Trzecia książka Żwikiewicza jaką czytałem i zarazem trzecia książka Żwikiewicza, w której wszystko kręci się wokół jednego problemu - problemu ewolucji. Ewolucji człowieka, biosfery, natury ziemskiej lub obcej jako takiej. Do tego pojawiają się wątki, które zahaczają o to, co dziś określa się mianem transhumanizmu.
Nie czytałem jeszcze kilku ściągniętych z internetu opowiadań autora (całkiem legalnie ściągniętych - stąd; wcześniej część z nich sam autor udostępnił też gdzieś indziej, nie pamiętam gdzie, bodajże na Chomiku), więc nie wiem, na ile ewolucja stanowi jego idee fix, a na ile to zbieg okoliczności.
Mimo tego, że styl autora jest charakterystyczny, oszałamiający, momentami jego twórczość jest bardzo trudna w odbiorze, treść niknie w wizyjnych chmurach z których pada (prze)fiozof(/owany)iczny opad i osad, czasem słowa znikają pod taką jakby hmm powierzchowną topornością - jakby słowa przelewane na papier nie nadążały za myślą autora, jest to bardzo dobra książka. Zaznaczam jednak, że nie jestem obiektywny. Od czasu, gdy przeczytałem "Imago" tak po prostu uznałem Żwikiewicza za szalonego geniusza, "Druga jesień" utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Zdaję sobie sprawę, że wielu czytelników Żwikiewicz odrzuca - jest dla nich zbyt "ciężki". Sam czuję wagę jego słów, ale jestem w stanie je utrzymać - więc mi to nie przeszkadza.
Na Księżycu - Selenie istnieje sobie Mechaneurystyczna Klinika. Hoduje się tam Selenitów-Megaloxanthów. Jednym z nich jest Jonas Hebrejczyk. Komandos z Księżyca jako jedyny (a w każdym razie tak to wygląda na początku fabuły) przeżył desant na wyniszczoną Ziemię, gdzie cała biosfera jest albo - mówiąc kolokwialnie - rozpirzona w diabły albo pokryta zabudowaniami zajmującymi gargantuiczne przestrzenie. Ludzkość gnieździ się tam w Enklawach, pomiędzy którymi nie ma de facto łączności. Ludzkość wymiera, toczy się wojna - z niewiadomym przeciwnikiem. Dochodzi do tego jeszcze sieć intryg politycznych w których wir zostaje główny bohater wciągnięty.
Myślisz sobie czytelniku - aha, to jest jakieś post-apo. Fakt, to jest post-apo. Mamy tam nawet nuklearne pustkowia. Ale tylko jako pewna estetyka. To jest monument naszpikowany symboliką religijną i religioznawczą, opowieść o walce człowieka ze środowiskiem, o przyszłości i przeszłości gatunku, o kolistości czasu i kołowości (a nawet kołowatości) historii.
Książka zdecydowanie na więcej niż jednokrotne przeczytanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.