niedziela, 12 stycznia 2014

Edward Lee "Sukkub. Wydanie kolekcjonerskie"

Jest to pierwsza książka Edwarda Lee jaką przeczytałem. Wcześniej miałem styczność tylko z jego krótkimi formami - "Stołem", "Przejażdżką" z "Bizarro Bazar" oraz "Pierwiastkiem zła" z "Cieni spoza czasu".
"Wydanie kolekcjonerskie" miało zostać wydane w ilości stu egzemplarzy. Z tego bodajże dziesięć (czy tam ileś) z nich (w tym i mój egzemplarz) samo wydawnictwo wystawiło na allegro za śmieszną kwotę 15zł (wliczając w to koszty przesyłki) (ze względu na drobne uszkodzenia - np. lekko zgiętą okładkę). Nie wpisano, jaki numer ma mój egzemplarz. Szkoda.
W skład "wydania kolekcjonerskiego", oprócz samego "Sukkuba" wchodzi: opowiadanie "Matka" (było w jakiejś antologii tego samego wydawnictwa - Repliki - w któryś "Cięciach"/"Szramach"/"Ranach"/"Szparach" czy czymś), wywiad z Edwardem przeprowadzony dla Horror Online oraz wstęp autorstwa Roberta Cichowlasa.
Ktoś lepiej zorientowany ode mnie powiedział mi kiedyś, że po prawdzie to w Polsce nie wydano tych najbardziej hardkorowych z hardkorowych dzieł Edwarda. Nie mam porównania do jego książek uznawanych powszechnie za wyjątkowo bezbożne i popierdolone, jak "The Bighead", ale wygląda na to, że w istocie właśnie tak jest.
Tak szczerze mówiąc, spodziewałem się po wstępie Cichowlasa (i przytoczonej przez niego historii  że nikt nie chciał tego składać, edytować, itd. - a to wrażliwcy się znaleźli) czegoś na kształt odmalowanych słowem efektów i scen rodem z filmów np. niejakiego Lucifera Valentine, a tymczasem przy lekturze spokojnie byłem w stanie zjeść kilka kanapek z salami i popić herbatą.
Cóż, albo już tak jestem znieczulony, że słowo mnie nie obrzydza, mimo tego iż jestem szczęśliwym posiadaczem plastycznej i wrażliwej (w sensie - rozwiniętej; reagującej na wiele bodźców) wyobraźni, albo mimo wszystko to jeszcze nie to, co jest w innych książkach autora.
W wywiadzie zaś Edward stwierdza, iż jego twórczość ma przede wszystkim dostarczać rozrywkę. I w takiej kategorii trzeba postrzegać tę książkę. W "Sukkubie" nie ma drugiego dna, jest za to wyczuwalna radość autora serwującego czytelnikowi feerię seksu (lub może raczej - zachowań seksualnych, bo czasem to bardzo mocno poza seks wykracza) i przemocy, nieraz iście absurdalnej, do tego opisy tortur, znęcania się nad żywymi i pomordowanymi, itd.
Autor nie sili się na wiarygodne oddanie realiów świata przedstawionego. W pewnym momencie lektury przeszkadzało mi to - dopiero w chwilę po przeczytaniu całości i zastanowieniu się uzmysłowiłem sobie, że w sumie to taka konwencja. To nie miało być na serio. To wyrzygany z macicy chorej (ok, powiedzmy że transgresywnej) wyobraźni autora płód zlepiony z elementów porno i gore. Może i to horror, ale ja się przy tym śmiałem, przy tych wszystkich opisach masturbujących się piętnastolatek i wiszących do góry nogami bezgłowych ciał, których krew kapała prosto do podstawionych pod nimi kociołków. Tego się nie da wziąć na serio; czytelnik głównie dlatego pochłania kolejne strony, by przekonać się, jakie jeszcze radosne wynaturzenia autor bez skrępowania przelał na papier. To jest tak głupkowate, że aż śmieszne. I  - mimo wszystko - nie jest to zarzut. Po prostu trzeba coś takiego lubić. De gustibus non est disputandum.
Fabuła jest prosta - ot, mamy starożytny, matriarchalny kult bogini-sukkuba. Jego wyznawczynie przetrwały do współczesności, w USA, w hermetycznej społeczności żyjącej na odludziu. Po latach wraca tam Ann, prawniczka z wielkiego miasta, wraz z nieco zbuntowaną nastoletnią córką i aktualnym partnerem - poetą. Pochodziła z tej dziury, wyrwała się stamtąd gdy poszła na studia, gdyby nie tragiczna wiadomość - o wylewie ojca - nie wróciłaby tam za żadne skarby. Na miejscu okazuje się, że nic nie jest takie, jakim się jej z początku wydaje. Do tego męczą ją koszmarne sny, itd.
W międzyczasie ze szpitala psychiatrycznego ucieka dwóch świrów - były sługa tegoż kultu wraz z maniakalnym gwałcicielem i mordercą (z tym nożem w tyłku to się autorowi udało). Ich drogę do miasteczka wyznawczyń sukkuba znaczy szlak spermy i krwi.
Zlepiona przez autora z nie wiadomo czego "mitologia" wyznawczyń sukkuba oraz język, którym się posługują są za to kuriozalne, no ale nie o ich realizm czy też prawdopodobieństwo chodzi. Jacyś wiccanie czy inni neopoganie matriarchalni lub druidyczni mogliby się naprawdę mocno przyczepić (i w sumie słusznie) do wyobrażeń autora.
Styl autora jest nieco toporny, chociaż czuć, że pisanie sprawia mu frajdę. Tworzy też plastyczne opisy rozmaitych bezeceństw. Tłumaczenie jest solidne - znalazłem jeden szczególik - Nineweh to Niniwa.
Jest więc nieźle - ostro i brutalnie, dosadnie i bez skrępowania - ale spodziewałem się czegoś znacznie mocniejszego.
Opowiadanie "Matka" zaś to jak dla mnie nie jest horror - to raczej jakieś weird po "edwadriańsku", czyli z seksem i przemocą. Fabuła się kręci wokół beczek z odpadami chemicznymi, które pewien sympatyczny gość znalazł na swoim terenie. Tutaj można pokusić się o jakieś interpretacje, ale autor nie miał żadnej z nich na myśli, bo sam to w wywiadzie stwierdził. Beczki wzięły się w sumie znikąd, autor nie dopowiedział, co i jak, przez co zachował nastrój niezwykłości. Gore tu w sumie nie ma. Rzecz jasna zależy to też od przyjętej definicji "gore".

4 komentarze:

  1. Kanapki z salami? Bleh. Nie lubię salami. A i widzisz, jedna książka, tyle opinii. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. W sumie to przyznałem Ci rację - tyle, że ostatecznie nie uznałem za wady tego, co Ty uznałaś za wady. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Również od "Sukkuba" zaczynałam przygodę z Lee, dziwne to było spotkanie, bo cały czas mnie mdliło, ale podobnie jak Ty zaakceptowałam tę powieść taką, jaka ma być i w sumie dobrze się bawiłam z Edziem. Szkoda, że inne jego książki, jak i opowiadania, już tak mnie nie cieszą, w końcu ile razy można czytać o tym samym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znalazłem ebooki Edwarda na torrentach, sprawdzę czy rzeczywiście jest to ostrzejsze od tego, co wyszło po polsku. I może nie będzie o tym samym. ;)

      Usuń

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.