sobota, 12 lipca 2014

H.P. Lovecraft, August Derleth "Czyhający w progu"

Klasyk wydany przez Zysk i Spółkę w 2004 roku w tłumaczeniu Roberta Lipskiego. Egzemplarz nieco wymięty, bo używany, przynajmniej był tani.
Bardzo zabawny tekst na tylnej okładce (tuż za krawędzią naszego świata czają się starożytne demony Cthulhu rodem z otchłani piekieł, które tylko czekają, by ktoś przyzwał je z powrotem) zwłaszcza iż tym razem to nie Cthulhu czyha na progu.
Tłumaczenie poprawne, ot, kilka chwastów dziwnych czasem tłumaczowi wyrosło, a jeden raz dowiedziałem się czegoś nowego (byłem pewien, że bullfrog tłumaczy się jakoś na polski - jak się okazało, pewność mnie zawiodła).
Sama historia jest do bólu Lovecraftowa. Rozwój fabuły poznajemy ze wspomnień bohaterów. Każda z trzech części książki to punkt widzenia innego bohatera. Nie wszyscy z nich zostaną z czytelnikiem do samego końca, nie wszyscy też zostaną sobą we własnej osobie do samego końca. Książka została napisana przez Derletha na bazie dwóch niedokończonych opowieści Lovecrafta w 1945 roku. Ciekawostka - odniesienia do przedstawionej w niej historii znajdują się w innych utworach Samotnika z Providence, np. w At the Mountains of Madness z 1931 roku.
Ambrose Dewart przybywa z Europy do najbardziej odludnej i zapyziałej części Massachusetts (na północ od Arkham) objąć w posiadanie posiadłość należącą do jego dalekiego przodka. Jak się okazuje, na terenie posiadłości znajdują się dziwne budowle niewiadomego przeznaczenia a ród Dewarta cieszy się wyjątkowo złą opinią. Nasz bohater mozolnie odkrywa mrożące krew w żyłach fakty...
Stephen Bates jest kuzynem Ambożego. Dewart prosi go w histerycznym liście o jak najszybsze przybycie. Bates przybywa więc jak tylko może najszybciej, tylko po to, by zderzyć się na miejscu z murem wrogości. Z czasem dochodzi do wniosku, że jego kuzyn cierpi na rozdwojenie jaźni. Szybko przekonuje się jednak, że hipotetyczne rozdwojenie jaźni Ambrożego byłoby jego najmniejszym problemem. Wśród mrocznych lasów i bagien Stephen wielokrotnie jest świadkiem czegoś, czego być nie powinno i czego nie da się wytłumaczyć.
Życie Winfielda Phillipsa płynęło spokojnym nurtem pracownika naukowego Uniwersytetu Miskatonic aż do chwili, gdy los zetknął go z błagającym o pomoc i znajdującym się na krawędzi załamania nerwowego Stephenem Batesem. Bates przedstawił grupie uczonych mrożącą krew w żyłach historię. Była zadziwiająco podobna do treści starożytnych, bluźnierczych ksiąg przechowywanych w zakamarkach uniwersyteckiej biblioteki i nie udostępnianych do wypożyczenia szerokiemu gronu czytelników.
Niedługo potem Bates znika bez śladu a na barkach Winfielda ląduje los wszechświata.
Historia zawiera w sobie kilka chwytów wprost zaczerpniętych z Lovecrafta lub powtórzonych przez niego samego - list Dewarta przypomina list Henry'ego Akeley'a z The Whisperer in Darkness, motyw bohatera odkrywającego mroczną przeszłość własnego rodu przewijał się przez kilkanaście opowieści Lovecrafta, tutaj najbardziej przypomina historię z genialnej noweli The Case of Charles Dexter Ward. Zakończenie troszkę rozczarowuje - zadziwiająco łatwo i szybko udaje się ekipie z Uniwersytetu Miskatonic zapobiec kosmicznemu kataklizmowi.
Derleth zrobił coś bardzo złego - a w każdym razie przynajmniej tak mi się wydaje, że to jego sprawka, bo na ile znam twórczość Lovecrafta, nie było u niego takiego rozróżnienia - wprowadził wartościowanie istot z Mitologii Cthulhu. Starsi Bogowie mieli pokonać i spętać Zewnętrznych Bogów. Zewnętrzni Bogowie nadal, jak u Lovecrafta, są źródłem niewyobrażalnego zła przez sam fakt swojego istnienia, zaś Starsi Bogowie nagle wydają się być całkiem sympatyczni, przynajmniej w porównaniu z Zewnętrznymi. W górach szaleństwa Lovecraft wprowadził co prawda całkiem sympatyczne Starsze Istoty - ale sympatyczne w porównaniu do Cthulhi, Mi-Go oraz - przede wszystkim - shoggotów, wobec człowieka były one tak samo złowieszcze, obce, plugawe i wrogie jak wszystkie pozostałe istoty z Lovecraftowego uniwersum. Zaś u Derletha wartościowanie na dobre i złe bóstwa zaczyna zahaczać o jakąś metafizykę. Być może chciał po prostu uporządkować Lovecraftowską hierarchię bytów, ale podział na mniej i bardziej złych jednak zaburza same podstawy - że wszystkie one są tak samo obce, złe i niepojęte dla człowieka.
Fani HPLa pewnie czytali już dawno, reszta może sobie odpuścić. Jak dla mnie - solidny kawał tekstu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.