niedziela, 11 września 2011

Jack Vance "Umierająca Ziemia - Oczy Nadświata"

Trutututututututututu! Oto i jest! Po raz pierwszy od lat '60 ubiegłego wieku ukazała się z rok temu w Polsce (a ja oczywiście to przegapiłem i odkryłem dopiero niedawno) słynna książka (no, dwie książki - omawiana książka to dwa pierwsze tomu oryginalnego cyklu - Sagi Umierającej Ziemi - mam nadzieję, że reszta cyklu też zostanie w Polsce wydana, chyba, że już została, a ja o tym nie wiem nawet) Jacka Vance'a. Cykl ten to uberkult i w ogóle klasyka nad klasyką (w pierwszej 10 kanonu fantasy wg. Sapkowskiego [patrz: tegoż Rękopis znaleziony w smoczej jaskini], która dała początek zarówno podgatunkowi science fantasy jak i jego podgatunkowi dying earth (btw, do tegoż podgatunku podgatunku bywa też zaliczana moja ulubiona Cieplarnia Aldissa czy niezwykle mocno gwałcąca czytelnika po mózgu Księga Nowego Słońca Gene Wolfe'a), więc bardzo dobrze się stało, że teraz kolejne pokolenia mogą z tą klasyką obcować, a nie tylko robić poważną minę i udawać, że wiedzą o czym mówią, w rozmowach ze starszymi wiekiem i doświadczeniem fantastami.
Dwa pierwsze tomy Sagi, jakie przedstawiło czytelnikom wydawnictwo Solaris (wydali też Cieplarnię Aldissa! a także Bestera, Buczyłowa, Leibera i Heinleina w ramach serii Klasyka Science Fiction, niech im Perunik w dzieciach wynagrodzi!), czyli Umierająca Ziemia oraz Oczy Nadświata to dwa różne dzieła, i to diametralnie różne. Tom pierwszy klasycznej sagi to zbiór opowiadań - pełni to funkcję wprowadzenia do świata jako takiego, umożliwia zaznajomienie się z nim, przedstawia też kilka ważnych postaci (zarówno wielkich czarnoksiężników, jak i władców) dla świata jako takiego. Drugi tom to przygody Cugela Sprytnego - postaci wyjątkowo antypatycznej, negatywnej i nieprzyjemnej. Przyłapany na kradzieży przez potężnego czarnoksiężnika, zostaje zmuszony przez niego do wykonania pewnego zadania, które udaje mu się w końcu wykonać. Jednak zemsty na magu... a, zresztą, co będę spoilerował. Każdy kolejny rozdział Oczu to de facto inna przygoda na drodze głównego bohatera.
Dobra, treść później, teraz zaś co nieco o świecie przedstawionym. Rzecz się dzieje na naszej starej, dobrej Ziemi, ale setki, tysiące (jeśli nie miliony) lat po naszych czasach. Ziemia wygląda nieco jak świat Conana Barbarzyńcy lub inne jakieś sword & sorcery - czyli mamy ogromne, dzikie przestrzenie, gdzie napotkanie mutantów, duchów i demonów, zaginionych w mrokach czasu ruin, szalonych magów, krwiożerczych potworów, etc jest bardziej prawdopodobne niż napotkanie spokojnej mieściny czy kupieckiej karawany. Do tego setki mniejszych i większych królestw, miast, osad, zazwyczaj o krwawej historii i skrywanych mrocznych tajemnicach. Panuje jakaś forma feudalizmu, chociaż nie jest to sprecyzowane dokładnie, poziom techniczny zaś generalnie utrzymuje się na poziomie średniowiecza, chociaż... No właśnie, chociaż. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Chociaż mamy świat zamków, rycerzy i potworów, to magowie dysponują laboratoriami, gdzie oddają się inżynierii genetycznej (nie jest to jednak wprost nazwane) i próbują tworzyć nowe istoty. Mamy mroczne ruiny dawnych miast, gdzie bohaterowie znajdują działającą maszynę, która jest jakąś formą samolotu (chociaż nie jest tak wprost nazwana), a w samym mieście budzi się high-tech bóstwo (mózg w słoju, skomplikowaną aparaturą połączony z miastem jako takim). Powszechnie używana magia niekiedy zaś budzi podejrzenia czytelnika, że w pewnych aspektach może być oparta na nauce (do magii np. zalicza się traktaty matematyczne, mnogość magicznych eliksirów, talizmanów i wszelkich artefaktów momentami kojarzy się z techniką dawno zapomnianych wieków, niż magią jako taką - ale to tylko moje wrażenie, żaden inny recenzent, do którego recenzji dotarłem, nie wspomniał o czymś takim, możliwe więc, że przesadzam). Nauka jako taka, zdobycze technologiczne sprzed eonów poszły jednak w zapomnienie. Świat umiera - Słońce przestaje świecić mocno, aż w końcu zgaśnie. Ziemia, nawet tak zniekształcona, Ziemia, gdzie po serii katastrof sprzed tysięcy lat (to sobie sam dopowiedziałem, opierając się na kilku drobnych wzmiankach w książce - nie jest wprost powiedziane, co kiedy się działo - po prostu jest pełno przedwiecznych ruin zbudowanych na innych przedwiecznych ruinach, znajdowane tam rzeczy są zazwyczaj niezrozumiałe dla współczesnych; co ciekawe, gdy na krótką chwilę Cugel jest przeniesiony w czasie milion lat wcześniej, to trafia do świata, gdzie już panuje magia oraz (pseudo)religijna kazuistyka) doszła do głosu magia, Ziemia, gdzie nie ma praktycznie dobra jako takiego - wrażenie potęguje główny bohater - kawał sukinsyna - ale, oprócz małych wyjątków, inne postacie, przewijające się przez karty powieści, nawet jeśli czyny i poglądy wyglądają na pozytywne i dobre, w sensie, że związane z jakimś uniwersalnym dobrem, i tak okazują się egoistami, ludźmi o mrocznej przeszłości, itp. Wizja świata jest pozbawiona wielkich, epicko-heroicznych bohaterów walczących ze złem i ratujących świat przed zagładą. Tego świata uratować się nie da - nie tylko ze względu na postępujące zdziczenie jego mieszkańców, ale też ze względu naturalnego - Słońce zaczęło gasnąć, i nawet najpotężniejsi czarnoksiężnicy nic na to nie poradzą (chyba, że jak jeden z bohaterów jednego z opowiadań mieszkają na innej planecie, nikt nie wie, jak wyglądają, i najprędzej nie są wcale ludźmi).
Osobiście dosyć ciężko mi jest zaliczyć Umierającą Ziemię Oczy Nadświata do science fiction, jakby chciał wydawca. Owszem, mamy elementy zaawansowanej technologii, mamy wizję świata po szeregu apokalips i armageddonów, świata, który czeka jeszcze ostateczna, kosmiczna zagłada, jednak żaden z tych elementów nie jest sensem treści, tylko dodatkiem do świata przedstawionego, lub jest przedstawiony w sposób wybitnie magiczny, bez roztrząsania sensu działania, przyczyn, powodów.
Muszę też stwierdzić z przykrością, że o ile dzieło to na pewno i bez dyskusji należy do kanonu fantasy, przecierało szlaki, dało przykład i inspirację innym autorom, to jednak nieco się na tej książce zawiodłem. Nie, nie jest to rzecz zła - jest to rzecz genialna, pragnę jednak zauważyć, że naczytałem i nasłuchałem się o tym, że jest to absolutna zajebistość, tymczasem jest to zwykłe sword&sorcery, tyle, że w niezwykłej scenerii. Pod względem stylu również książka rozczarowuje - styl jest prosty, opisy są krótkie i proste, owszem, są plastyczne i przemawiające do wyobraźni, ale jednak są proste, toporne wręcz momentami. Także akcja książki to typowy sword&sorcery - powiedziałbym wręcz, że wszystko się dzieje za szybko, a postacie nie mają jakiejś głębszej głębi.
Nie oznacza to, że książka jest zła. Spadła na nią chwała i zasłużenie bardzo zasłużenie, po prostu dzisiejszy czytelnik, przyzwyczajony do roztrząsania w fantasy setek problemów natury filozoficznej, psychologicznej, etycznej i moralnej, przyzwyczajony do opisów świata przedstawionego do postaci pięcioplanowych włącznie na dziesiątki stron, przyzwyczajony do monologów w duszy bohatera na kolejne dziesięć stron, może poczuć się nieco rozczarowany obcując z klasyką - jeszcze nieoszlifowaną, pionierską, dopiero zwiastującą nadejście tego, z czym obcuje teraz na co dzień.
Tutaj jest jedno z opowiadań z tomu pierwszego, wyrób se sam opinię, czytelniku.

2 komentarze:

  1. Nigdy o niej nie słyszałem. Też se wrzucę w karty czytania. Ja tej, cokolwiek mi przychodzi do głowy to było już wymyślone. Chociaż motyw taki to znam jeszcze z Arcanum. (tam technologia się odradza, ale okazuje się, że już dawno była...zresztą, znasz chyba tę grę).

    "przyzwyczajony do roztrząsania w fantasy setek problemów natury filozoficznej, psychologicznej, etycznej i moralnej, przyzwyczajony do opisów świata przedstawionego do postaci pięcioplanowych włącznie na dziesiątki stron, przyzwyczajony do monologów w duszy bohatera na kolejne dziesięć stron, może poczuć się nieco rozczarowany obcując z klasyką "
    Nie no, jak są rózne literatury obyczajowe i kryminały to są różne fantastyki to już zależy od autora czy tworzy on rozbudowane postacie drugo- trzecioplanowe, długie opisy czy nie. Część rzeczy w Twym cytacie równie dobrze może być straszną wadą. Złe monologi wewnętrzne na siłę chyba niejedną książkę już wywaliły...

    Resztę przeczytam później. Ja pitolę, wrzucasz książkę za ksiązką, ja dziś ok. 50 stron przeczytałem :P I uważam, że to dużo.
    No nic, czas spać, mieszczanin lubi mieć tryb życia uporządkowany.
    Dobranoc!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie no, owszem, nie napisałem przecież, że to wady są, tylko że po książce, przed którą klękają narody że super-tru-klasyka spodziewałem się jednak nieco wyższego poziomu. A tak to owszem, książka jest bardzo solidna, ale mimo wszystko, gdyby wyszła obecnie, nie byłaby taka dobra, jak w czasach, kiedy się pojawiła. Podobnie zresztą jak z Howardem i jego Conanem.

    Jasne, że czytadła i książki bez pseudointelektualizowanego przeintelektualizowania są dobrymi książkami. Może po tej książce się spodziewałem czegoś takiego, a rzeczywistość była inna - stąd dysonans poznawczy. No i ja czasem lubię książki przeładowane treścią, opisujące pojedyncze źdźbła trawy falujące na wietrze i dzielące na czworo każde przeżycie bohatera. :P

    Pewnie, że znam Arcanum. Światy może i nieco zbliżone (ale nie do końca, gdyż Arcanum było "steampunkujące" a tutaj nie ma takiego świata pseudo-wiktoriańskiego), ale Vance był i tak najpierwsiejszy.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.