piątek, 1 listopada 2013

Arthur C. Clarke "Odyseja kosmiczna"

Krakowskie wydawnictwo vis-a-vis etiuda zrobiło rzecz bardzo poczciwą - wydało wszystkie części "Odysei kosmicznej" w jednej książce. Co więcej, te 870 stron nadały się idealnie do poczytania w pociągu. Starczyły na trzy przejazdy, w tym jeden trwający około dziesięciu godzin.
Nie rozumiem ludzi, którzy narzekają na to, że nie mają w czasie jazdy pociągiem niczego do roboty i nudzi mi się. Ja nawet nie zauważyłem, kiedy pociąg z Krk wtoczył się na peron 1 w Gdańsku Głównym czy tam Centralnym, czy jak się to zwało, nie pamiętam. Krótsze przejazdy spędzone na lekturze mijają z prędkością mgnienia oka. No, prawie. Ale nie czuć upływającego czasu.
Zresztą, czas jest względny.
Wracając do tematu, książkę kupiłem przy dworcu w Krk. Za 35zł kupiłem ją i dwie inne (o których tu jeszcze będzie), tymczasem cena wydawcy samej tylko tej jednej książki to 39,30zł.
Widać, że nie byłem jej pierwszym użytkownikiem, ale nie przeszkadza to w niczym.
Clarke bardzo poważnie podchodził do swojej twórczości. Do wszystkich części "Odysei" autor napisał bogate wyjaśnienia. Opierał się na rzeczywistych koncepcjach naukowych, prowadzonych badaniach, podawał do nich przypisy, opisywał swoje spotkania z naukowcami. Imionami żyjących w czasie, gdy pisał książki naukowców czy kosmonautów nazywał statki kosmiczne. Antycypował swoimi pomysłami nieco rozwiązań, które zaistniały potem rzeczywiście. Pomijając elementy fantastyczne, jak obca cywilizacja, monolity, itd, ludzkie osadnictwo na księżycach dawnego Jowisza (który w międzyczasie stał się drugim słońcem w naszym układzie słonecznym, i zmieniono jego nazwę - Jowisz stał się Lucyferem) i futurologiczne, poziom technologii pokrywa się mniej-więcej z tym, co jest teraz lub co być może będzie możliwe kiedyś, ale w bliższym kiedyś, niż w dalszym kiedyś.
Bijąca z kart książek autora wiara w potęgę technologii, ludzkiego rozumu, naiwne przekonanie, że ludzkość się rozbroi, zacznie pokojowo współpracować, itd. psuje nieco swoim optymizmem ogólny wydźwięk całości, jednak jest świadectwem czasów, w jakich autor tworzył, jest odbiciem jego nadziei i pragnień. W sumie nie można mu mieć tego za złe. No i autor zdawał się rozgraniczać komunizm od stalinizmu, chociaż stwierdził, że i tak ten system nie był możliwy do wprowadzenia. Autor skrytykował też religię jako taką, czym znów chwycił mnie za serce.
Na Księżycu odkryto tajemniczy monolit. Sam się aktywował i wysłał sygnał w kierunku Jowisza. Wysłana tam misja znalazła się na krawędzi zagłady przez bunt pokładowego superkomputera HAL 9000, ostatecznie jednak ostatni ocalały członek załogi dociera do czegoś (co jest przepięknie opisane, co budzi skojarzenia z teorią strun czy innego wieloświata, ale czego nie będę tu spojlerzył) po czym ulega przemianie. Okazuje się, że nie jesteśmy sami we wszechświecie. A ci, którzy byli przed nami, stali się niemalże bogami. Czy rozum na Ziemi powstał dzięki ich eksperymentowi? Tyle w "2001: Odyseja Kosmiczna".
Po licznych problemach natury politycznej, w kierunku Jowisza leci mieszana załoga rosyjsko-amerykańska, by sprawdzić, co wydarzyło się tam te parę lat wcześniej. W międzyczasie w tym samym kierunku startują Chińczycy, jednak nie docierają po tajemniczej katastrofie na Europie, jednym z księżyców Jowisza.
Na Europie rozwija się życie. Dochodzi do kontaktu ze zmienionym ziutkiem z części pierwszej. Rosjanie i Amerykanie odlatują w ostatniej chwili, monolity wykwitają na powierzchni Jowisza po czym zmieniają go w gwiazdę. Dzięki temu zabiegowi przeprowadzonemu przez obcą rasę na Europie może rozwinąć się inteligentna rasa. Monolit na tym ciele niebieskim blokuje dostęp ludzi do planety. Tyle w "2010: Odyseja kosmiczna".
Weteran poprzedniej wyprawy, mający swoje "5 minut" jeszcze przy okazji przygotowań do pierwszej z nich, z 2001 roku, bierze udział w locie na kometę Halleya. W międzyczasie okazuje się, ze prom, na którym przebywa jego wnuk, został porwany i rozbija się na Europie. Chcąc nie chcąc, doktor Heywood leci więc tam, razem z przypadkowo zabraną ekipą aktorów, gwiazd i innych burżujów. Na miejscu okazuje się, że w sprawę zamieszane jest kilka afrykańskich stronnictw politycznych, a nie wszyscy obecni na pokładzie dwóch promów podają o sobie wszystkie informacje. Bowman i HAL odzywają się znów. Tyle w "2061: Odyseja kosmiczna".
Mija 1000 lat od katastrofy pierwszej wyprawy w stronę Jowisza. W galaktycznej próżni znalezione zostaje ciało Franka Poole'a, który - zdawałoby się - zginął w pamiętnym 2001 roku. Przywrócony do życia kosmonauta musi odnaleźć się w diametralnie innym, obcym sobie świecie. Jak się niedługo potem okazuje, przyjdzie mu zamknąć z hukiem tę historię, sagę o monolicie/ach i ich twórcach... "3001: Odyseja kosmiczna. Finał" faktycznie zwieńcza całość. Godnie zwieńcza.
Klasyk jakich mało. Zestarzał się w niewielkim stopniu, będąc jednocześnie świadectwem epoki. I chyba najlepiej znanym dziełem Clarke'a.

3 komentarze:

  1. O, klasyka, trza kiedyś sięgnąć...ale nie wiedziałem, że takie grube, to zniechęca :( Swoją drogą, znów sporo streściłeś :p
    Antyreligijność nie jest taka rzadka u autorów XXwiecznych. Dziś z różnych względów robi się przestarzała (z jednej strony wraca mistycyzm, niekoniecznie mojemu zgromadzeniu przyjazny, z drugiej dzisiejsze Dawkinsy działają już też nieco inaczej) i czasem zabawnie się czyta te darwinizmy społeczne lub technoutopie lub nawet lemowskie frazy, kto jeszcze wierzy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cztery części osobno mają mniej stron, więc psychologicznie może wygląda to lepiej. :D

    Ano właśnie, bardzo poczciwie takie zaszłości się czyta. Mają swój urok.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tzn. mniej w takim sensie, że każda osobno ma mniej stron niż te 870. Skrót myślowy.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.