niedziela, 6 października 2013

"Coś na progu (Wyd. specjalne)" nr 8 (3/2013)

Trafił ten numer "Cosia" do kategorii książek, bo znajduje się w nim powieść Edgara R. Burroughsa "Władca umysłów z Marsa". I w sumie tylko powieść, oprócz wstępniaka, króciutkiego komiksu Daniela Grzeszkiewicza, tłumaczenia wywiadu z autorem oraz krótkiej notki o samym autorze jako takim. W preorderze do pisma dołączono krótki komiks Rafała Szłapy. Ale o tym potem.
Burroughs, urodzony pod koniec XIX wieku, znany jest głównie z cyklu "Barsoom" oraz z cyklu o Tarzanie. O ile tego ostatniego jeszcze ktokolwiek kojarzy, zwłaszcza z rozmaitych ekranizacji, to autora cyklu książek o jego przygodach (cyklu dochodzącego do ~30 pozycji) kojarzą nieliczni.
"Barsoom" jest - przynajmniej jak dla mnie - dużo ciekawszy. Pierwsze pozycje z cyklu powstawały w I połowie XX wieku. Czuć to bardzo wyraźnie.
"Barsoom" jako całość to nieco heroiczne nieco sword & sorcery, w stylu np. Conana, tyle że połączone z wieloma wątkami rodem z s-f. Autor potrafił w to wpleść jeszcze nierzadko odwołania do tego, co go gryzło na co dzień. Czyli obok półnagich lasek dzierżących miecze mamy szalonych naukowców, statki latające, mnóstwo zaawansowanych technicznie wynalazków, środków lokomocji, futurystyczne bronie. Technologia współgra z pseudo-średniowieczno-antyczną, hierarchiczną strukturą społeczną. Świat "Barsoom" jest światem dumnych herosów broniących pokrzywdzonych, dotrzymujących słowa, dokonujących niemożliwego. Znów kojarzy mi się to z Conanem. W sumie trudno się dziwić - ten sam gatunek. Kojarzy mi się to też z Jackiem Vancem. Setting zupełnie inny, ale trochę podobne.
Akcja większości książek z cyklu toczy się głównie na Marsie. Istnieje tam cywilizacja (czy też kilka różnych cywilizacji obok siebie, osadzonych na mniej-więcej tym samym poziomie rozwoju) istot zbliżonych do ludzi. Na tyle zbliżonych, że kolejni przybysze z Ziemi ochoczo zakochują się w tubylczych kobietach i rozpętują dla nich nieliche awantury, nierzadko wywracając do góry nogami reżimy polityczne i systemy religijne. Ogólny obraz świata możecie wynieść z opisu wyżej. Dodam do tego, że na Marsie Burroughsa okiełznano światło, wykorzystując je jako m.in. napęd w czymś, co jest ni to jet-packiem, ni to szybowcem a'la Lilienthal. "Barsoom" to potężny, rozbudowany świat, spokojnie dorównujący rozmachem Śródziemiu czy Erze Hiperborejskiej.
W jednym z artykułów o "Barsoom" w tym samym numerze "Cosia" jego autor wyskoczył z nieznaną mi wcześniej nazwą - romans planetarny. Nieznany mi wcześniej podgatunek zanotowany.

Sam "Władca" to historia napisana w formie listu autora-narratora do pana Burroughsa. Główny bohater, amerykański żołnierz, prosto z pola bitwy I wojny światowej (swoją drogą, opis wojny trochę jak u Jüngera - fascynacja ideałem a brutalna rzeczywistość - z nastawieniem na to pierwsze) dzięki gorącej modlitwie do Marsa, gdy leży umierający w leju po pocisku, trafia na Czerwoną Planetę. Na miejscu trafia prosto do ośrodka nieco szalonego naukowca eksperymentującego z przeszczepianiem mózgów pomiędzy ciałami, zarabiającego na przeszczepach mózgów zleceniodawców do nowych ciał. Po jakimś czasie udaje mu się poznać lokalny język i zostaje wtajemniczony przez swojego gospodarza w tajniki jego praktyk. Zakochuje się w młodej i pięknej dziewczynie, której ciało zostało sprzedane obleśnej królowej państwa fanatyków religijnych, a jej mózg trafił do zniszczonego ciała tejże wiekowej królowej. Postanawia oddać dziewczynie jej ciało. Gdy nadarza się okazja, przywraca do życia kilku nieszczęśników czekających na zabieg oraz jeden eksperyment (wielka małpa z częściowo ludzkim mózgiem) i wyruszają w świat na wyprawę. Po drodze obalą złą królową, poznają sekrety religii Tura i w ogóle. Historia kończy się rzecz jasna happy endem.
Autor skrytykował w tym swoim dziele zarówno zdogmatyzowaną, hierarchiczną religię, opartą na wierze dla samej wiary i odklepywaniu bezsensownych oraz niezrozumiałych modlitw czy rytuałów, jak i społeczeństwo zachowujących się racjonalnie (w kategoriach zysk-strata) ateistów.

Komiks Daniela Grzeszkiewicza przenosi Tarzana do Barsoom. Pomysł i wykonanie - niezłe. Dołączony do numeru (preorder - wy nie dostaniecie, har har har) komiks Rafała Szłapy traktuje o lekarzu przeprowadzającym dla wojska (najprędzej radzieckiego, sądząc po "towarzyszu Piotrowski") eksperymenty na ludziach. Gdy jego żona zapada na nieuleczalną chorobę, postanawia jej pomóc...ciekawa historia, wyrazisty bohater. Z pokazanych fragmentów historii niewiele niestety wynika - w sumie to nie wiem nawet, czy to całość, czy fragment czegoś większego.

Cóż napisać na koniec - jak ktoś lubi klasykę weird fiction, czuje takie klimaty i nie przeszkadza mu klimat, to bardzo polecam, tym bardziej, że "Barsoom" jest w Polsce zdecydowanie zbyt mało znany.

3 komentarze:

  1. Ha! Znów punkt dla bloga, nie czaiłem, że autor Tarzana ma inne oblicza. Ba, w ogóle nie czaiłem autora Tarzana.
    Fajne, można obczaić.
    Weird fiction? Czy Anglosasi nie przesadzają z tym szufladkowaniem? Przecież cała fantastyka generalnie jest "weird"...patrząc na manię podziałów (rzecz na dłuzszą notkę i nie dotyczącą tylko fantastyki) czekać można, aż wymyślą "mustache-fantasy" (bo bohater ma wąsa XD) czy inne takie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Weird fiction to jak dla mnie termin historyczny. Gdy pojawiała się fantastyka inna od futurologi Verne'a czy opowieści gotyckich, wykraczająca poza opowieści przygodowe, wydawana w pulpowych magazynach, pisana początkowo głównie przez fascynatów dla fascynatów, była czymś dziwnym, nowym, obrazoburczym nawet. Dlatego zbiorczo ochrzczono to wszystko, co tam wymieniłem mianem "weird fiction". Na chwilę obecną wyrosło z tego kilka osobnych podgatunków fantasy, horroru, s-f też. Na chwilę obecną to w sumie mainstream, nie ma w tym już nic dziwnego na chwilę obecną, wątki się zgrały.
    Współczesnym weird fiction jest w sumie bizarro. Przekraczamy kolejne granice dziwności, bo o poprzednich mało kto pamięta, że kiedyś zostały przekroczone, skoro teraz są mainstreamem.
    Ale to taka moja luźna refleksja.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uch, zapętliłem się. Czasem mi się zdarza, jak piszę szybko. Na końcu powinno być: "Przekraczamy kolejne granice dziwności, bo mało kto pamięta już, że to, co jest teraz mainstreamem, przekroczyło kiedyś granice poprzedniego mainstreamu." :P

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.