieckiej rzeczywistości, pełną obłudy, wytartych frazesów i wszechobecnej hipokryzji. Autor nie ubarwia, pisze wprost, momentami ma to wręcz turpistyczny, naturalistyczny wydźwięk, przy tym potrafi dostrzec i docenić piękno natury, nad której losem też się niekiedy pochyla.
Chyba wezmę się za "Archipelag GUłag".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.