Zbiorek opowiadań, gdzie mamy kilka opowiadań o - jak mimochodem wspomniałem wyżej - pewnej rodzinie (Hobgenów), oraz kilka o pewnym naukowcu (Galloway Gallagher).
Rodzinka jak rodzinka - na pierwszy rzut oka zwykłe rednecki amerykańskie, a w rzeczywistości ród mutantów o ponadludzkich, niewyobrażalnych zdolnościach, wywodzący się z Atlantydy lub czasów jeszcze wcześniejszych. Nie tylko potrafią latać, stawać się niewidzialnymi, ale potrafią też np. dosłownie z niczego zbudować elektrownię atomową (stos atomowy), transferować krew na odległość i bez bezpośredniego kontaktu z innymi, tworzyć z niczego najwymyślniejsze urządzenia, itd. Nie dziwota, że interesują się nimi różne naukowe instytucje oraz władza. Wychodzą cało z najróżniejszych opałów, ale balansują na krawędzi odsłonięcia się przed światem, niegotowym na przyjęcie do wiadomości ich istnienia.
Kolejne parę opowiadań to osadzona w niedalekiej przyszłości historia pewnego naukowca, który swoje najwspanialsze odkrycia i wynalazki tworzy najczęściej po pijaku - co więcej, gdy następnego dnia rano wstaje trzeźwy, nie pamięta zazwyczaj, co stworzył i w jakim celu, w czasie swojego upojenia, co prowadzi do wielu zabawnych sytuacji, gdy np. zostaje oskarżony o morderstwo lub tworzy egoistycznego i narcystycznego robota o bogatych zainteresowaniach (m.in. filozofia), który okazuje się być przede wszystkim... otwieraczem do butelek.
Są jednak dwa ostatnie opowiadania - nie związane tematycznie z żadnym z powyższych motywów - które są diametralnie inne. W tym jedno mocno trącące horrorem. Cóż, życie jest zbyt wesołe.
Pogodna, sympatyczna, dowcipna i inteligentna humorystyczna s-f (mimo dwóch ostatnich opowiadań). Jak ktoś gdzieś znajdzie, to polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.