Główną silą tomu pierwszego, o czym zresztą wspominałem już przy okazji opisywania tej książki, była zabawa konwencją - odwrócenie tak charakterystycznego dla popularnej fantasy i gier RPG motywu maga, mędrca, czarodzieja mieszkającego gdzieś hem w niedostępnej wieży. Jeśli takie postacie się pojawiały, to zazwyczaj jako postacie 2,3,4, 50-planowe.
Natomiast w Rezydencie Wieży taki właśnie siedzący w swojej wieży mag był głównym bohaterem. Owszem, ruszał się z miejsca zamieszkania, jednak podstawowym motywem pierwszej książki było to, że ktoś - najróżniejsi poszukiwacze przygód - się do niego wybierał, zaś cała książka jako taka miała formę luźno powiązanych ze sobą opowiadań, uporządkowanych chronologicznie.
W tomie drugim zaś opowiadania stanowią zwartą całość, ciąg przyczynowo-skutkowy, przewija się pełno postaci drugoplanowych z tomu pierwszego, które mają sporo do powiedzenia i okazują się ważniejsze niż mogłoby się wydawać, co najważniejsze zaś - główny bohater opuszcza wieżę i staje się wręcz zwyczajnym poszukiwaczem przygód. Cóż, i w tym momencie klimat całości jakiej siadł zupełnie, mimo epickiej fabuły i sprawnie napisanej całości, nie ratowany przez rozmaite smaczki, jak kodeks prawa regulującego możliwości organizowania misji przez magów, brak umiejętności marketingowych głównego bohatera czy pokazanie, że stworzenie topora zadającego 2K10 + 3 od kwasu obrażeń nie jest ani proste, ani przyjemne, a używanie takiej magicznej broni niesie nieraz więcej zagrożeń niż mogą zrekompensować korzyści z jej używania.
Pozostaje mieć nadzieję, że jeśli powstanie Księga III, to będzie bardziej podobna do pierwszej.
A dwójki już chyba do NF nie dodali? Kupić trza?
OdpowiedzUsuńTak, idziesz do księgarni i kupujesz
OdpowiedzUsuń