środa, 16 listopada 2011

Matthew Pearl "Klub Dantego"

Ha, kryminał. Dawno nie czytałem kryminałów, i w sumie nie mam ostatnio na nie humoru, a tego przeczytałem nieco nie wiedząc, do czego się właściwie zabieram. Siadłem do tej książki (sążniste, wielowątkowe, ale niestety przegadane i rozwlekłe dzieło) z przekonaniem, że to kolejny Kod Leonarda da Vinci worship (wnioskowałem to po tytule, także po tym, że na okładce były cytaty z samego Dana Browna, rozpisującego się o tej książce w samych superlatywach).
Całe szczęście, to nie jest kolejna książka o szukaniu zeszłorocznego śniegu, o tajemnych stowarzyszeniach i ukrytej przed ogółem prawdy o świecie. Jest to za to oparta na faktach historia o pierwszym amerykańskim tłumaczeniu Boskiej komedii Dantego. Tytułowy klub to kółko dyskusyjne kilku amerykańskich pisarzy i poetów, którzy postanowili dzieło przetłumaczyć i wydać na rynku amerykańskim. O dziwo (chociaż w sumie nie powinno to dziwić) unitarianie (i szerzej, konserwatywne amerykańskie protestanckie mieszczaństwo) trzymający opinię publiczną za mordę i terroryzujące ją w dziedzinach powszechnie przyjętej etyki, moralności, przedmiotów wykładanych na Uniwersytecie Harvardzkim robią wszystko, by nie dopuścić do wydania tej - fuj - europejskiej, wstecznej, reakcyjnej, katolickiej książki, obcej amerykańskiemu duchowi, etosowi.
Jakby nasi pisarze mięli za mało problemów, ktoś znający bardzo dobrze treść Dantego zaczyna mordować przedstawicieli bostońskich braminów - starych, mieszczańskich rodów, sprawujących de facto władzę kulturową w mieście. Sytuacja się zaostrza, gdy pojawia się wewnętrzny konflikt w policji (o podłożu rasistowskim), oraz gdy okazuje się, że giną głównie ci, którzy byli najbardziej nieprzychylni wydaniu Dantego w Ameryce po angielsku.
Brzmi nieźle, i jest niezłe. Niestety, wszystko ginie nieco w nadmiarze opisów różnych drugorzędnych perypetii, akcja rusza z kopyta właściwie dopiero gdzieś tak od połowy książki. Trzeba jednak oddać autorowi, że znajomość realiów dawnego Bostonu i ogólnie USA ma w małym palcu, i pod tym względem nie ma się do czego przyczepić. Sama historia jest wielowątkowa i w sumie nie jest na pierwszy rzut oka oczywista, może za szybko się pod koniec wszystko wyjaśnia (hmm, nie tyle za szybko, co zbyt otwarcie - wręcz zmiana narratora na mordercę w jednym z rozdziałów, gdzie łopatologicznie sam się tłumaczy), jednak w ogólnym rozrachunku nie jest to zła książka, można przeczytać z przyjemnością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.