Czasem można trafić na interesującą książkę zupełnym przypadkiem.
Ot, idąc od dworca kolejowego na perony (a, rzecz dzieje się w Krakowie), przechodzi się koło metalowych takich bud pociesznych, gdzie odbywa się handel używanymi książkami. Jedno z dwóch znajdujących się tam stoisk (pozdrawiam z tego miejsca serdecznie właściciela i pracowników) stockuje głównie szeroko pojętą fantastykę (sam kiedyś tam zostawiłem jakiś badziew, np. zbiór opowiadań z Faerunu, jednego ze światów z gry fabularnej Advanced Dungeons & Dragons, coś o "potworach z głębin", straszny syf i nic ciekawego; za śmieszne pieniądze zostawiłem, ale byłem akurat spłukany, to jakikolwiek grosz mnie urządził). Jako że do odjazdu pociągu miałem dłuższą chwilę czasu, zatrzymałem się, by zapytać czy nie ma brakujących mi części cyklu "Fundacja" Asimova.
Skoro nie piszę tej notki zbiorczo o "Fundacji", to - jak widać - kupiłem coś innego. Polecono mi tę książkę, sprzedano taniej niż w księgarni, egzemplarz wyglądał na nowy, do tego był podpisany przez autora. Niby czego chcieć więcej?
No, można by chcieć, żeby ta książka jeszcze sobą reprezentowała w miarę wysoki poziom.
Autor zebrał trochę Dicka ("Człowiek z Wysokiego Zamku"), mnóstwo popkultury (na poziomie np. kultowej inaczej polskiej gry komputerowej "Mortyr" - żeby nie było, w cześć pierwszą grałem naprawdę długo i namiętnie, ale arcydziełem to ona nie była; lub może raczej na poziomie "Wolfensteina", zwłaszcza późniejszych części), mnóstwo stereotypów, teorii spiskowych i "creepy feelingu", jaki unosi się od lat nad popkulturowym nazizmem (magowie z Thule, pojazdy Vril i Haunebu, bazy nazistów na Antarktydzie, hodowanie super żołnierzy, zrealizowane projekty urbanistyczne Speera), do tego: motywy żywcem zerżnięte z twórczości Hansa Rudolfa Gigera (biomechaniczne pojazdy, biomechaniczne wyposażenie, żywe ściany budynków, itp.), mistykę żydowską (Golem), mutanty powstałe po użyciu broni chemicznej i biologicznej, obłędny transhumanizm i eksperymenty genetyczne, projekty Tesli, elementy dystopii i cierpkie obserwacje żelaznego prawa oligarchii, itd., itp, etc. Wyszła z tego przeurocza, postmodernistyczna papka, pulpa, coś niesamowitego, takie natężenie ogranych motywów, poskładanych trochę bez ładu i składu i na wyrost, że finalny rezultat jest aż piękny.
Chociaż to rzecz jasna zależy od gustu. Spotkałem się z recenzjami "Herrenvolku", których autorzy ten właśnie aspekt książki zjechali od góry do dołu i z powrotem. Mnie jednak taka konwencja przypadła do gustu, jest momentami tak przerysowana (dekadenckie kluby sado-maso-nazistów, hodowanie gigantycznych pająków wyprowadzanych na smyczy, wojny magów, operacyjne zmienianie sobie źrenic w kształt swastyki, nazistowskie elity o sposobie bycia prawie że rodem z filmu "Salo" Passoliniego) że aż groteskowa.
A, do tego jeszcze pojawiają się tam Jung i Reich (tylko wspomniany, ale zrobiło mi się miło).
Hm, zacząłem trochę od końca. O czym to właściwie jest?
Mamy początek wojny. Ni z gruchy, ni z pietruchy (no, nie do końca, dopiero potem się wyjaśnia, że była to pomyłka pewna) Artur Sosnowski, młody Polak z XXI wieku, trafia do Krakowa pod niemiecką okupacją. A stamtąd, błyskawicznie ujęty przez Niemców, trafia do tajnego ośrodka pod Berlinem, gdzie po jakimś czasie udaje mu się przekonać jego katów, że rzeczywiście pochodzi z przyszłości. Jakoś tak wychodzi, że postanawia zmienić historię i w zamian za pewne ustępstwa wobec Polski (motywację ma ultra-mega-kuriozalną, ale o tym później) przekazuje III Rzeczy mnóstwo zapamiętanej wiedzy historycznej, do tego opowiada o różnych współczesnych wynalazkach i odkryciach, wśród których są m.in. kevlar, laser i kod DNA. Historia zmienia się w momencie, gdy Hitler atakuje Wielką Brytanię bronią chemiczną i biologiczną. Potem powstaje przy III Rzeszy marionetkowe państwo polskie, ewoluujące potem w Cesarstwo Polskie (również marionetkowe); pod koniec książki i tak na Warszawę spada amerykańska bomba atomowa (druga spada na Drezno).
Technologia przyśpiesza w stopniu niesamowitym. Pod koniec książki latające spodki Haunebu toczą bitwy powietrzne z genetycznie zmodyfikowanymi latającymi żołnierzami Armii Czerwonej oraz amerykańskimi F-22. Na samym końcu jest la grande finale - w wielu miejscach na świecie, stolicach mocarstw, otwierają się wrota do obcych, złowrogich, demonicznych wymiarów, nazwane Hellgate (mówi Wam coś nazwa "Hellgate: London"? czyżby kolejna inspiracja autora?). Nie otwierają się rzecz jasna same z siebie...
Oprócz tego wielce ciekawego chaosu mamy dosyć szczątkową fabułę, w której pełno jest rozterek głównego bohatera, także miłosnych, a jak miłosnych, to mamy też seks, jak seks, to i przemoc. Główny bohater jest jednak z gruncie rzeczy nie dość, że antypatyczny (jak dla mnie ok), to jednak bezbarwny. Ciekawszy jest jego hmm "oficer prowadzący", Werner, członek Waffen-SS, konserwatysta i niemiecki patriota powątpiewający jednak w sens nazizmu jako takiego. Znacznie bardziej złożona postać.
Jak do tej pory było ok. Dobra pulpa nie jest zła, nawet jeśli nie wnosi nic do niczego, a po prostu ma zapewnić rozrywkę.
Jednak niestety autorowi zachciało się dorzucić odrobinę przemyśleń politycznych. Nie wiem, czy wkładając je w myśli, słowa i czyny głównego bohatera chciał je ośmieszyć (na to chyba marne szanse, w końcu autor jest z Krakowa), czy są to po prostu jego własne przemyślenia. Pozwolę sobie aż przytoczyć cytat:
(...) Artur pomyślał o Polsce, z której przybył. Po upadku komunizmu przeszła trudny okres młodej demokracji, potem stopniowe spadanie w otchłań faszyzmu. (...) Narodowe ugrupowania podnosiły głowy na całym świecie, by zyskać poparcie tłumu, głosiły populistyczne programy - populistyczne więc socjalne. Bo przecież najwięcej jest ludzi najbiedniejszych, najgłupszych, najbardziej zdesperowanych - tych najłatwiej omamić i oszukać łatwymi obietnicami. Kogo obchodzi w demokracji te dziesięć procent wykształconych, najinteligentniejszych obywateli, posiadających świadomość, co w państwie się dzieje? Można bazować na kilkudziesięciu procentach nędzarzy i dzięki temu stabilnemu elektoratowi sięgnąć po władzę i z powodzeniem ją utrzymać. (...) Skoro Polska i tak jest skazana na faszyzm, może gdy doświadczy go wcześniej, potraktuje to jak bolesną nauczkę. Tak się stało przecież z komunizmem, zdyskredytowanym w Europie Wschodniej na zawsze. Tak, Artur zapewni Polsce dobry los. (...)
Wszystkie witki opadają. Co za kosmiczne bzdury, pseudo-politologiczne pierdzielenie rodem z bloga korwina. Rację ma autor tylko w tym, że nacjonaliści żerują na biedzie i nieszczęściu, by mieszać masom w głowach.
Podsumowując, można przeczytać dla wizji świata (jeśli ktoś lubi pomieszanie z poplątaniem) i żeby pośmiać się z autora.
Wygląda na przegięte, acz mimo wszystko interesujące XD
OdpowiedzUsuńNigdy nie słyszałem o tym gościu. A weźmiesz kiedyś na warsztat coś z Twardocha? XD
jak dotrę do czegoś Twardocha, to czemu nie?
OdpowiedzUsuń