poniedziałek, 5 września 2011

David Brin "Listonosz"

Pamiętacie taki film z Costnerem, Wysłannik przyszłości? Taką patetyczną, hurraamerykańską papkę w scenerii post-apoc? To teraz o nim zapomnijcie i sięgnijcie po tą książkę, na bazie której to filmidło powstało. Nie będzie chyba wielkim zaskoczeniem, jeśli oznajmię, że film się z książką rozmija praktycznie całkowicie. Rzecz jasna, kłamstwo głównego bohatera, ale kłamstwo dające ludziom nadzieję i chęci do życia, pozostało, ale cała książka jest wybitnie anty-heroiczna, patosu i nacjonalizmu nie ma tu za grosz, a poglądy głównych złych kojarzą mi się z poglądami pewnych skrajnych prawaków, jakich kiedyś znałem. Przytoczony wręcz w książce fragment "Utraconego Imperium" mógłby wyjść spokojnie spod ręki... a, srał to pies, miało nie być tu nic o kwestiach polityczno-ideowych. Wracając do meritum, główny bohater to pełen rozterek człowiek, który chce po prostu przeżyć. Omyłkowo wzięty za listonosza (gdy znajduje mundur, pocztę - oraz zwłoki - prawdziwego listonosza, jeszcze sprzed wojny), postanawia nie wyprowadzać ludzi z błędu, gdy widzi, że ich życie może stać się lepszym - aż gdy jego kłamstwo zaczyna żyć własnym życiem...
Przeczytałem to w pociągu. Naprawdę niezłe. Wizja świata całkiem przyjemna, dosyć falloutowa, gdyby nie te lasy, dobrze ukazane zagrożenie dla zwykłego człowieka ze strony zaćpanych ideologią maniaków, świat po zagładzie, gdzie zagrożeniem nie są jakieś komiksowe mutanty, lecz to, co stanowiło zagrożenie dotychczas i przez cały czas trwania historii ludzkości - drugi człowiek, bohater przekonujący się, że nie jest jedynym kłamcą w spustoszonym kraju, itd. Fajnie, fajnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.