niedziela, 28 lipca 2013

Gordon R. Dickson "Żołnierzu, nie pytaj"

Ostatnimi czasy mam szczęście do opowieści bardzo nietzscheanizujących w rozmaitym sensie, albo to tylko postępująca nerwica natręctw. Tak czy siak, powieść s-f nieznanego mi w sumie chyba klasycznego autora (nie chce mi się za nim góglać, w chwili gdy piszę te słowa, chcę je po prostu napisać i iść poczytać, a książka ta zbyt długo już czekała na to, by tu trafić) znów ma nadczłowieczego bohatera, który z nihilizmu, tym razem naprawdę jadowitego, przechodzi na zupełnie inne pozycje, do tego mamy śliczny wątek z Freuda (albo to tylko znów kolejna nerwica natręctw) czyli opozycja Erosa i Tanatosa, silnie wzbierająca w głównym bohaterze.
Ok, zrobiłem mały "research" (mój język się degeneruje, coraz więcej w nim idiotycznych naleciałości) i okazało się, że książka to trzeci tom cyklu Dorsaj. Mimo tego z treści tego nie wywnioskowałem, bo jest to zamknięta całość.
Mamy sobie odległą przyszłość, w której dochodzi do kosmicznej wojny pomiędzy grupami ludzkich światów (tak, nie ma tu obcych). Ludzie się wyspecjalizowali na tych obcych światach, mamy więc planety słynące z wojowników, filozofów, naukowców (ścisłych) oraz z fanatyków religijnych. Ziemia jako taka jest w sumie smętnym zadupiem, gdzie wielką popularnością cieszy się dosyć nihilistyczna filozofia, której naczelnym hasłem jest "NISZCZYĆ!".
Główny bohater to egoista i bardzo zdolny manipulator (to coś w rodzaju jego super-mocy, czy też raczej naturalnie wyczulonych zmysłów), którego życie nie będzie już takie samo jak wcześniej, gdy zetknie się z Encyklopedią. Encyklopedia to projekt nieco szalonego naukowca i filozofa, mający na celu umieszczenie na orbicie ziemskiej skarbnicy wiedzy całej ludzkości, także wyspecjalizowanych, pozaziemskich odgałęzień. A w każdym razie tak to wyglądało na pierwszy rzut oka. W rzeczywistości chodziło o coś nieco innego, ale sza.
Próbuje więc nasz bohater, noszący imię Tam, uciec przed przeznaczeniem swoim, czyli Encyklopedią, której głosy słyszał, zajmując się dziennikarstwem. Rychło jednak dostaje ważny powód - zemstę - by spróbować od tegoż przeznaczenia uciec (co ciekawe, to przeznaczenie zostało pokazane jako nauka - ontogenetyka - co bardzo mi przypomina "Fundację" Asimova), zamierza przeprowadzić małe ludobójstwo, rzecz jasna nie swoimi rękami, tylko nakręcając umiejętnie spiralę przemocy pod pretekstem niezależnego dziennikarstwa.
Ciekawie autor przedstawił (czy też raczej - zarysował) panujący między planetami system społeczny. Wyspecjalizowane światy wymieniały się swoimi specjalistami z innymi, w zamian za innych specjalistów. Na jednych światach rządy odgórnie przydzielały swoich eksportowych specjalistów do kontraktów na innych planetach, zaś na innych światach rządy pozostawiały to w gestii samych zainteresowanych. Wizja dosyć niepokojąca, nieco dystopijna, ale nie przedstawiona na sposób dystopii.
I tyle w sumie, poczciwie mi się to czytało, czytałem w pociągu i nie zauważyłem, że wjechał na stację w Krakowie. Bardzo rzadko mi się zdarza takie zaczytanie.

1 komentarz:

  1. Ekstra, dawno żadna recka ksiązki tu tak mnie nie zachęciła. Se wrzucę na listę do obczajenia.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.